... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Teraz znów zapłoną niemieckie konsulaty i ambasady, fabryki i przedstawicielstwa handlowe, rozlegną się strzały, we Francji i Włoszech, w Grecji i Hiszpanii, 6 na murach pojawią się napisy QUI A SUICIDÉ BAADER? i RAF: WIR LEBEN NOCH; po- tem się to uciszy, potem się uspokoi: na krótko. Bóg króla Edwarda do swej chwały powołał. A mnie... A mnie... 6 Qui a suicide... (fr.) nieprzetłumaczalna gra słów: Kto popełnił samobójstwo Baadera?, RAF: jeszcze żyjemy (niem.). 53 ------------------------------------------------------------- page 54 W dziesięć dni po tej nocy, po tym dniu, do celi Moniki Weber wniosą list od Krzysztofa Paliwody, człowieka żyjącego wyłącznie życiem intelektualnym, niedołęgi nienawidzącego własnej słabości. A po trzech latach samochód przemknie przez rozmazaną w ciemności kolo- rową strugę, orkiestra skończy uwerturę, purpurowa kurtyna ze złotym szlakiem rozsunie się uroczyście raz jeszcze, dokładnie tak samo jak tysiące razy przedtem, ale czyściej, ale wyraź- niej, i reflektor zacznie szukać w mroku postaci, podchodzącej wolno do rampy. 3 Nienawiść niedołęgi do własnej słabości – to potęga. Radość zespolenia z istotą, wymyśloną przez siebie, z marzeniem. Słoneczny poranek w Paryżu. Mężczyzna w brązowej kurtce, siedzący przy kawiarnianym stoliku, nad dużą filiżan- ką café-creme i dwoma croissantami, patrzący przez wielką szybę na ulicę, przeglądający „Le Matin”, zrywający celofan z błękitnej paczki gauloise’ów... Włóczący się po ulicach. Zaglą- dający do księgarń. Na jakimś skwerze dopisujący kilka zdań do listu – listu do swojej dziew- czyny, uwięzionej w Stammheim. Wyrwany ze wszystkiego na ziemi, wolny. Wolny! Wraca do hotelu o jedenastej, niechętnie. I, leżąc na posłanym łóżku, paląc jednego papie- rosa po drugim, czeka na telefon. Dzwonek odzywa się za pięć dwunasta. – Przyszedłem po ciebie, Chris. Czekam na dole. – Już schodzę. W hallu hotelowym siedzi, śmiertelnie poważny i dostojny, jak poprzedniego wieczora, Michael Bernard, potomek lorda i tekstyliów. Nie jest sam. Na poręczy sąsiedniego fotela przycupnęła jakaś dziewczyna, wyższa od niego – o co nietrudno – nonszalancka, czarnowło- sa; założyła nogę na nogę (podciągnięte w górę sprane spodnie odsłaniają pasiaste skarpety) i pali, wydmuchując kółka dymu w stronę sufitu. – To jest Chris, mój przyjaciel z Polski. A to Conchita Estravados. Raz jeszcze rozlegają się werble, ale o wiele donośniejsze, a błysk tysiąca fleszów każe zamknąć na chwilę oczy: wkraczasz do historii, człowieku, teraz już naprawdę wkraczasz do historii! To ona? Naprawdę ona? Dziewczyna niedbale ściska mu rękę, przełożywszy papierosa do lewej dłoni. ? – Cześć, Michael mówił mi o tobie. Chcesz gumę do żucia – Ta-ak. Ogłupiały, bierze od niej tabletkę gumy do żucia, wkłada do ust... – Idziemy? – Dokąd właściwie idziemy? – Na lunch. W sam raz jest pora. – Byłem na dziś umówiony na déjeuneur z Conchitą – tłumaczy Michael – a ona uparła się, że chce cię poznać. – Chodźcie szybciej. Dziewczyna wychodzi przed nimi, z rękami w kieszeniach spodni, z papierosem w ustach: to poza, jasne, ale dobrze to robi. – Nigdy me byłeś w Paryżu? – pyta, kiedy idą ulicą do miejsca, w którym stoi samochód Michaela. – To może pójdziemy do Centrum Pompidou, do tej samoobsługi na dachu, co, Mickey? On przy okazji zaliczy zwiedzanie. Samochód Michaela jest – dopiero teraz, przy świetle dziennym, widać to naprawdę, a zresztą wczoraj, w podnieceniu, i tak nie zwróciłby na to uwagi – poobtłukiwany ze wszyst- kich stron i zieje korozją. – Kupiłem go za tysiąc pięćset – chwali się nieproszony Michael. – Grat, oczywiście, ogrzewanie też nie działa, i jedna szyba się nie opuszcza... ale czy to istotne? W końcu samo- 54 ------------------------------------------------------------- page 55 chodu nie kupuje się ze snobizmu, żeby robić wrażenie... kiedy patrzę na ludzi, którzy traktują to jako symbol, symbol pozycji społecznej, niemal symbol swojej wartości, mdłości mnie biorą... wiesz, że w Maju demonstranci podpalali te luksusowe gabloty? I mieli rację, mówię ci, mieli rację... – Och, Mickey, nie pieprz – przerywa Conchita. – Przecież masz poza tym Mercedesa. Ale, pomny doświadczeń Maja i dbały o swój image, mój nonkonformisto... Michel usiłuje przerwać jej jakimś mruknięciem. Ale Conchita, ładując się na tylne siedze- nie gruchota, kończy beztrosko: – ... używasz go tylko poza Paryżem. Wsiadaj, Chris. Kiedy toczą się już ulicami, z Michaelem wyłączonym ze wszystkiego za kierownicą, w hałasie zdezelowanego silnika, córka Estravadosa – córka Estravadosa! – zapala kolejnego gitane’a, częstuje i jego: siedzą na tylnym siedzeniu starego Citroena, paląc i żując gumę, podczas gdy asfalt ulic zmienia się w trampolinę, za którymś zakrętem wyrzuci ich prosto w historię, w nieśmiertelność... – Nie – dziwi się córka Estravadosa – niemożliwe! Nie tylko w Paryżu, w ogóle na Zacho- dzie jesteś pierwszy raz? A wyglądasz ... nie, zachowujesz się, jakbyś się tutaj urodził! No, może jakieś szczegóły, głupstwo. I po francusku mówisz jak... To Michael dosłyszał