... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– Wy wszyscy macie nierówno pod sufitem – kpiła Laura. – Wybieracie się na spacery, kiedy można się wylegiwać i wyluzować? Tom przekonał Laurę, żeby została w furgonetce i pilnowała insygniów, tak że w razie kłopotów mogła od razu odjechać. Church pożyczył od niej mały plecak i włożył do niego Latarnię Drogi. – Nie wypuszczę jej już nigdy z rąk, nawet jeśli nie jest już potrzebna – powiedział, uśmiechając się. Wielkimi krokami ruszyli zarośniętą ścieżką do wsi, nie czując już prawie zmęczenia po nocnej walce. – Wiesz co? – powiedział Veitch do Churcha, kiedy obaj wyprzedzili nieco resztę grupy. – Nigdy nie czułem takiej pełni życia jak teraz. Church rozumiał go. – Tak, chyba nie można w pełni docenić życia, dopóki nie stanie się oko w oko ze śmiercią. Wiem, że to frazes – cały czas tak mówią fanatycy sportów ekstremalnych, uzależnieni od adrenaliny. Nigdy nie myślałem, że to prawda. – Dopiero teraz można zrozumieć, jak bardzo nie umiemy żyć – wszyscy ci ludzie z posadką w biurze i nędznym domkiem na przedmieściu. – Nie rozumiem. – Walczymy o to, żeby wszystko zostało po staremu, no nie? A może to wcale nie jest najlepszy sposób na życie? Może to właśnie ta cała magia będzie lepsza? Church przypomniał sobie podobną rozmowę z Ruth, kiedy narzekali na brak magii w swoim życiu. – A ci wszyscy ludzie, którzy cierpią i umierają? Przecież bez techniki medycznej zginą tysiące. – Może to konieczne, żeby życie było lepsze. Co jest lepsze – życie krótkie i szybkie, czy długie i nudne? Church uśmiechnął się. – Nie myślałem, że taki z ciebie filozof, Ryan. Mówisz zupełnie jak Nietzsche. – Jak co? W tym momencie dołączyli do nich Tom i Shavi, którzy prowadzili zażarty spór teologiczny. Veitch słuchał ich przez chwilę, a potem pozostał w tyle, idąc tuż przed Ruth, która rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie. – Nawet nie próbuj ze mną rozmawiać. – Chciałem tylko powiedzieć, że wczoraj zrobiłaś naprawdę wielką rzecz. Uratowałaś nam wszystkim życie. – Naprawdę sądzisz, że zależy mi na twoim uznaniu? Veitch zobaczył, że jej twarz wyraża tylko zimną wściekłość. Nie odpowiedział. Cofnął się jeszcze bardziej i szedł ostatni. Sklep we wsi właśnie otwarto. Church i Shavi wzięli koszyki i napełnili je najpotrzebniejszymi rzeczami. Kiedy podchodzili do kasy, jakiś niski, czerwony na twarzy, starszy mężczyzna wpadł do sklepu, nie zamykając za sobą drzwi. – A drzwi kto zamknie, Rhys? – zapytała sprzedawczyni. Ruth, która stała najbliżej niego, zauważyła, że mężczyzna nie jest w nastroju na przekomarzanie się. Dyszał ze zmęczenia, jakby biegi całą drogę. – Słyszałaś o Dermotcie? – wykrztusił. Kobieta potrząsnęła głową, nagle zaciekawiona. – Chłopaka nigdzie nie ma. Przy starej Latarni Piratów znaleźli jego rower i jednego buta. Edith umiera ze strachu. Myślała, że wrócił z nocki i się położył do łóżka, a jak go nie znalazła, to zadzwoniła na policję. Sprzedawczyni i mężczyzna zaczęli gorączkowo wymieniać przerażające domysły na temat losu ich znajomego, ale Ruth nie słuchała ich już, bo wiedziała dobrze, co się stało z tym człowiekiem. Dzikie Zastępy znalazły ofiarę potrzebną, by zakończyć Pogoń. Nagle poczuła mdłości, wybiegła ze sklepu i usiadła przy krawężniku, chowając głowę w ramionach. Ilu musiało zginąć niewinnych ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się na ich drodze? Pozostali wyszli ze sklepu wkrótce potem, śmiejąc się i żartując, jednak nie potrafiła się cieszyć razem z nimi. Nawet zwycięstwo miało swoją straszną cenę. Laura rozparła się w ładowni furgonetki, zastanawiając się, czy zakochała się w Churchu, czy nie. Była zła na siebie. Nagle rozległo się pukanie do szyby, krótkie i przyjazne, zupełnie pozbawione natarczywości. Laura stwierdziła, że to albo jakieś dzieci, albo strażnik parkingu, więc postanowiła nie otwierać. Ale kiedy pukanie po dłuższej chwili rozległo się ponownie, westchnęła niecierpliwie i przelazła przez oparcie przedniego siedzenia. Zaskoczona zobaczyła za drzwiami mężczyznę w starym, czarnym garniturze, wyglądającego na włóczęgę