... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
64 Od tego momentu dołączam do nowo przybyłego niewielkiego towarzystwa i ostaję z nim do samego końca obrad. Tu zdarza się pierwsza dla mnie, niespodzianka. Bardzo efektowna pani, opisana powyżej przeze mnie w kolorach czarnym i czerwonym, przedstawia obecnym pana Stanisława Perfeckiego, którym okazał się... ten wysoki okularnik w niezbyt poważnym wieku! Brodaty intelektualista w kawowej marynarce okazuje się z kolei mężem wymienionej pani, tłumaczki i współpracownicy seminarium, Ady Cytryny. Na dodatek mężem — jeśli dobrze dosłyszałem — niemym. I tak wasz korespondent machnął się na samym początku imprezy! Jako pierwszy pojawił się przed panem Perfeckim sam gospodarz, niziutki, podniecony Włoch w bliżej nieokreślonym wieku, z wąsem, być może przyklejonym, oraz wiecznym papierosem w kąciku ust, pan Dappertutto, sekretarz fundacji, ruchliwy wiercipięta, czy — że tak powiem — żywe srebro. — Jak się panu jechało, panie Persydzki, jak się spało, jak się panu podoba Wenecja, a jak moje dziewczęta, mam nadzieję, że jest pan w dobrym humorze, Ado, wyglądasz fan-tasmagorycznie, zaraz zaczynamy! — wypowiedział się pan Dappertutto w typowy dlań sposób i odleciał dalej, otoczony szczebiotliwym tuzinem hożych hostess. Może pan Perfecki i chciałby coś odpowiedzieć na tę bez nadmiernej przesady serię z karabinu maszynowego, jednak, biedaczysko, nie miał już do kogo!... Ale nasza kwitnąca pani Cytryna podprowadziła go do nowej gromadki gości, w której przebywali tymczasowo: sucha i koścista członkini w jakimś na pół męskim wielce eleganckim kostiumie i pod krawatem, kolorowy młodzik w czapeczce, z tysiącem warkoczyków, w podartych kilka razy spodniach i z pasiastą torbą na ramieniu, a oprócz tych pierwszych dwojga — jeszcze jeden gość, z podkreślonym szminką wielkim czerwonym pyskiem, uosobienie 65 Grzeczności, zapatrzony w Życzliwą Jasność i Cnoty Skromnego Dostatku. Jak dowiemy się po chwili z pomocą pachnącej pani Cytryny, będą to kolejni referenci seminarium, pani Shalizer z USA, John Paul Oshchyrko (ktoś w rodzinie musiał chyba być Ukraińcem!) z Jamajki i światowej sławy Francuz Dejavu. Dalsza rozmowa toczyła się przeważnie po angielsku, przy czym pan Perfecki, wysłannik Ukrainy, popisał się bardzo dobrą, wręcz znakomitą znajomością tego niełatwego języka. — Hi, man\ — przywitał go pasiasty Metys. — My name is John Paul. Andyours7. — Stakh — odpowiedział pan Perfecki całkiem poprawnie. — Greatl — ucieszył się pan kolorowy wszystkimi posiadanymi zębami. — Very nice\ — i tu nie spudłował pan Perfecki. — O/z, shitl — zmrużyła oczy pani Shalizer. — Jak on dobrze mówi! Proszę powiedzieć, Stakh, co obecnie się dzieje in your country7. — It's all right, m'am — uspokoił ją pan Perfecki. We arę the champions. Dead can dance. First we take Manhattan, then we take Berlin, m'am. Tu całe towarzystwo głośno się roześmiało z dowcipu, oprócz pani Shalizer, której, jeśli się nie mylę, niezbyt przypadło do gustu, że pan Perfecki zwracał się do niej per mam. Pan Dejavu, nagle włączając się w rozmowę, opowiedział coś swoimi czerwonymi ustami o Wolnym Społeczeństwie, do którego przejście jest ucieleśnieniem czystej Trudności, zwłaszcza w tych krajach, gdzie do tej pory panuje Niewol-ność i Ucisk, ta haniebna para sardonicznych Kochanków na ciele Dojrzałej Ludzkości. Przeprowadzane w tych nie wolnych krajach reformy, zdaniem pana Dejavu, nie mogą w żaden sposób znaleźć się na prawdziwej Drodze do Rynku, ponieważ Niedźwiedź Totalitaryzmu, wypuściwszy swoje 66 ofiary na rzekomą wolność Nowego Porządku, w rzeczywistości poluje niczym Jastrząb na najmniejsze Ziarno Błędu, by przy najbłahszym pretekście zawrócić koło historii. Zresztą gdyby teraz właśnie przyjechał nasz sławny kolega Mauropu-le, miałby co powiedzieć na ten tak drastyczny temat, zakończył swój krótki, ale nadzwyczaj treściwy wykład Dejavu. Wszyscy rozmówcy ze smutkiem przytaknęli: istotnie, szkoda, że dotychczas nie przyjechał Mauropule. — A czy wie pan, przyjacielu, jak nasz John Paul nazywa się po wenecku? — przerwał Dejavue krótką i nieuzasadnioną pauzę. — //ów? — któryś raz z kolei nie dał się zaskoczyć Perfecki. — Zanipolo! — wrzasnął Dejavu i z całej siły klepnął po ramieniu Perfeckiego. Całe kółko znowu się roześmiało, teraz już łącznie z panią Shalizer, która minutę potem, odciągając naszego pana Stanisława na bok patrząc mu prosto w okulary, zasyczała tak: — Dearfriend, czy chciałbyś, żebyśmy nagrali jedną dwugodzinną rozmowę? Długą i namiętną. Nie wiem, czy wiesz o mnie. Robię non-fiction. Robię bestsellers. Chcę pisać o waszych reformach. Chcę zaprosić ciebie do hotelu. Chcę rozmowy. Chcę nagrać. Chcę ciebie. Po tej przemowie, powierzając naszemu uległemu krajanowi swój wenecki adres na bilecie, błysnęła sztucznymi zębami i dodała: — Mam bardzo dobre taśmy. Mam napoje z lodem. Mam prywatne wydawnictwo. Mam walizkę kondomów. Proszę przetłumaczyć — błysnęła okiem w kierunku Ady. Wtedy, ani trochę nie zmieszany, nasz Perfecki ścisnął jej wielką męską dłoń i z całej siły klepnął ją po ramieniu, od czego Amerykance aż dech zaparło, a jamajski czarnuch musiał szybko skręcić dla niej papierosa, wydobywając swoje utensylia do palenia z pasiastej torby