... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
To porównanie bardzo pasuje do mojego życia. Wszystko, co mnie spotkało w obozie i później, było tylko konsekwencją pierwszego kroku. Tutaj już właściwie przechodzę do czwartego epizodu z mojego życia. Niemcy nie myśleli dać wiary memu tłumaczeniu: w obliczu klęski i niewoli nikt nie zamienia cywilnego ubrania na mundur, ale stara się postąpić odwrotnie. Zapisano więc w ewidencji jeńców me nazwisko, a obok stopień, który widniał na ramionach, i przydzielono mnie do baraku podchorążych. Tego bałem się najbardziej. W drodze do obozu miałem do czynienia z samymi szeregowcami i nikt nie zadawał mi pytań, bo wszyscy wyklinali tę dziwną wojnę, bałagan i sanację. W baraku było jeszcze niewielu podchorążych, chyba z dziewięciu; gdy wszedłem, przestraszony i drżący, przywitano mnie z uśmiechem i życzliwością. Przeszedłem w szkole przysposobienie wojskowe i od pierwszej chwili dostosowałem się do ich manier. – Podchorąży Piszczyk! – przedstawiałem się uśmiechnięty i wyprężony oraz stukałem obcasami, przy czym wpatrywałem się badawczo w ich oczy. Nic się nie zdarzyło; przyjmowali te dwa słowa jako prawdę oczywistą, popartą srebrnymi belkami i błyszczącymi oznakami. Zapyta Pan Profesor, dlaczego nie powiedziałem im prawdy? Przecież Niemcy i tak by mnie nie wypuścili. Miałem tu siedzieć między nimi jak naiwny głupiec i pętak, który się przebrał w cudzy mundur? Tak bardzo się wstydziłem, że nie mógłbym wykrztusić prawdy tym sprężystym podchorążym, którzy meldowali się, stukali obcasami i w ogóle zachowywali tak, jak gdyby niewola była drobnym, zabawnym epizodem w ich wojskowej karierze, a przede wszystkim okazywali ogromne zadowolenie, że wojna liczy się podwójnie w ich stanie służby. Tak się jeszcze złożyło, że nie było wśród nich ani jednego łącznościowca. Musiałem brnąć dalej w tej głupiej maskaradzie, bo przestałem panować nad wypadkami. Pryczę obok mnie zajął szczupły blondynek o niebieskich oczach i twarzy cherubina. Spodobał mi się od razu. – Podchorąży Sawicki – stuknął obcasami. 26 – Podchorąży Piszczyk – odstukałem. – Pan podchorąży poszedł na wojnę w wyjściowym mundurze? – Byłem w Szpitalu Piłsudskiego – odparłem. – I nie chcieli mnie wypuścić, bo miałem jeszcze gorączkę. Wyobraża pan sobie? Przeleżeć wojnę w łóżku przez głupie zapalenie płuc? Uciekłem przez okno. Kiedy przyjechałem do Zegrza, już nie było dla mnie munduru. To mu od razu przemówiło do przekonania i spojrzał na mnie z sympatią. – To pan podchorąży w ogóle nic zdążył się bić? – zapytał współczująco. – Jak to nie? – oburzyłem się. – Dopadłem dywizję, kiedy wycofywała się spod Mławy. Od razu dostałem się w piekło. Wie pan, jak to było z łącznością... – Wiem – odparł ze smutkiem Sawicki. – A gdzie pana podchorążego wzięto do niewoli? – Pod Nieporętem samoloty zrobiły z pułku czerninę – odparłem. – Ręce i nogi latały w powietrzu, a naszego majora zmiotło razem z koniem. Później broniliśmy się tam na skraju lasu. Z mojej kompanii chyba nikt nie ocalał. – W moim szwadronie też chyba wszyscy zginęli – odparł z westchnieniem i zaraz dodał z dumą: – Wie pan, ja należałem do tych, którzy przekroczyli granicę Prus Wschodnich. Wysłuchałem z uwagą jego opowieści. Trochę mnie przerażała ta łatwowierność. Teraz nie mogłem się już cofnąć. Wciągu kilku następnych dni począłem obudowywać mą historię coraz to nowymi szczegółami i strach powoli minął. Przyczynił się do tego walnie podchorąży Sawicki, który obdarzył mnie przyjaźnią i pełnym zaufaniem. Czwartego dnia wyprowadził mnie na spacer, a gdy znaleźliśmy się z dala od innych, szepnął: – Zbadałem teren. Moglibyśmy próbować podkopu. Co pan podchorąży na to? – Musimy to rozważyć – odparłem, ale na myśl o ryzyku ucieczki dreszcz przeszedł mi przez plecy. – Pan podchorąży jest zdania, że się dokopiemy? – Dokopiemy się na pewno – odparł. – Trzynaście metrów i jesteśmy za drutami. – Trzeba kopać – zdecydowałem i postanowiliśmy rozpocząć pracę nazajutrz. Przez całą noc żywiłem nadzieję, że coś nam przeszkodzi w rozpoczęciu tej ryzykownej imprezy