... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Genealogia rodu Merowingów. To ona jest Świętym Graalem, mieści bowiem krew Króla Królów. - A ja myślałam, że Święty Graal to kielich. Gdzie reszta tej kiełbasy? Will przyniósł chyba więcej niż to, cośmy zjedli? O czym to ja... Ach tak, kielich. Jak myślisz, kiedy Will przyprowadzi Nan? Uważasz, że nie grozi jej niebezpieczeństwo? - Och, wkrótce tu będą - rzucił Robert z roztargnieniem, nie przestając czytać. - Znaleźć Nan to żaden kłopot, Will musi ją tylko przekonać, że nie wolno jej iść do pracowni. Bóg jeden wie, jakie podniesie się larum, kiedy odnajdą ciało. - Bezwiednym gestem strzepnął ze stronicy okruszyny chleba i podniósł kubek do ust. - Hmm... Patrzmy dalej. Strasznie to pomazałaś. Aha, tu coś widać. Uhm, uhm... Jedynie ta genealogia ma jakoby prawdziwie świadczyć, że Merowingowie wywodzą się z jakiegoś królewskiego rodu w Prowansji, który to ród z kolei pochodzi od króla Dawida... Mój Boże, wszak to herezja! Nic dziwnego, że tak się z tym kryją!... - To, co przeczytał, musiało go mocno poruszyć, bo odstawił kubek. - Co tam wyczytałeś, powiedz. - Że Merowingowie pochodzą, wystaw sobie!, od Pana Naszego Jezusa Chrystusa, który był w istocie prawowitym ziemskim królem i wcale nie został ukrzyżowany, gdyż w ostatniej chwili w jego miejsce podsunięto jakiegoś łotra... Co za ludzie to wymyślili! Już za samo to twierdzenie Inkwizycja spaliłaby ich żywcem! Dlaczego, na Boga, tyle czasu obstają przy takiej idei? Tyle dla niej ryzykują? Powinni raczej siedzieć jak mysz pod miotłą, a oni knują spiski!... Aha, tu znów mamy coś czytelnego. - Pan Jezus nie umarł na krzyżu? Jak to? Nie byłoby więc Zmartwychwstania, a Kościół... - No właśnie! Oni twierdzą, że Kościół zbudowany jest na kłamstwie. Kłamstwie, które za żadną cenę nie może wyjść na jaw. - Pewnie! Ja też tak myślę. Kościół zbyt wiele ma do stracenia, zważ, jakie zgromadził bogactwa. Nic dziwnego, że ci ludzie z Zakonu tak strzegą owej tajemnicy. Kościół w razie czego wygubiłby ich co do nogi. Kto wie, może już nawet prowadzi poszukiwania. - To są fanatycy, desperaci. Ich nic nie powstrzyma. Aha, aha... Według tego, co tu jest napisane, Jezus udał się na wygnanie. - Tak, a dokąd? - Zaraz, zaraz... Jest! Do Prowansji. Niezłe wybrał miejsce, co? Całkiem wygodne. Miał potomków, którzy tam, w południowej Francji, założyli dynastię... Pozszywałam suknię jak się dało, wyczyściłam z brudu na mokro i rozłożyłam przy koszu z węglami. - Ciekawe, dlaczego tam, a nie w Ziemi Świętej? Mnie wydaje się to bez sensu. - Aa! Tu jest ważny fragment. Szczegółowa genealogia łącząca ród króla Dawida przez osobę Jezusa Chrystusa z pierwszymi władcami z rodu Merowingów. Ha, teraz rozumiem, dlaczego ci braciszkowie chcą pozbyć się Walezjuszy! Tu jest napisane, że boska krew ma w przyszłości podbić cały świat, chrześcijański i pogański. Że dzięki Merowingom, którzy są potomkami samego Boga, na ziemi nastanie wieczny pokój, szczęście i sprawiedliwość. - Pewnie by pokrzepić umysł dla lepszego zrozumienia tej jakże zawiłej historii, Robert znów zaczął jeść. Żując chleb, mówił dalej: - Zdaje mi się, że cała ta idea wywarła pewien wpływ na katarów, którzy zamknęli się w owej twierdzy. Dziwne to