... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Po prawej stronie, podobna trochę do półmrocznej, tajemniczej groty, znajdowała się druga jeszcze salka. Mieścił się w niej bar, na razie pusty. Zabawa zaczynała się dopiero. Orkiestra grała akurat modną przed samą wojną "Oślą serenadę" i Drewnowski, chcąc się przecisnąć na koniec sali, musiał okrążyć zatłoczony tańczącymi parami parkiet. Wtem ktoś go chwycił za łokieć. Był to Pieniążek, dziennikarz z «Głosu Ostro-wieckiego», drobny, czarny człowieczek o twarzy wymiętej i pryszczatej. Drewnowski nie lubił Pieniążka. Znał go wprawdzie mało, lecz słyszał o nim coś niecoś od Świeckiego. Tamci dwaj znali go sprzed wojny jeszcze i w pewnym okresie kolegowali ze sobą w redakcji stołecznego brukowca. Świecki wspominał o tych odległych czasach ogólnikowo, lecz o Pieniążku zawsze mówił z lekceważeniem, jako o podrzędnym, zapijaczonym dziennikarzynie. W tej chwili Pieniążek był rzeczywiście podpity. Chwiał się lekko na przykrótkich nogach i małe, niespokojnie rozbiegane oczki miał przymglone. - Dobry wieczór - przywitał się z nim sztywno Drewnowski. -Jakżeż się pan bawi? Pieniążek skrzywił się: - Burdel, nie zabawa. Zwyczajny burdel. Zachwiał się i znów się uczepił łokcia Drewnowskiego. Ten szorstko go od siebie odsunął. Pieniążek lepił się od niechlujstwa. Miał na sobie pomiętą, brudną koszulę, marynareczkę kusą i wyświechtaną. - Nie podoba się panu tutaj? Wytworne towarzystwo, piękne kobiety... - Burdel! - powtórzył Pieniążek. - Czy nie przesadza pan? - I nim tamten zdążył odpowiedzieć, wyciągnął rękę. - Przepraszam, ale muszę pana pożegnać. Śpieszę się. Pieniążek stał w ciasnym przejściu pomiędzy stolikami. Rozkraczył nogi, ręce wsunął w kieszenie spodni. - Gdzie się śpieszycie? Pali się, czy co? - Wybaczy pan, jestem służbowo... Pieniążek pokiwał głową: - Widzę, że czcigodny magistrat niełaskawy dla prasy... - Nic mi o tym nie wiadomo - odparł chłodno Drewnowski. 102 - Czyżby? Zaproszeńka na bankiecik nie przysłało się jednak. Drewnowski natychmiast przybrał ton urzędowy: - Redaktor Pawlicki otrzymał zaproszenie. - Pawlicki, Pawlicki! A Pieniążek nic nie znaczy? - Pan wybaczy, listę gości układał sam prezydent. - O to, to! - wykrzyknął Pieniążek. - Pan kolega Świecki. Drewnowski zmierzył go ostrym spojrzeniem: - Tak, prezydent Świecki. Dziennikarz nagle otrzeźwiał. Wyprostował się i obejrzał Drewnowskiego zaciekawionym, trochę drwiącym spojrzeniem. - Cóż mi się pan tak przypatruje? - poruszył się niecierpliwie Drewnowski. Pieniążek począł się drapać w nos. - Zastanawiam się właśnie nad pewną sprawą, która pana, być może, mogłaby trochę zainteresować... - Mnie? Obawiam się, że się pan myli. - Lecz na wszelki wypadek spytał: - Cóż to za sprawa? Pieniążek, ciągle się drapiąc w nos, spojrzał na sufit: - Cóż za sprawa? Czy ja wiem? Może takie na przykład zagadnienie: zabierze pana ze sobą kolega Świecki czy nie zabierze? Interesujący problem, nie? Drewnowski drgnął: - Zabierze? Gdzie zabierze? Co pan chce przez to powiedzieć? Tamten zachichotał i zrobił ruch, jakby chciał odejść. Teraz Drewnowski z kolei go przytrzymał: - Wie pan coś? - Ba! - odparł tamten. - Pieniążek wszystko wie, jeżeli chce. - Ale co, co pan wie, do licha? Może pan przecież powiedzieć! Pieniążek zastanowił się. - No? - przynaglił Drewnowski. Tamten