... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Siadają obok ciebie na ławce w parku. Są zawsze bardzo uprzejmi, spokojni i elegancko ubrani. Samochodu, którym podjeżdżają do krawężnika, by zabrać cię do Wielkiego Domu, i pistoletów, które noszą ukryte pod ubraniem, jeszcze nie widać. Pewna kobieta, którą aresztowano w samym środku tłumu, uniemożliwiła agentom wykonanie zadania. Zaczęła głośno krzyczeć, wspięła się na latarnię, gdzie dalej wrzeszczała wniebogłosy tak, że nawet obojętni zazwyczaj przechodnie zatrzymywali się i patrzyli. Agenci musieli ją zostawić w spokoju, lecz ona zamiast zniknąć gdzieś w głębi kraju, wróciła do domu i poszła spać. Przyszli po nią w nocy. Na Aleksandra po raz pierwszy czekali pod szkołą. Rozmawiał z przyjacielem, kiedy podeszli do niego dwaj mężczyźni i powiedzieli mu, że zapomniał o spotkaniu z nauczycielem historii. Czy mógłby wrócić na chwilę do szkoły? Od razu się zorientował, że coś jest nie tak, od razu wyczuł kłamstwo. Chwycił przyjaciela za ramię i potrząsnął głową. Ale jego kolega przezornie postanowił zniknąć; wiedział, że nie jest tu do niczego potrzebny. Aleksander został z dwoma mężczyznami sam i zaczął rozważać, jak najlepiej wybrnąć z tej sytuacji. Kiedy zauważył, że do krawężnika wolno podjeżdża czarny samochód, wiedział, że wybrnąć będzie coraz trudniej. Był tylko ciekaw, czy w biały dzień, przy świadkach strzelą mu w tył głowy. Doszedł do wniosku, że nie i rzucił się do ucieczki. Puścili się w pościg, ale mieli przecież po trzydzieści kilka lat, a nie siedemnaście. Zgubił ich po paru minutach, skręcił w wąską uliczkę, ukrył się na pewien czas, a potem ruszył w stronę targu przy cerkwi Świętego Mikołaja. Kupił kawałek chleba, ale bał się wracać do domu. Pomyślał, że tam właśnie najpierw zaczną go szukać. Ojciec nie będzie za nim tęsknił, matka nawet nie zauważy jego nieobecności. Spędził noc na dworze. Następnego ranka poszedł do szkoły, myśląc, że w klasie będzie bezpieczny. Dyrektor sam przyniósł Aleksandrowi zawiadomienie, z którego wynikało, że zaraz musi się stawić w jego gabinecie. Kiedy tylko wyszedł z klasy, natychmiast chwycili go pod ręce i zaciągnęli do czekającego przy krawężniku samochodu. W Wielkim Domu pobito go do nieprzytomności, po czym przeniesiono do więzienia Kriesty, gdzie czekał, co postanowią z nim zrobić. Nie miał żadnych złudzeń. Nie wniesiono jeszcze przeciwko niemu oskarżeń, lecz wiedział doskonale, że dla nich nie ma to żadnego znaczenia. Może zresztą wcale nie był niewinny. Był przecież Amerykaninem i nosił nazwisko Aleksander Barrington. To była jego zbrodnia. Reszta to tylko szczegóły. Aleksander wiedział, że kiedy przyjdą po niego tej nocy, nie będą chcieli robić zamieszania na oddziale intensywnej opieki. Zdawał sobie sprawę, że cała ta komedia, którą postanowili odegrać - zabierają go do Wołchowa, gdzie zostanie awansowany na podpułkownika - sprawdzi się doskonale do czasu, gdy zostanie z nimi sam. Chciał jednak zadbać o to, by nigdy nie dotrzeć do Wołchowa, gdzie przygotowano już wszystko do „procesu" i egzekucji. Tutaj, w Morozowie, gdzie działają mniej doświadczeni, mamroczący coś pod nosem oficerowie, miał większe szansę, by pozostać przy życiu. Wiedział, że według artykułu 58 radzieckiego Kodeksu karnego z tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku nie jest nawet więźniem politycznym. Jeśli oskarżą go o zbrodnie przeciwko państwu, stanie się zwykłym kryminalistą i zostanie odpowiednio osądzony i skazany. Kodeks, w czternastu paragrafach, opisywał jego wykroczenia w najbardziej oględny sposób. Nie musiał wcale być Amerykaninem, nie musiał uciekać przed radzieckim wymiarem sprawiedliwości, nie musiał nawet być prowokatorem, obywatelem obcego państwa. Nawet nie musiał być szpiegiem ani nawoływać do zmiany ustroju. Ani popełnić żadnej zbrodni. Zamiar jej popełnienia był traktowany równie poważnie i zasługiwał na taką samą karę jak sama zbrodnia. Zamiar dopuszczenia się zdrady był traktowany równie surowo jak sama zdrada. Rząd radziecki z dumą podkreślał wyższość tych zapisów nad konstytucjami państw zachodnich, które niepotrzebnie czekały na popełnienie przestępstwa, by dopiero potem wymierzyć stosowną karę. Każdy zamierzony lub popełniony czyn mający na celu osłabienie państwa radzieckiego lub radzieckiej siły militarnej był karany śmiercią. Ale nie tylko czyn. Czasami brak odpowiedniego działania był również traktowany jako przejaw działalności kontrrewolucyjnej. A co do Tatiany... Aleksander wiedział, że w ten lub inny sposób Związek Radziecki pozbawi ją życia. Dawno temu planował z Dmitrijem ucieczkę do Ameryki - chciał ją tu zostawić, żonę dezertera z Armii Czerwonej. A jeśli zginąłby na froncie - zostałaby wdową, samotną i opuszczoną. Dmitrij mógł też go wydać w ręce NKWD, tajnej policji Stalina, co zresztą w końcu zrobił. Tatiana stałaby się wówczas rosyjską żoną amerykańskiego „szpiega" i wroga klasowego. Takie możliwości miał przed sobą Aleksander i prześladowana przez pech dziewczyna, która została jego żoną. Kiedy Mechlis zapyta mnie, kim jestem, czy zasalutuję i powiem: „Jestem Aleksandrem Barringtonem" i nie obejrzę się za siebie? Czy mógł to zrobić? Nie oglądać się za siebie? Nie sądził, by był do tego zdolny. Przyjazd do Moskwy, 1930 Jedenastoletni Aleksander czuł, że robi mu się niedobrze. - Co tak śmierdzi, mamo? - spytał, kiedy we trójkę wchodzili do małego, zimnego pokoju. Było ciemno i mało widział. Ojciec zapalił światło, ale niewiele to pomogło. Żarówka była bardzo słaba. Aleksander oddychał przez usta i powtórzył swoje pytanie. Matka nie odpowiadała. Zdjęła elegancki kapelusik i płaszcz, a kiedy uświadomiła sobie, że w pokoju jest bardzo zimno, założyła płaszcz z powrotem i zapaliła papierosa. Ojciec chodził po pokoju zdecydowanym krokiem, dotykając po kolei starej toaletki, drewnianego stołu, zakurzonych zasłon w oknie. - Nie jest tak źle - powiedział. - Na pewno będzie nam tu wspaniale. Aleksandrze, będziesz miał swój własny pokój, a my z matką zostaniemy tutaj. Chodź, pokażę ci, gdzie zamieszkasz. Aleksander wziął ojca za rękę. - Ale ten smród, tato... - Nie przejmuj się. - Harold się uśmiechnął. - Wiesz, że mama dokładnie wszystko wysprząta. Poza tym to nic takiego... To tylko... mieszka tutaj wiele osób. - Uścisnął dłoń syna. - To zapach komunizmu, synu. Kiedy wreszcie przewieziono ich do hotelu, gdzie mieli zamieszkać, było już bardzo późno. Aleksander sądził, że hotel znajduje się w pobliżu centrum miasta, ale nie był do końca pewny. Przybyli do Moskwy o świcie po szesnastogodzinnej podróży pociągiem z Pragi