... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
I on również nie pozostanie tutaj długo. Nie mógłby. Następny Erik2 w każdej chwili może rozpocząć swoją wędrówkę z Czasu Zero do poziomu minus-pięć-minut, wędrówkę, którą on sam właśnie kończy. Matematyka czasu nie pozwoli mu tu zostać. Kolejny cykl został wznowiony. Erik i Erik2 mogli zaistnieć razem w tym samym miejscu i czasie, lecz nie dwóch Erików2. On musiał zniknąć im z oczu i zgodnie z ruchem wahadła podążyć w kierunku swojego przystanku na poziomie plus-pięć-dziesiąt-minut. Poczuł wyrywającą go w górę siłę. Beztrosko pomachał ręką Erikowi i Seanowi siedzącym na platformie. Kiedy się znów spotkamy we trójkę? - zapytał siebie samego. Prawdopodobnie nigdy. Oczywiście zobaczy się z Seanem po eksperymencie. Jeżeli wvszystko pójdzie dobrze. Nie było jednak żadnych logicznych przesłanek ku temu, by miał ponownie stanąć twarzą w twarz z samym sobą. I dobrze, że tak było. Jest w tym patrzeniu we własne oczy coś, od czego cierpnie skóra. - Szerokiej drogi, przyjaciele! - krzyknął. I potężna siła wessała go w strumień czasu. 2 Sean + 5 minut Uruchomiono nareszcie ostatni przełącznik - ten, który miał wysłać go ruchem wahadłowym ku granicom czasu. Lecz nie zdarzyło się nic. Tak przynajmniej zdawało mu się z początku. Nie było oślepiających błysków światła, jarzących się aureoli, niepokojącego buczenia ani nawet najmniejszego wstrząsu. Nic. Zdumiewający spokój. Tylko drętwota, która zdawała się go przepełniać. Nie spostrzegł żadnej zmiany. Wciąż siedział dokładnie na tym samym miejscu, po lewej stronie ogniska sprzężenia punktu osobliwego. Może jeszcze za wcześnie na zmiany? Bądź co bądź upłynęła zaledwie chwila. Być może stożek przemieszczenia dopiero nabierał energii, rósł pęd niezbędny do wyrzucenia go w strumień czasu? Nagle Sean zorientował się, w jak wielkim był błędzie. Pierwszy moment spokoju rozwiał się pod naporem docierających do jego umysłu informacji. Początkowo były one rozproszone i błahe, lecz stale sumowały się w coś wręcz przygniatającego. Ledwo uchwytne, niewielkie zmiany stawały się oczywiste, widoczne i znaczące. Rozpoznawał jedną po drugiej: Doktor Ludwig, który był gdzieś przy Eriku w czasie uruchamiania ostatniego przełącznika, znalazł się teraz po lewej stronie sprzężenia punktu osobliwego, trochę poza polem widoczności z platformy manewrowej. Doktor White, której twarz okalała burza zmierzwionych, czarnych loków, biegała wtedy przed ścianą ekranów monitorów. Teraz stała spokojnie z założonymi rękami, oparta o framugę drzwi do laboratorium. Drukarki komputerowe zbudzone nagle z letargu pracowały bez wytchnienia. Najbliższa miała w swoim koszu na cal grubą stertę zadrukowanych kartek. Sześciu techników, wcześniej rozproszonych po całym pokoju, teraz stało zbitych w grupkę pod błyszczącą, niklowaną czapą osłony. Patrzyli szeroko otwartymi oczami na Seana, jakby właśnie mu wyrosła druga głowa lub zgubił tę, którą zazwyczaj miał. Było jeszcze parę innych zmian. Światła na tablicy instrumentów kontrolnych zmieniły konfigurację. Na tylnej ścianie zwisała ta sama plątanina szarych kabli, lecz tym razem podłączonych w inny sposób. Kamera telewizyjna, stojąca przedtem przed Erikiem, teraz przesunięta była ku niemu. I kilka pomniejszych drobiazgów w tym rodzaju. Wszystko to przypominało testy na iloraz inteligencji. Najpierw pokazują ci obrazek pokoju, a potem robi się ciemno i chwilę później widzisz ten sam obrazek, tylko że wszystko jest na nim poprzemieszczane. Trzeba wyliczyć wszelkie zmiany, jakie zdołało się dostrzec w przeciągu trzydziestu sekund... Dokładnie to samo stało się tutaj. W mgnieniu oka obrazek zmienił się. Przed zmieniło się w p o. W pięciominutowe p o. Więc naprawdę zrobił skok w czasie! Ostatecznie po męczących miesiącach przygotowań, treningów, zwątpień i nadziei, wyprawiono go w tę fantastyczną podróż w odległą przeszłość i daleką, nie znaną przyszłość. Podróż, która odbywać się będzie w serii skoków. Najpierw mniejszych, później coraz większych, w końcu zaś niewyobrażalnie ogromnych. Skok numer jeden. Był w swojej własnej przyszłości o pięć minut do przodu. Wszystkie te małe zmiany w pokoju o tym właśnie mówiły. I w końcu zauważył zmianę ważniejszą od całej reszty. Tę, której do tej pory udawało mu się nie dopuścić do świadomości. Erika już tu nie było. Jego trzynożne, aluminiowe krzesełko stało nadal na swoim miejscu, po prawej stronie sprzężenia punktu osobliwego. Ale sam Erik był nieobecny. Poczuł się zdezorientowany. Wstrząśnięty oczywistością tego faktu. Oszołomiony