wszystko, bardzo dziwne. - A kogóż to poślubił Jezus? - Dla kobiety takie sprawy zawsze są najważniejsze. - Marię Magdalenę. - No tak! Ona też ponoć osiadła w Prowansji. Cieszę się doprawdy, że ominął ją los starej panny. - Jak możesz, Zuzanno! Nie przystoi dworować sobie z takich spraw! Już choćby dlatego, że to bardzo niebezpieczny sekret. - A mnie on jedynie śmieszy. Bo albo Pan Nasz został ukrzyżowany i zmartwychwstał, co dowodzi Jego boskości i tego zarazem, że nie mógł spłodzić Merowingów, albo był zwyczajnym ludzkim królem, który założył dość kiepską dynastię, co oznacza, że wcale nie był Synem Bożym. Jak więc Merowingowie mogą pochodzić od Boga? A skoro tak, to i owo wielkie proroctwo o królestwie wiecznego pokoju też nie może być prawdą. Pomieszanie z poplątaniem! Albo jedno, albo drugie! - A wiesz, moja miła, ty masz rację! Skąd u ciebie taka bystrość w tej sprawie? - Kiedy w innych jestem taka głupia, to chciałeś rzec, prawda? Cóż, przypomnij sobie, ile wiem o fałszywych relikwiach... Cała owa wiara to też coś takiego. Robert z wolna pokiwał głową. - Co za głupcy! Ta herezja to czysta wariacja, a oni w imię czegoś takiego spiskują od setek lat. - Pewnie to lubią - powiedziałam, myśląc o mistrzu Ailwinie i jego sekcie Prawdziwej Wiary. - Rzymscy imperatorzy także głosili, iż pochodzą od bogów... - By wprawić w podziw maluczkich. To rozumiem. Ale żeby z tego powodu rujnować moją pracownię? - Pracownia! - Robert drgnął jak wyrwany nagle ze snu. - Prawda! Trzeba cię gdzieś ukryć. Kiedy ludzie Burbona tam nas nie zastaną, od razu zjawią się tutaj. - Już to przemyślałam - odrzekłam, patrząc na smętne resztki mojego dobytku. Leżały na podłodze, gdzieśmy je rzucili. Ptaszki rozbudzone światłem, rozmową i bijącym od kosza ciepłem wesoło skakały po klatce. Jak marnie wyglądał plon mego pobytu na świetnym francuskim dworze... Crouch pociął mi nawet ubrania. Zostałam właściwie w tym, co na grzbiecie. - Pójdę do diuszesy d’Alencon. Ona mnie ukryje. - Nie, Zuzanno, wszak księżna przyjaźni się z Burbonem! Zarówno ona, jak i jej matka popierają go coraz wyraźniej. - Kochany, rozumujesz jak mężczyzna. Powiem jej, że chciał mnie uwieść. Odrzuciłam jego awanse, więc pragnie się teraz zemścić. Ona wie, jacy są ci dworacy. Ochrania cnotliwe a biedne kobiety nawet przed swoim bratem. - Księżna Małgorzata... No, no, kto by to pomyślał? - wyrzekł w zadumie. Zaraz też zaczął działać. - Znajdę Willa i każę mu zaprowadzić Nan do Les Tournelles. Niech tam na ciebie czeka. Ty zaś spróbuj uzyskać posłuchanie u diuszesy. Zwal na Croucha winę za morderstwo. Łatwo w to będzie uwierzyć, skoro tak nagle zniknął. Uhm, cała nasza nadzieja w księżnej. - No, no, nie ma powodu tak płakać - zauważyła diuszesa d’Alencon. - Potrzebna ci tylko kryjówka, do czasu aż twój prześladowca skieruje zapały gdzie indziej. Na Parć Les Tournelles kładły się długie cienie popołudnia; chłodny powiew, co wtargnął do komnaty przez otwarte na chwilę okno, zwiastował bliski już wieczór. Diuszesa podniosła oczy znad listu i chyba teraz dopiero dostrzegła ruinę mej sukni. Przebiegła wzrokiem po nędznych tobołkach, klatce z ptaszkami i moim kuferku, po czym z wolna pokręciła głową nad tak widomym świadectwem męskiej niegodziwości