... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- wszystko chłopy pod dwudziestkę i odpowiednie wiekiem dziewczyny przy nich. Nie miała tremy, jak gdyby rozsądek podpowiedział jej, że trudno przypuścić, by faceci na prywatce u Adama jakoś zasadniczo różnili się od tych, których spotykała co dzień na ulicy i którzy każdym spojrzeniem, a często też słowami i gestem poświadczali wartość jej ciała i siłę seksapilu, bo te dwie rzeczy niekoniecznie muszą iść w parze, ale u Milki szły, więc i ona szła pewnie, uśmiechnięta tak, jakby w poprzednim wcieleniu była samą Naną, i teraz nagle uświadomiła sobie, że przecież zna ich wszystkich na wylot - Siwego, Ropucha, Wojtka B., Adama, a nawet najstarszego z nich, Marasa Szymkowiaka, o którym wiadomo było, że przeleciał sławną artystkę estrady. Była tam sensacją, gwoździem programu, tego jeszcze nie grali; stanowiła centrum balangi na trzy pokoje, które przesuwało się wraz z nią i osaczającymi ją kumplami Hrabicza; zblazowanymi, bo na trasie od "Jaszczurów" do wiecznie wolnej chaty Szymkowiaka zerżnęli już wszystko, co nie uciekało na drzewo, a ci, których Kraków by night obdarzył nieco skąpiej, również udawali zblazowanych, gdyż taki w tym światku obowiązywał genre, i ta czternastolatka -w migającym wielobarwnie oświetleniu dyskotekowej aparatury Hrabicz ujrzał nieznane mu dotąd, elektryzujące piękno siostry - ta czternastolatka dopiero zmusiła ich, by zrzucili maski zblazowania. Ich dziewczyny, ładne dziewczyny, zgrabne dziewczyny, dziewczyny poznane w klubach studenckich i modnych młodzieżowych kawiarniach, patrzyły na swoich facetów, jakby widząc ich po raz pierwszy; "Dance, dance, little sister, dance!' - niosło się z pięćdziesięciowatowych głośników, i ona tańczyła, a Siwy, Wojtek B., Maras i cała kohorta w epileptycznych podrygach popisywali się przed nią, obok niej, wokół niej - prężyli, kusili, pióropuszyli. Samiczka przymknęła oczy, odrzuciła w tył głowę, w wielobarwnych błyskawicach rozdzierających ciemność pokoju zawirowały włosy, a ciało każdą komórką stopione z rytmem wniebowstąpiło w doskonałość; "Dance, little sister, dance". - Niesamowita dziwka - usłyszał Hrabicz, gdy muzyka na chwilę przycichła; obejrzał się; obok stali wyczerpani popisami solo Ropuch i Szymkowiak. - Ciekawe, jak się wali; pod tym względem nie mam zaufania do takich ładniutkich; brzydka wie, że musi się starać, a ta pewnie uważa, że jak tylko rozłoży nogi... - Nie ma co teoretyzować, sprawdzi się. - Ile ona może mieć lat? - Czternastka, stary, prokuratorski wiek. W tym momencie rozległy się pierwsze dźwięki Angie i Maras Szymkowiak podszedł do niej, a ona przytuliła się i tańczyli zasłuchani w przesłodzony vocal Jaggera; w sinym, trupim rozbłysku światła Hrabicz dojrzał dłoń Marasa, wprawnie przesuwającą się po plecach Milki. - A jaki był powód rozwodu? Paul Człowiek ma mnie na wyciągnięcie ręki, rozklejoną przez alkohol i doskonale czuje się w roli mądrego, doświadczonego spowiednika-pocieszyciela. Masz fart, Paul - na moim miejscu mógł siedzieć profesor matematyki, emerytowany pułkownik, pastor, ktoś, z kim przez cały lot zamieniłbyś cztery uprzejmościowe zdania, a przecież ty. Człowieku, lubisz gadać, zwłaszcza z dziewczynami, do których aż świecą ci się oczy w półmroku i - najwyższa pora przepędzić twoją łapę z biustu. - Niewierność małżeńska. - Zdradzałaś go? Zaszeregował mnie już - szklanka, przejrzysta-przezroczysta; ale myli się, wszyscy się mylą; przez te sześć lat ani razu nie spałam z innym facetem; nie, nie świeci mi nad głową aureolka - zdarzało się chlanie, jakieś drobne poufałości, obiecanki-macanki, ale nothing more, bo po prostu kochałam cię, głupi chłopaku z Pragi. - I'just looed nim, Paul. - I co? Po rozwodzie nieźle musiałaś go skubnąć? Nie, mała, ja do was nie mam pretensji, takie mamy w kraju prawo i byłybyście głupie, nie korzystając. Mnie moja druga żona wyczyściła dokładnie: dom, konto, cały dorobek życia... Miałem trzydzieści pięć lat, a musiałem właściwie zaczynać od zera. - Jesteś twardy zawodnik, twoje zdrowie, Paul! Objął mnie i zmienił płytę na liryczną; dobrze trafił, bo natym etapie flaszki to właśnie Milenka lubi. - Popatrz, Peyton, między oceanem a gwiazdami dwoje ludzi, których drogi nagle się przecięły: czterdziestoletni facet z powichrowanym życiem i mała, biedna dziewczynka z Port Warwick. - Bardzo biedna dziewczynka. Wzięłam jeszcze łyk i położyłam mu głowę na piersi; w fotelu obok drzemało dwóch starszych panów; chyba bracia, przed resztą zasłaniały nas oparcia. - Posłuchaj, będę w Londynie cztery dni i właściwie tylko przedpołudnia mam zajęte, więc potem... Mała, zamieszkajmy razem, zapłacę za ciebie, hotel i... - Nie wiem, Paul. W Londynie czeka na mnie chłopak