... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Pęknięta miednica... złamane ramię... rany darte obydwu nóg... — Na jednym udzie widniało głębokie przecięcie, z którego tryskała krew. — Tutaj o mały włos poszłaby tętnica udowa... — Lekarz pracował szybko. Wstępne podstawowe badania, puls, oddech. Daphne była w szoku, miała twarz białą jak śnieg, na który tak niedawno upadła. W jej wyglądzie było teraz coś nieludzkiego, jakiś przerażający brak indywidualności, jakby przestała być kimś, a stała się czymś, bez osobowości, bez imienia. Była po prostu jeszcze jednym ciałem. Jeszcze jednym przypadkiem, ale przypadkiem poważnym. Cały zespół wiedział, że musi się śpieszyć i nie może popełnić najdrobniejszego błędu, jeśli pacjentka ma zostać uratowana. Złamanie ramienia było widoczne, prześwietlenie wykaże, czy nie jest złamana także noga. — Urazy głowy? — rzucił pytanie drugi lekarz, nie przerywając podawania dożylnie jakiegoś specyfiku. — I to ciężkie — starszy z lekarzy sprawujących dyżur zaświecił Daphne w oczy specjalną latarką. — Chryste, całkiem jakby ją ktoś zrzucił ze szczytu Empire State Building. Twarz Daphne była zakrwawiona. Przynajmniej w sześciu miejscach koniecznie należało założyć szwy. Szykowało się również zajęcie dla miejscowego chirurga plastycznego. — Będziemy potrzebować Garrisona. Wezwijcie go. — Co jej się właściwie stało? — Potrącił ją samochód. — Potrącił i przejechał? — Nie, facet się zatrzymał. Policjanci mówią, że do teraz wygląda tak, jakby miał dostać ataku serca. Pielęgniarki w milczeniu obserwowały zabiegi lekarzy. Potem powoli przewiozły Daphne do sąsiedniego pomieszczenia na prześwietlenie. Pacjentka w dalszym ciągu leżała w zupełnym bezruchu. Prześwietlenie wykazało złamanie miednicy i ramienia, w kości udowej było pęknięcie szerokości włosa, ale urazy czaszki okazały się mniej groźne, niż się obawiano. Stwierdzono jednak poważny wstrząs mózgu, toteż zalecono stałą obserwację, spodziewając się konwulsji. Pół godziny później Daphne znalazła się na stole operacyjnym. Po opanowaniu krwotoku wewnętrznego lekarze składali jej kości, zakładali szwy na twarzy, robili co w ludzkiej mocy, by ocalić jej życie. Biorąc pod uwagę jej drobną budowę i siłę, z jaką uderzył w nią samochód, Daphne miała ogromne szczęście, że nie zginęła na miejscu. Nie znaczyło to, iż niebezpieczeństwo już minęło. Wciąż znajdowała się w stanie krytycznym, co zostało uwidocznione w karcie choroby. O czwartej trzydzieści nad ranem przewieziono ją z sali operacyjnej na oddział intensywnej terapii. Dyżurna pielęgniarka, rzuciwszy okiem na kartę Daphne, skamieniała ze zdumienia. — O co chodzi, Watkins? Nie widziałaś dotąd podobnego przypadku? — spytał cynicznie lekarz. Pielęgniarka odwróciła się i szepnęła wzburzona: — Czy pan wie, kto to jest? — Jasne. Kobieta, którą tuż przed północą potrącił samochód na Madison Avenue. Złamana miednica, pęknięcie kości udowej... — Wie pan co, doktorze? Nie zostanie pan naprawdę kimś w tym zawodzie, dopóki chorzy będą dla pana tylko przypadkami. —• Od siedmiu miesięcy obserwowała, jak wykonuje swoje rzemiosło. Czynił to perfekcyjnie, nie zdradzając przy tym żadnych ludzkich uczuć. Był świetnym fachowcem, lecz w to, co robił, nie wkładał serca. — Dobrze już, dobrze — zmęczony lekarz machnął ręką. Nie najlepiej rozumiał się z pielęgniarkami, ale zaczynało do niego docierać, że tej tutaj może chodzić o coś ważnego. — Więc kim ona jest? — Nazywa się Daphne Fields — pielęgniarka powiedziała to niemal z nabożną czcią. — Wspaniale. Wciąż jednak ma te same problemy, jakie miała, zanim poznałem jej nazwisko. — Czy pan w ogóle niczego nie czyta? — Ależ czytam. Podręczniki i czasopisma medyczne — rzucając tę szybką, niby to ironiczną odpowiedź, nagle się zreflektował. Daphne Fields? Przecież jego matka znała wszystkie książki tej autorki. Młody, pewny siebie lekarz zamilkł na moment. Wreszcie mruknął: — Jest bardzo znana, prawda? — Jest chyba najbardziej znaną pisarką w kraju. — Niewiele jej to pomogło dzisiejszej nocy