zerknął w kierunku baru. Nim się Drewnowski zorientował, Pieniążek prześliznął się obok i pomknął w tamtą stronę. - Cholera! - zaklął Drewnowski. Spojrzał na zegarek: za kwadrans dziewiąta. Pięć minut mógł ostatecznie stracić, nie więcej. Pobiegł za Pieniążkiem. W barze było pusto i zacisznie. Barmanka, ładna dziewczyna o jasnych, puszystych włosach, zajęta była rozmową z jedynym do tej chwili gościem. Był nim Maciek Chełmicki. Zjawienie się no- 103 wych gości przyjęła z wyraźnym niezadowoleniem. Chełmicki też się skrzywił. - Co to za jeden? - szepnął wskazując spojrzeniem na Pieniążka. Nim zdążyła odpowiedzieć, przy barze stanął Drewnowski. - Dwie czyste, proszę pani. Pieniążek już siedział na wysokim barowym stołku. - Dwie duże, panno Krysiu! Barmanka spojrzała pytająco w stronę Drewnowskiego. Temu było wszystko jedno, byle prędzej. - Mogą być duże. - Do tego porcję grzybków, panno Krysiu - uzupełnił Pieniążek. - Doskonałe tu mają grzybki, zobaczycie. Drewnowski gonił resztkami cierpliwości. Dziennikarz życzliwie poklepał go po ramieniu: - Siadajcie. Świetnie się tu siedzi na tych stołkach. Drewnowski usłuchał. -Więc? - Co więc? Napijemy się. - Co mi pan miał powiedzieć? Barmanka podała wódkę. - A grzybki? - upomniał się Pieniążek. Znalazły się i grzybki. Spełniwszy, co do niej należało, barmanka przeszła na drugi koniec baru, gdzie siedział Chełmicki. Pieniążek zatarł dłonie: - Zdrowie kolegi Świeckiego! Tym razem Drewnowski zrezygnował z lojalności sekretarza. Wypili. Spojrzał na zegarek: wyznaczonych pięć minut umykało bardzo szybko. Pieniążek podsunął talerzyk z grzybkami. - Spróbujcie, warto. Panno Krysiu! - uniósł się na stołku. -Dwie takie same poprosimy. Chełmicki pochylił się nad barem. - Niech im pani spirytusu naleje - szepnął. - Prędzej będą gotowi. Trzeba pomagać bliźnim. Ładna barmanka uśmiechnęła się: - Widzę, że ma pan dobre serce. - Ja? Jak złoto. Słowo pani daję. Drewnowskiemu smakował pierwszy kieszliszek i nie zaprotestował przeciw następnemu. - Urżnie się pan - powiedział tylko ze złośliwym akcentem. 104 Pieniążek dziobał wykałaczką grzybki. Wyślizgiwały mu się, wreszcie jeden dał się przychwycić. Zjadł go, głośno mlaskając. Panna Krysia napełniła duże stopki. - Zakropić może? Drewnowski wzruszył ramionami. - Nie trzeba. Urżnie się pan - powtórzył, pierwszy biorąc swoją stopkę. - Razem się urżniemy - odparł Pieniążek. - Zdrowie! Wypili. Drewnowski poczerwieniał, oczy mu zaszły łzami, przez moment zatkało go zupełnie. Po chwili dopiero począł się mocować z oddechem. - O, do diabła! Co to było? Co pani nalała? Przecież to spirytus... Pieniążek parsknął z uciechy: - Jak Boga kocham, spirytus! A to pani ubrała młodego człowieka... Panna Krysia szczerze się zaniepokoiła: - Ależ co znowu, skąd spirytus? To niemożliwe. Nie mogłam się przecież tak pomylić... Pośpiesznie poczęła szukać butelki, z której przed chwilą nalewała. Znalazłszy ją stropiła się. -1 co? - spytał Pieniążek. - Rzeczywiście spirytus. Strasznie panów przepraszam... - Nie ma za co! - podskoczył na stołku Pieniążek. Drewnowskiemu zrobiło się wstyd, że nie potrafił stanąć na wysokości zadania. - Głupstwo! - powiedział niedbale. - Niech się pani nie przejmuje, każdy się może pomylić. Lepiej nich nam pani da jeszcze po jednym. - Tego samego? - Oczywiście! Spirytus o wiele lepszy od czystej