... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Następnego dnia Kurion postanowił oblec Utykę i zamknąć ją wałem. Ludność miasta po latach pokoju odwykła od wojny, wielu sprzyjało Cezarowi dzięki pewnym dobrodziejstwom, jakie im wyświadczył, związek obywateli rzymskich składał się z różnych elementów, ostatnie bitwy wszystkich przeraziły. Zaczęto jawnie mówić o kapitulacji i nalegać na Atiusza, by swoim uporem nie ściągał na wszystkich niedoli. Aż tu nagle zjawiają się posłańcy od króla Juby z wiadomością, że on sam nadciąga z wielkimi siłami i żąda, by strzec i bronić miasta. To wszystkich podniosło na duchu. Te same wieści doszły i Kuriona, ale jakiś czas nie dawał im wiary - tak był pewny swojego szczęścia. Już i o powodzeniach Cezara w Hiszpanii przyszły do Afryki ustne relacje i listy. Kurion tak się tym wzbił w dumę, że nie dopuszczał myśli, by król ośmielił się nań uderzyć. Skoro jednak dowiedział się od ludzi godnych zaufania, że wojska królewskie znajdują się o niespełna dwadzieścia pięć tysięcy kroków od Utyki, porzucił sypanie wałów i wycofał się do Obozu Korneliuszowego. Tu kazał zwozić zboże, budować fortyfikacje, gromadzić drzewo i posłał na Sycylię po dwa legiony i resztę konnicy. Obóz był jak najbardziej zdatny do długiej wojny i przez swoje położenie, i przez swoją warowność, jak również dzięki bliskości morza, wody i soli, której było pod dostatkiem, ponieważ właśnie zwieziono wielką jej ilość z niedalekich salin. Nie mogło zabraknąć ani drzewa w tej lesistej okolicy, ani zboża, którego pełne były pola. Zgodzono się więc, że Kurion będzie tu oczekiwał reszty swoich sił, przewlekając wojnę. Tymczasem daje się słyszeć od ludzi zbiegłych z miasta, że Jubę odwołała z drogi sąsiedzka wojna, że ze względu na zatarg z Leptis zostaje on w swoim królestwie, a do Utyki zbliża się jego prefekt Saburra ze skromnymi siłami. Kurion nieopatrznie dał temu wiarę, zmienił plan i postanowił wszystko rozstrzygnąć jedną bitwą. Gnała go młodość, odwaga, wiara _w szczęście, wsparta poprzednimi powodzeniami. Z nastaniem . nocy wysyła całą konnicę pod obóz nieprzyjacielski nad Bagradą. Dowodził tam wzmiankowany Saburra, za którym jednak szedł sam król z wszystkimi siłami i stanął obozem o sześć tysięcy kroków dalej. Nasza konnica odbyła swą drogę w ciągu nocy i wpadła na niczego nie spodziewającego się nieprzyjaciela. Nu-midowie, zwyczajem barbarzyńców, biwakowali bezładnie. Nasi- jeźdźcy, wpadłszy na rozespanych i rozproszonych, wybili wielką ich liczbę, reszta w trwodze uciekła. Jeźdźcy wrócili do Kuriona prowadząc jeńców. O czwartej straży Kurion wyszedł z całym wojskiem, tylko pięć kohort zostawił dla pilnowania obozu. Badani jeńcy na pytania: kto stoi nad Bagradą, odpowiadali, że Saburra. Kurion innych pytań zaniechał z niecierpliwości, by jak najprędzej wyruszyć. "Patrzcie - zwrócił się do najbliższych oddziałów - jak to, co mówią jeńcy, zgadza się z doniesieniami zbiegów. Nie ma króla, są tylko słabe siły, które nie mogły się oprzeć garstce jeźdźców! A więc śpieszcie po łup, po sławę, żebyśmy już jak najprędzej mogli myśleć o waszych nagrodach i zapłacie." To, czego dokonali jeźdźcy, było rzeczywiście wielkie, zwłaszcza jeśli porównać ich znikomą liczbę z ćmą Numidów, lecz rozpowiadali o tym ze znaczną przesadą - któż bowiem nie lubi się przechwalać? Pokazywali przy tym rozmaitą zdobycz, jeńców, konie, aby wszystkim się zdawało, że każda zwłoka tylko opóźnia zwycięstwo. Tak więc zapał żołnierzy szedł w parze z nadziejami Kuriona. Każe on jeźdźcom jechać za sobą i przyśpiesza marsz, aby napaść na nieprzyjaciela, zanim ów ochłonie z przestrachu. Znużeni trudami całonocnymi jeźdźcy nie mogli nadążyć, coraz któryś zostawał w tyle, ale i to nie osłabiło nadziei Kuriona. Na wieść o napadzie nocnym Juba posłał Saburze dwa tysiące jeźdźców hiszpańskich i galickich, których zawsze miał przy sobie jako straż przyboczną, oraz te oddziały piechoty, którym najwięcej ufał; sam na czele reszty wojsk i sześćdziesięciu słoni powoli następował. Saburra domyślał się, że za konnicą i Kurion się wkrótce ukaże, wyprowadził swoją jazdę i piechotę i nakazał, by udając trwogę, z wolna się cofali: gdy zajdzie potrzeba, da znak do bitwy i dalsze rozkazy, stosownie do okoliczności. Nadzieje Kuriona potwierdzał teraz fakt, że nieprzyjaciel ucieka. Natychmiast zszedł z całym wojskiem na równinę. Po dwunastu tysiącach kroków zatrzymał się, aby dać wytchnienie zmęczonym żołnierzom. Wtedy Saburra daje umówiony znak, ustawia szyki, obchodzi poszczególne oddziały rzucając im słowa zachęty. Lecz piechoty używa tylko z daleka i jakby dla pozoru, a wypuszcza konnicę. I Kurion nie zaniedbuje sprawy, zwraca się do żołnierzy, by całą nadzieję pokładali w męstwie. Nie brakło go ani piechocie, mimo że była zmęczona, ani konnicy, choć tak nielicznej i wyczerpanej: było zaledwie dwustu jeźdźców, reszta została po drodze. Za każdym natarciem zmuszali wroga do odwrotu, lecz nie mogli ani go zbyt daleko gonić, ani zbyt popędzać koni. Tymczasem jazda nieprzyjacielska zaczyna oskrzydlać nasze szeregi i tratować odwróconych żołnierzy. Ilekroć te lub owe kohorty wybiegały z szyku, Numidowie bez szkody dla siebie szybko im umykali, po czym nagłym zwrotem otaczali je i odcinali od głównych sił. Było więc tak samo niebezpiecznie stać w miejscu i trzymać się szeregów, jak wybiegać na los szczęścia. A siły wrogów coraz się wzmagały nadsyłanymi od króla posiłkami, nasi zaś słaniali się z wyczerpania, ranni ani nie mogli wyjść z szeregów, ani ich nie można było przenieść w bezpieczne miejsce, ponieważ byliśmy otoczeni przez konnicę nieprzyjacielską. Zapanowała rozpacz i jak zwykle w ostatniej chwili życia jedni własną śmierć opłakiwali, drudzy polecali swoją rodzinę tym, których los ocali