... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Osada byBa cicha, jakby wymarBa. Od czasu do czasu wymykaBam si, by jeszcze raz j obejrze. SpotykaBam ludzi, patrzyli na mnie jak dawniej, jak na ledwo znan dziewczynk, i tylko KoliDska zobaczywszy mnie, prze|egnaBa si, ale pospiesznie i ukradkiem. Osada wstydziBa si. Swych plotek i swych wierzeD. I wstydziBa si nas. Mo|e nie osada, a ludzie. WracaBam do domu i znów pakowaBam swoje rzeczy, dziwic si, |e tak ich du|o. Mama spieszyBa si równie|. Babka pomagaBa nam bez sBowa. Przez caBy ten czas w ogóle nie mówili[my o konieczno[ci wyjazdu. Jakby to si rozumiaBo samo przez si. Raz tylko o[mieliBam si zagadn babk:  Dlaczego koniecznie musimy wyjecha?  A [cierk chcesz?  spytaBa, a potem usiadBa sobie i pBakaBa. Wreszcie przyszBa chwila, gdy nagle byli[my gotowi. Ojciec, przy okazji wyjazdu do miasteczka, zamówiB samochód, spodziewali[my si go dopiero po poBudniu, ale ju| byli[my gotowi i siedzieli[my na walizkach. My u siebie, ojciec u siebie.  No, idzcie  powiedziaBa babka.  Ja przygotuj jedzenie na drog. Mama skinBa na mnie i ruszyBy[my do domku ojca. SzBy[my powolutku, za- 223 trzymujc si przy ka|dej [cie|ce. DostaBy[my si na gBówn ulic. PrzemknB samochód, za szyb zobaczyBam zapBakanego Szczepana Szczepana, który od tego dnia miaB si nazywa Siedem Domów. Jego ojciec dostaB now posad, a fabryk mebli gitych postanowiono umie[ci w innej miejscowo[ci. Nasza fabryczka znów miaBa sta si mBynem. PomachaBam Szczepanowi rk, nie zauwa|yB tego. PocignBam mam przed sklep. Krg m|czyzn rozprawiaB cichutko, bByskaBy w sBoDcu butelki piwa. M|czyzni umilkli, gdy nas zobaczyli, a potem zaczli rozmawia gBo[niej. Ojciec czekaB na nas przed domkiem i bez sBowa poprowadziB [cie|yn, t [cie|yn, w której si kiedy[ ukryBam i znalazBam przej[cie do ogrodu. ZostaBam nieco w tyle i poszukaBam ruchomej deski, ale nie byBo jej, cho szukaBam dBugo. Ogród ju| si zamknB. Wyszli[my na przestrzeD zakoDczon stawem, le|cym naprzeciw ogrodu mojego ojca, nieco w dole. Dalej rozpo[cieraBy si wikliny, nieruchome w tej chwili, z ukrytych w nich polanek biBy sBupy nagrzanego powietrza.  Adam tu przyjdzie. Chce si tutaj po|egna  powiedziaB ojciec. Przeszli[my jeszcze kawaBek. PojawiB si dom Starszej Pani. Okna na pitrze byBy otwarte i wydawaBo mi si, |e w gBbi jednego z pokojów dostrzegam ruch. OdwróciBam si i popatrzyBam na mój ogród. Korony drzew poByskiwaBy w sBoDcu. Szybko strzepnBam Bzy z oczu.  Mo|e jednak zostaniemy?  szepnBam. SpojrzaBam w gór. SByszeli mnie oboje, ale udawali, |e nikt nic nie powiedziaB.  Ogród bdzie sam  spróbowaBam jeszcze raz.  Nie  powiedziaB ojciec.  Dlaczego nie chcesz zosta?  krzyknBam nagle.  Bo kBamaBem  odpowiedziaB spokojnie ojciec.  To jest kara. KBamaBem zamiast dziaBa. ZadowoliBem si legend.  A inni? Nie odpowiedziaB.  A my? Mama i ja?  Przecie| my chcemy z nim jecha  powiedziaBa mama, i to byBa prawda. OdeszBam od nich. Ze zBo[ci zaczBam kopa jaki[ kamyk i przypomniaBam sobie, jak taki sam kamyk kiedy[ kopaB ChBopak, jeszcze wtedy ChBopak. Nie Adam.  Nie znosz komplikacji. Nastpnym razem to bdzie beze mnie. U[miechnli si do mnie, ale znów nic nie powiedzieli