... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przez moment była to dla niej jedyna rzecz na świecie. Ogromny czarny wir, który mógł ją wessać. Martwy oczodół, patrzący z nicości w nicość. Przeszedł ją dreszcz, zrobiło się jej niedobrze. Zadrżała. Ale gdy przestała się trząść, znów mogła jasno myśleć. Odsunęła się od studni i spojrzała na Luisa - mógł potrzebować pomocy. Luis siedział na ziemi i płakał. Twarz miał zaczerwienioną i spierzchniętą od wiatru, zimna i śniegu. Zgubił czapkę i rękawiczki, nogawka spodni była rozdarta. 121 - Masz chusteczkę? Muszę wydmuchać nos. - To były pierwsze słowa, jakie powiedział. Rita, płacząc z radości, objęła go i mocno uściskała. Podeszli do nich Jonatan i pani Zimmermann. Oni też płakali. Pani Zimmermann uklękła obok Luisa i zaczęła go badać jak lekarz. Obejrzała jego oczy, zajrzała do uszu i do gardła. Kazała mu pokazać język i powiedzieć: „Aaa!". Jonatan i Rita stali obok zaniepokojeni i spięci. Czekali na diagnozę. W końcu pani Zimmermann wstała. Otrzepała śnieg z peleryny i wygładziła fałdy. - Zaszkodziło mu to - sapnęła - że tak długo był na dworze. Jest wyczerpany i chyba się przeziębił. Rito, mogłabyś mi to oddać? Rita przypomniała sobie o przedmiocie, który ją uratował. Nadal trzymała go w ręku, ale już nie lśnił ani nie parzył. Otworzyła dłoń i zobaczyła szklaną tubkę długości pięciu centymetrów. W środku znajdowała się podziurkowana tulejka i kilka jasnofiołetowych kryształków. Na błyszczącej złotej nakrętce był napis: '. Inhalator do nosa. Zaskoczona Rita popatrzyła na panią Zimmermann. Nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. - To naprawdę ten przedmiot? Jedna z tych rzeczy, które się wkłada do nosa, kiedy ma się katar? - Oczywiście - odpowiedziała zniecierpliwiona pani Zimmermann. - Daj mi to. Dziękuję. - Włożyła Luisowi do nosa inhalator. - To jest także zaczarowany przedmiot, pierwszy, jaki zrobiłam. I do dziś myślałam, że 123 I iać. Dawno ego„, a ona Jest już dorosła «¦ 80 wraz z iistem. N tear, ale „ie przejawia «• Włożyła™ go mocami- Może g° PrZeZ Ca)e '«<>• przyslaia bfdzie 124 auto, byłbym więc wdzięczny, gdybyście mnie tam pod-rzuciJi. - Jasne! - krzyknął Jonatan przez ramię. Rozmawiał z kierowcą karetki. Prosił, żeby Luis spędził noc w szpitalu, bo jest przemarznięty. Potem długo naradzał się z panią Zimmermann. Ustalili, że ona pojedzie z Luisem w karetce, a pozostali wrócą samochodem Jonatana. W drodze powrotnej w samochodzie panowała cisza. Jonatan siedział za kierownicą, Jutę obok niego, a Ri-ta z tyłu. Gdy mijali drogowskaz, Jutę się odezwał: - Nie chcę być wścibski, ale co do d... och, Rito, nie zwracaj na mnie uwagi, dobra? Co, do diabła, Luis robił na tej farmie w środku nocy? Jonatan zaczął mu to wyjaśniać tak nieudolnie i było to tak zagmatwane, że Rita mu przerwała: - To proste, panie Feasel. Luis był na spacerze i nagle zatrzymał się przy nim samochód. Jakiś nieznajomy mężczyzna zapytał Luisa, czy chce się przejechać do Homer i z powrotem, żeby popatrzeć na śnieg. Luis czasami robi głupie rzeczy, więc się zgodził i wsiadł. Ale gdy byli w połowie drogi, okazało się, że to jeden z tych wariatów, o których się czyta w gazetach. Luis wyskoczył z samochodu i schował się w lasku. Tam go znaleźliśmy. Jutę zaciągnął się cygarem i pokiwał głową. - Przyjrzał się dobrze temu facetowi? - Nie, było ciemno. Nie zapamiętał też numerów rejestracyjnych. To fatalnie. Policja nigdy go nie złapie. - Niestety. - Jutę o nic więcej nie pytał, chociaż ciekaw był, jak się dowiedzieli, gdzie jest Luis. W sosnowym 125 lasku przecież nie ma telefonu. Słyszał, że Jonatan jest magikiem, więc pewnie znal inne sposoby komunikowania się z członkami rodziny. Na przykład telepatycz-nie czy coś w tym rodzaju. W każdym razie Jutę nie drążył tematu, a Rita uśmiechała się z satysfakcją aż do końca podróży. Rozdział 13 Następnego ranka Luis obudził się w białej sali pełnej światła. Szpital w Nowym Zebedeuszu mieścił się w ogromnym dworze, który był niegdyś własnością bogatej starszej damy. Pokój Luisa znajdował się na poddaszu. Przy końcu łóżka sufit opadał aż do podłogi, a na wprost łokcia chłopca było niewielkie mansardowe okno z firanką. Za oknem wisiały sople, ale w pokoju było ciepło. W długim pomieszczeniu leżeli także inni pacjenci, pomiędzy nimi zaś krążyły pielęgniarki. Koło południa przyszedł doktor Humphries, żeby zbadać Luisa. Doktor Humphries był lekarzem rodzinnym Barnaveltów i Luis bardzo go lubił. Miał głęboki głos przypominający wiolonczelę i zawsze opowiadał dowcipy, by rozweselić pacjentów. Nosił czarną skórzaną torbę pełną grze-choczących buteleczki z pigułkami. Lekarz włożył Luisowi 127 do ust drewnianą łyżkę i poświecił do gardła. Zajrzał mu do uszu i do oczu. Potem klepnął go w ramię, podniósł torbę i powiedział, że potrzebuje tylko kilku dni odpoczynku w domu. Uścisnęli sobie ręce i doktor wyszedł. Kilka minut później po Luisa przyszedł wujek i pojechali do domu