... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Suchary okrętowe roiły się od czerwi, 300 funtów uległo zupełnemu zepsuciu, a pozostałe zapasy „mogli jeść tylko ludzie w naszym położeniu". Tak pisał Cook w oficjalnym dzienniku okrętowym. Szczegółów dowiadujemy się od Forsterów: „Pora posiłku była nam nienawistna. Gdy tylko poczuliśmy zapach potraw, nie mogliśmy przełknąć niczego z apetytem... Przy tym droga na południe była niewymownie jednostajna i nudna. Lód, mgła, sztormy i silnie wzburzone morze składały się na ponury obraz, który rzadko tylko rozjaśniały przelotne promienie słońca." Na pokładzie zapanował posępny nastrój, gdy okazało się, że kapitan, choć sam chory na woreczek żółciowy, bierze kurs nie do ojczyzny, lecz na Wyspę Wielkanocną. Ale zamknięty w swej kajucie, ciężko chory Cook, którego jęki słychać było aż na pokładzie, nie wypuścił cugli z rąk. Na okręcie panowała jedna wola i do buntu nie doszło. Nawet prosty marynarz zdawał sobie sprawę, że Cook nie mógł inaczej postąpić. Na olbrzymich bezmiarach wodnych wokół Wyspy Wielkanocnej znajduje się ostatnia wielka biała plama południowego Pacyfiku. Czyżby tam leżał ląd południowy? 6 Samolot stratosferyczny Nowy Jork-Valparaiso-Sydney jest zajęty do ostatniego miejsca, aczkolwiek odbywa dopiero lot próbny. Od czasu gdy lotnicy australijscy i chilijscy oficerowie marynarki wypróbowali nową drogę powietrzną do Australii z lądowaniem na Rapa Nui, nie tylko pasażerowie z Chile, Brazylii, Argentyny i Peru, ale i północni Amerykanie żywo interesują się nowym połączeniem z piątym kontynentem, które jest o wiele krótsze niż droga przez Hawaje. Z Valiparaiso do Rapa Nui jest około 2000 mil morskich, tj. sześć godzin lotu. Po dalszych pięciu godzinach nastąpi lądowanie na Pitcairn, wyspie w Archipelagu Gambiera, na której rozegrały się ostatnie akty dramatu „Bounty", po czym nie jest już wcale daleko do Nowej Zelandii i Australii. Nowa linia, którą w r. 1952 po raz pierwszy poleciał pilot australijski i na której w najbliższym czasie ma być podjęta regularna komunikacja, nie należy do zbyt zajmujących. Ale nie jest nią też żadna inna linia powietrzna biegnąca nad Morzami Południowymi. Wszystkie wiodą pod pustynią nieba i nad pustynią wody. Żadnego samolotu, żadnego okrętu, bardzo rzadko jakiś bezimienny atol. Trasa przez Rapa Nui dostarcza więcej wrażeń. Jeszcze przez długą chwilę po starcie w Valparaiso widać po wschodniej stronie nad horyzontem wysoką na 7000 m Aconcaguę, najwyższy wierzchołek długiego, poszarpanego łańcucha Kordylierów, a blask jego czap lodowych widoczny jest z odległości kilkuset kilometrów. Po dobrej godzinie lotu z lewej strony w dole wyłaniają się z morza wyspy Juan Fernandez. Tu żył niegdyś Aleksander Selkirk, marynarz szkocki, który pokłóciwszy się ze swym kapitanem, dał się wysadzić na Masa- tierra, największej z trzech wysp tej grupy, i wytrzymał tam przez cztery lata - wzór dla Robinsona Cruzoe Daniela Defoe. Potem jednak nie ma już nic, horyzont jest pusty, a w dole sama woda, pomarszczona lekko jak krepa, nie poznać po niej, że regularne, delikatne zmarszczki oznaczają fale o wysokości dwunastu i więcej metrów. Około południa zarysowują się daleko na horyzoncie cienkie linie. Rosną, wznoszą się coraz wyżej, stają się wyrazistsze. Potem widać także gołym okiem unoszącą się nad wodą olbrzymią wieżę z chmur, gęsto stłoczoną, białą z ciemnofioletowymi cieniami. Takie wieże spotyka się wszędzie na Pacyfiku. Tworzą się nad każdą większą wyspą w następstwie gorącego prądu powietrza, wytryskującego z rozżarzonej słońcem skały, lśniącego piasku koralowego lub rozgrzanych lagun. W górze, wskutek niezmiernie szybkiego unoszenia się, gorące powietrze ulega ochłodzeniu, zgęszcza się i tworzy owo spiętrzenie chmur, wysokie na pięć tysięcy i więcej metrów, wskazujące nieomylnie, że głęboko pod nimi leży ląd. Niegdyś orientowali się według nich Polinezyjczycy podczas swych dalekich podróży, dzisiaj są one drogowskazami dla kapitanów wielkich towarzystw lotniczych. Z przodu, po prawej stronie samolotu, pod potężną wieżą z chmur leży Rapa Nui W dwadzieścia minut później wyzierają z mgły kontury wysokich na 500 m wulkanów Puakatiki na wschodnim (półwyspie Poike, z których jeden, Rano-aroi, leży bardziej na północ, a drugi, Ranokao, na południo-zachodzie. W samolocie rozdają gumę do żucia; dziób stratosferycznego krążownika lekko się zniża, a olbrzymia maszyna wchodzi szerokim łukiem pod wschodni wiatr na linię lądowania. Srebrzyste jak zamki z bajki, ale jeszcze małe jak zabaweczki ukazują się w dole budynki lotniska i hotel dla turystów. Nie opodal ciągną się domy wsi Hanga-roa, jedynego osiedla na Wyspie Wielkanocnej. Tam, owa okazała, biało otynkowana budowla - to pewnie kościół. Opiekuje się nim ojciec Sebastian, brodaty Bawarczyk, którego potem poznaliśmy bliżej