... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Lekkość! Nagle w tym kierunku wszystko zaczęło przeć, Fryderyk, ja, Hipolit, jęliśmy dążyć do nie-etniego jak do sekretnej jakiejś alchemii odciążającej. 131 132 *t* Wtem Wacław także wyraził zgodę na Karola. \ Gdyby odmówił, sam musiałby zabrać się do tego, bo mv już byliśmy poza konkursem. A po wtóre coś mu się chyba pomieszało — odezwał się w nim katolicyzm i nagle bodaj wydało mu się, że Karol jako morderca będzie równie odstręcza-; jacy dla Heni co on, Wacław, jako morderca — błąd pochodzący stąd, iż zanadto wąchał kwiaty duszą, a nie nosem, zanadto wierzył w piękność cnoty i brzydotę grzechu. Zapomniał, że zbrodnia w Karolu może mieć inny smak, niż w nim. Uczepiwszy się tej iluzji, zgodził się — bo zresztą nie mógf się nie zgodzić, jeśli nie chciał zrywać z nami i znaleźć się zupełnie na uboczu, w tak mętnych okolicznościach. Fryderyk obawiając się aby nie zmienili zdania, co prędzej! zaczął szukać Karola — ja z nim. Nie było go w domu. Heńkę zobaczyliśmy odbierającą bieliznę w kredensie, ale nie ona była nam potrzebna. Nerwowość nasza wzrosła. Gdzie Karol? Szukaliśmy z wzrastającym pośpiechem, nie mówiąc nic, jakby! obcy sobie. Był w stajni, opatrywał konie — wywołaliśmy go — i podszedł uśmiechnięty. Przypominam sobie doskonale ten uśmiech, ponieważ w momencie gdyśmy wołali na niego uprzytomniłerri sobie karkołomność naszej propozycji. Przecież uwielbiał Siemiana. Był mu oddany. Jakże więc do czegoś takiego go zmusić? Ale uśmiech przeniósł nas od razu w inną krainę gdzie wszystko było przyjazne i chętne. To dziecko znało już swoje przewagi. Wiedział, że jeśli czegoś chcemy od niego to jego młodości — podszedł tedy, kpiący nieco, ale i gotów się zabawić. I to podejście jego wypełniało szczęściem, wskazywało bowiem jak dalece już się z nami spoufalił. I rzecz dziwna: ta zabawa, ta lekkość uśmiechnięta, były najlepszym wstępem do brutalności, jaka miała nastąpić. — Siemian zdradził — wytłumaczył zwięźle Fryderyk. — Są na to dowody. — Aha! — rzekł Karol. — Trzeba go zakatrupić dziś jeszcze, w nocy. Zrobisz to? —Ja? _ Boisz się? __ Nie. Stał przy dyszlu, na którym zawieszony był popręg. Niczym nełnie nie wyraziła się jego wierność dla Siemiana. Jak Iko usłyszał o zabiciu, stał się małomówny i nawet może trochę wstydliwy. Zamknął się i stężał. Wydawało się, że nie będzie protestował. Ja pomyślałem, że dla niego zabić Siemiana, czy też zabijać z rozkazu Siemiana, było właściwie tym sa-mym — to co go łączyło z nim, to była śmierć, obojętne czyja. On, wobec Siemiana, ślepo posłuszny i żołnierz — ale był posłuszny i był żołnierzem także gdy zwracał się przeciw Siemianowi z naszego rozkazu. Widać było, że jego ślepota wobec wodza przerodziła się w natychmiastową, milczącą, zdolność uśmiercenia. Nie zdziwił się. Tyle tylko, że (chłopiec) spojrzał na nas przelotnie. Jakiś sekret zawierało to spojrzenie (jakby pytał: czy wam chodzi o Siemiana, czy... o mnie?). Ale nie powiedział nic. Stał się dyskretny. Oszołomieni tą nieprawdopodobną łatwością (jakby wprowadzającą nas w zupełnie inny wymiar) poszliśmy z nim do Hipolita, który udzielił dodatkowych instrukcji — że trzeba pójść w nocy z nożem — i żeby wszystko odbyło się bez hałasu. Hip odzyskał już zupełnie równowagę i wydawał polecenia jak oficer — był na swoim miejscu. — A jak nie otworzy drzwi? Przecie on zamyka się na klucz. — Znajdzie się sposób żeby otworzył. Karol odszedł. I to, że odszedł, wzburzyło mnie i rozszalało. Odszedł dokąd? Do siebie? Co znaczyło — do siebie? Co to było, ta s^era Jego, gdzie umiera się równie łatwo jak się zabija? atrafiliśmy w nim na gotowość, posłuszeństwo, z których wynikało, że on nadawał się do tego — jak gładko to poszło! ' PrzePysznie oddalił się, cicho i posłusznie... i nie mogłem wątpić, że do niej, do Heni oddala się z rękami, w które wsa- znsmy nóż. Henia! Nie ulegało kwestii, on teraz, jako chło- lec z nożem, chłopiec zabijający, był bliższy zdobycia jej 133 134 i posiadania — i gdyby nie Hipolit, który zatrzymał nas na dalszą naradę, bylibyśmy wypadli za nim, aby go śledzić