... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Czcigodny ojciec pragnie cię widzieć. - Pociągnęła nosem, Szeri uniósł jej twarz do góry. - Odmówiono ci nowych zausznic czy też może zaplamiłaś czymś suknię? - uśmiechał się do dziecinnych smutków młodszej siostry. -Jeżeli będziesz tak ciągle płakała, Tamit, rzeka wystąpi z brzegów w porze zbiorów i uczyni nas wszystkich nędzarzami. - Stało się coś strasznego. Och, Szeri, ratuj mnie! - objęła brata, był tak silny i mądry, jeśli tylko zechce, na pewno będzie mógł jej pomóc. - Ojciec ci wszystko powie. Ja nie mogę. - Ojciec? Naprawdę stało się coś złego? -Tak. Szeri zapiął pas. - Znajdziemy radę nawet na najgorsze. Nie chciałbym, żeby z twoich łez, Tamit, powstało drugie jezioro tak ogromne, jak to pod Fajum. Ciekawe, co by było, gdybym podczas burzy trzymał się burty i lał łzy w fale morza? Wyszedł, i Tamit została sama. Ciągle widziała białawe oczy Paheri i ich oceniające, obojętne wejrzenie, w jej uszach dźwięczał ten dziwnie martwy głos, w którym wyczuwało się coś złowieszczego. - Siostrzyczko, wielki pan chce mnie wziąć do swego domu. 45 Kotka nie odwróciwszy nawet głowy lizała obojętnie okrwawione łapki, nakarmiono ją rybami i wnętrznościami ptaków przy kuchennych piecykach, syta i senna pomrukiwała cichutko. - Jestem nieszczęśliwa, siostrzyczko. Zielone półksiężyce kocich źrenic przymknęły się, kotka usypiała. - Nienawidzę tego Paheri! Nienawidzę! Nie, nie to Tamit chciała powiedzieć. Tyle razy powtarzała, że nienawidzi małego Meriba za to, że jej dokucza, Nechti, który nie zwracał na nią uwagi, Irinefer za jej niepojętność i rzeźbiarza Hori, który śmiał nie wiadomo dlaczego prosić ojca o jej rękę, że te słowa przestały znaczyć cokolwiek. Być może inna dziewczyna uradowałaby się, że zapragnął jej dla siebie bogaty dostojnik. Lecz nie Tamit, bo mimo swojej próżności Tamit nie myślała jeszcze wcale o zamęściu, była jak taki niedojrzały owoc, który czeka dopiero na dotknięcie promieni słonecznych. A ze wszystkich ludzi w Krainie Kemet ten właśnie, który miał się stać jej panem, był jej najbardziej nienawistny. Przecież nie znała dostojnego Paheri, nie przemówiła doń ani jednego słowa, a czuła taki lęk i wstręt, jakby w ciemnościach dotknęła zimnych splotów węża. Nie mogła zamieszkać pod dachem tego człowieka! Ojciec, matka i Szeri na pewno coś wymyślą, mimo wszystko nigdy nie zdarzyło się tak, żeby pozwolili martwić się Tamit. Pod ich opieką jest bezpieczna. I naraz Tamit uśmiechnęła się pomyślawszy, że jutro w całym mieście wszyscy będą powtarzali, że wielki pan na próżno prosił pisarza Ani o jego córkę. Wyobraziła sobie, jak kramarze przy murach świątyni będą wytykali palcami zaprzęg dostojnego Paheri, a kobiety przy studniach będą szeptały: „Patrzcie, patrzcie, temu staruchowi zachciało się Tamit i musiał się obejść smakiem niczym szakal odpędzony od żeru!". Myśli Tamit biegły szybko, jak biegnie wiatr nad kitami papirusu, jak szybuje sokół w przestworzach. Teraz żądanie dostojnego męża zaczęło wydawać jej się śmieszne. Już zupełnie pocieszona wyjęła zwierciadło i przyjrzała się uważnie swojemu odbiciu. - Tam było wiele ludzi, ale ja ich wszystkich zaćmiłam! - powiedziała ni to do siebie, ni to do śpiącej kotki. Uśmiechnęła się i przygładziła brwi. Kiedy będzie starsza, wyskubie je i namaluje sobie inne, czarniejsze i węższe, jak to robią tancerki. Właściwie zjawienie się dostojnego Paheri było jakimś hołdem złożonym jej, Tamit, córce Ani. Stary, to prawda, budzący lęk i wstręt, też prawda, groźny - a mimo to po poprzedniej rozpaczy Tamit poczuła się jak zwycięski wódz patrzący z wysokości bojowego rydwanu na nieprzyjacielskiego księcia czołgającego się w pyle u jego stóp. Śmieszny stary człowiek, to chyba było najlepsze określenie dla naczelnika Zachodniego Miasta, Paheri. Wpatrując się w zwierciadło z polerowanej miedzi już zapomniała o lęku i łzach. - Może rodzice zgodzą się, bym była obecna na uczcie. Wyjdę zaraz potem, jak mocne wino uczyni gwar zbyt głośnym. Już na pewno wszystkie sąsiadki wiedzą, po co przed bramą naszego domu zatrzymał się wóz dostojnego Paheri. Chciałabym widzieć ich miny. Krzątała się po izbie ożywiona możliwością ujrzenia wykrzywionej, podobnej do wyciśniętego owocu twarzy tej plotkary Rahotep. Przed jej domem nie zatrzyma się na pewno rydwan żadnego dostojnego męża, nawet myszy uciekają z komory Rahotep bojąc się jadowitego języka tej żmii. - Ja się zbyt łatwo wszystkim przejmuję - uspokoiła sama siebie czując niejasno, że jej radość jest niedobra i nieprawdziwa. - Rodzice i Szeri doskonale wszystko załatwią. Właśnie zaczęła sobie podśpiewywać, gdy do izby weszła czcigodna Mutemuie. Na widok matki śpiew zamarł na wargach Tamit, gdyż tak musiała zstępować na ziemię lwiogłowa Sechmet, gdy przyszło jej nieść zniszczenie wszystkiemu, co żywe. - Tamit! - głos matki był jak chlaśnięcie biczem. - Matko? - Dostrzegam, że cieszysz się zaszczytem, jaki spotkał nasz dom. W takim razie z radością przyjmiesz rozkaz twego ojca. 47 46 - Ja wcale nie... - Śmiejesz się i śpiewasz, Tamit. Widziałam to dobrze. - Myślałam o uczcie. - Jakoś" strasznie trudno było to wszystko wytłumaczyć matce. - Bo chciałabym zejść do sali biesiadnej