... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zwiesiła głowę i ciężko oddychała, korzystając z każdej sekundy odpoczynku, a Elspeth rzuciła okiem w dół. Z miejsca, w którym stanęły, widziała całą ścieżkę - nikogo oprócz nich na niej nie było. Jeszcze. Na samym dole, gapiąc się na nią - założyłaby się o każdą sumę, że się gapią - stały ciemnozłote zwierzęta, nieomal niewidoczne na tle traw, ale odcinające się od zieleni przy wodospadzie. Wokół nich kręciły się gibkie, ciemnobrązowe kształty, co powiedziało jej, że stado, które ich ścigało, nie opłakiwało straty przewodnika. Wręcz przeciwnie. "Teraz wiem, co majaczyło na horyzoncie. Ciekawe tylko, skąd to przylazło..." Pomiędzy nimi podskakiwało coś jeszcze: małe czarne stworzenia. Wywnioskowała z ich zachowania, że odbywają coś w rodzaju narady i najwyraźniej te czarne skoczki przejęły dowodzenie. Stwory, które dotychczas ich goniły, rozsiadły się pod zboczem na straży, złociste zwierzęta ruszyły w górę z upiornym uporem, a czarne punkty rozwinęły skrzydła i wzbiły się w powietrze. "Kruki!", rozpoznała je w końcu. "O matko, jakie olbrzymie!" Ptaki kierowały się prosto na nich i na pewno mogły narobić szkód swoimi potężnymi dziobami i ostrymi szponami. Wyszarpnęła łuk, modląc się, by cięciwa nie zamokła, naciągnęła ją i posłała w powietrze pół tuzina strzał. Tylko trzy dotarły do celu, jedna przez czysty przypadek, kiedy kruk znalazł się w jej zasięgu, bo chciał uniknąć innej. Z tych trzech dwie zabiły, a jedna tylko raniła ptaka, który runął w dół, wściekle machając jednym skrzydłem i wrzeszcząc z bólu. To wystarczyło jednak, aby odstraszyć resztę; rozpierzchły się na boki, z dala od jej strzał i zaczęły posuwać się w górę tak szybko, jak tylko mogły. Gwena ruszyła się i Elspeth zmuszona była schować, łuk, aby utrzymać się w siodle. Znajdowały się nie wyżej niż na jednej trzeciej urwiska, z daleka od schronienia w ruinach. Miała tylko nadzieję,że w ogóle do niego dotrą i nie spotkają tam innych prześladowców. Dokądkolwiek poleciały kruki, na pewno nie przygoniły do ruin kolejnej bandy wyczarowanych bestii i nie zaatakowały już heroldów. Elspeth westchnęła z ulgą na widok krawędzi zbocza, a Gwena jej zawtórowała; jedynym zagrożeniem, jakie musiały jeszcze pokonać, były ostatnie metry zdradliwej ścieżki. Elspeth nie patrzyła w dół, bo widok Równiny przyprawiał ją o lęk wysokości. Nie mogła też użyć wzroku, żeby zbadać, krainę przed nimi: przeszkadzał jej albo strach, albo coś stamtąd zakłócało jej zdolności. Wydawało jej się, że droga była wolna, ale na wszelki wypadek znów wydobyła łuk. Wydostali się na szczyt tuż przy ruinach, wysmaganych wiatrem i porośniętych chwastami. Nie było czasu na podziwianie architektury: za nimi szło zagrożenie, przed którym należało się ukryć albo znaleźć miejsce stosowne do odpierania ataków. Elspeth nie miała szans, aby dosięgnąć z łuku nowych napastników. Wiedziała jedno: są znacznie więksi od tych, którzy ścigali ich na prerii, i okryci rogowymi łuskami. Poza tym miała dziwną pewność, że jej strzały nie zrobią na nich żadnego wrażenia. Wyprzedziła Skifa i wpadła w ruiny, chcąc ukryć się w zburzonej wieży; stukot kopyt Towarzyszy zabrzmiał jak werbel na kamiennej podłodze. W samą porę: pierwsze ze ścigających ich stworzeń wynurzyło się znad krawędzi dokładnie wtedy, kiedy wcisnęli się we wnękę pomiędzy ścianami, dość długą, aby starczyło miejsca dla wszystkich. Elspeth zeskoczyła z siodła i sięgnęła po kołczan. Kiedy mocowała się z przytrzymującym go rzemieniem, miecz przy jej boku rozwinął swą moc i uderzył - w nią. Jej dłoń zacisnęła się na rękojeści, zanim zdołała sobie uświadomić, co robi. Gdy Potrzeba usiłowała przejąć kontrolę nad resztą jej ciała, zaczęła walczyć. To było krótkie starcie i skończyło się niespodziewaną kapitulacją miecza. Do diabła, dziewczyno, o co chodzi? - syknęła Potrzeba. - Myślałam, że pozwolisz mi walczyć magią z tymi stworami! Owszem, ale z moim udziałem, a nie wykorzystując mnie jako narzędzie! - odpaliła natychmiast. - Próbujesz kontrolować moje ciało! Nawet nie zapytałaś, czy możesz! Potrzeba najwyraźniej poczuła się bardzo urażona. Elspeth zignorowała ją, chwyciła kołczan i policzyła strzały: było ich zdecydowanie za mało. Musiała ich teraz używać bardzo uważnie. Masz silny dar magii - odezwała się Potrzeba, kiedy Elspeth wyjrzała ostrożnie zza pleców Skifa, z łukiem gotowym do strzału. - Jeśli cię poprowadzę, powinnyśmy przytrzymać te paskudztwa z dala tak długo, by się tu lepiej rozejrzeć. Odpręż się, dobrze? Podporządkowała się, uważając całą procedurę za stratę czasu, jednak, ku swemu zaskoczeniu, zobaczyła coś - pajęczynę światła, lśniącą jasno w miejscu, gdzie stykały się linie. To linie energetyczne, a pośrodku leży węzeł. Sięgnij do niego; pomogę ci. Poczuła, jakby ktoś położył swoje ręce na jej dłoniach. Pozwoliła się im prowadzić i dotknęła, bardzo delikatnie, jasnej poświaty. Chociaż jej własne ręce ledwo się wyciągnęły w kierunku środka ruin, te inne sięgnęły głęboko pod ziemię; głębiej nawet niż Równina pod nimi. To nie była strata czasu: pociła się i drżała, zupełnie jakby właśnie odbywała kolejną wspinaczkę. A potem dotknęła węzła i poraził ją wybuch mocy, jakby znalazła się nagle w samym centrum szalejącej burzy. Gdyby mogła, wrzeszczałaby na całe gardło. Nigdy w życiu nie czuła się tak bezradna. O cholera! Niewidzialne ręce chwyciły ją i uspokoiły. Czuła, jak zostaje ustawiona naprzeciw mocy i otwiera się na nią, zamiast się jej opierać. Miała wrażenie, jakby otworzyły się w niej drzwi, o których istnieniu nie miała pojęcia. Teraz mogła kierować potokiem mocy, który napełniał ją, a nie zalewał. Dobrze! - powiedział miecz z uznaniem. - Ja nawet w twoim wieku nie byłam taka szybka. I nie radziłam sobie z węzłami, tylko z płytkimi, lokalnymi liniami. Chyba jestem zazdrosna