... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Rodzaj ten wiernopoddańczych sejmów, chociaż najmniejszej nie miał siły, jeszcze się groźnym wydawał. Włosi, Szwajcarowie w znacznej liczbie do wojska i posług króla byli zaciągani. Każdego, kto znał dwa kraje pod jednym teraz berłem po łączone, uderzała niezmierna różnica ich ustaw. August w po czątkach lekceważył ją, jak wszystko, sądząc, że łatwo swobody wiekowe potrafi zatrzeć, ale wrzawa, jaką wywołały wojska saskie, zajęcie w Warszawie przez nie cekhauzu, przeciwko któremu Kątski zaprotestował, a August mu ustąpić musiał, przekonały go, iż obalenie wiekowych instytucji, zrosłych z życiem narodu, wcale lekceważone być nie mogło. Chociaż w tym roku miał król tyle spraw ważnych, iż zdawało się, że dla nich wyrzec się będzie musiał ulubionej swej rozrywki, karnawałowego jarmarku lipskiego, było nad siłę jego pozostać w cichej i nudnej Warszawie, gdy tam zapowiadano bytność znakomitych gości, między innymi Zofii Karoliny pruskiej, pani słynącej ze złośliwości dowcipu. Lubomirska też bardzo pragnęła poznać ten karnawał, który jej August tak wychwalał. Czym on jest, to się dziś trudno opowiedzieć daje. Dostojni goście zapominali na chwilę o swych wysokich stanowiskach, mieszali się z tłumem i weselili jak prości śmiertelnicy. August incognito, z fajką w ustach, jeździł konno, po jarmarcznych budach wypatrując ładnych twarzy. Trafiło się, że w tym roku na jarmark się zjechały razem, nie wiedząc o sobie, Lubomirska, hrabina Aurora Kónigsmark,zbiegła z Warszawy hrabina Esterle i pani Haugwitz, niegdyś panna Kessel, pierwsza jawnie ogłoszona metresa, która panią hrabinę Kónigsmark poprzedziła. Na zapowiedziany bal maskarady wybrała się Lubomirska. Była na nim Zofia Karolina. Król naturalnie czynił jej tu honory. Zażądała ułożyć kadryl dla niego, obiecując mu dobrać cztery najpiękniejsze panie. Na czele ich postawiła Augusta z Urszulą, obok i naprzeciw wcześnie już upatrzoną Kónigsmark, Esterle i Haugwitz. Panie te, dopiero gdy się taniec rozpoczął, poznały się i domyśliły złośliwej psoty księżnej, która znikła. August natychmiast domyślił się, odkrył w maskach dawne kochanki, ale nie dopuścił, aby podrażnione i obrażone, sprawiły przyjemność tej, która mu kadrylem płochość jego chciała dać uczuć dotkliwie. Po kolei musiał każdą z nich błagać i zaklinać, aby wesołymi twarzami się powitały i nie okazywały bynajmniej obrażonymi. Aurorę już doświadczenie z piękną Fatymą nauczyło być po błażającą, Esterle potrzebowała króla przebłagać, pani Haugwitz musiała pójść za ich przykładem. Najtrudniej przyszło wymóc na Lubomirskiej, aby stanęła w jednym rzędzie z tymi paniami, które za daleko pośledniejsze od siebie uważała. August musiał ją obietnicami, zaklęciami, naleganiem nie jako zmusić do przyjęcia bez wybuchu psoty już wyrządzonej. Tylko wesołość i lekceważenie mogło uczynić kadryl obojętnym i zapobiec skandalowi. Z podrobioną, wymuszoną wesołością przetańczyły, głośno się śmiejąc, a w duszy przeklinając kadryla tego, w którym król z pogardą na twarzy, z gracją i właściwą mu obojętnością podawał z kolei ręce przeszłości i teraźniejszości. Dla pięknej Urszuli, która pochlebiała sobie, że będzie ostatnią i pozostanie u boku jego na wieki, było to straszliwe memento mori. Na przekór Zofii Karolinie, która ukrywszy się śledziła wszystkie ruchy tych pań z zazdrością w sercach ocierające się o siebie ognistymi oczyma, August wszystkie je razem z ich partnerami zaprosił na wspólną wieczerzę, przy której z bólem, upokorzeniem, gniewem w sercu piękna Urszula grała rolę gospodyni. Kónigsmark, najzimniejsza z nich, z dumą pańską i obojętnością dowcipkowała najswobodniej, przycinając królowi, który przyjmował jej dowcipy z poddaniem się losowi swemu. Przez drzwi, na wpół otwarte umyślnie, ta, która kadryl ten piękny stworzyła, mogła się przekonać nie postrzeżona, że August z Jowiszowym majestatem, nie zachmurzony królował wpośród tych bogiń. W dziejach jego serca, jeżeli taka rozwiązłość z sercem może mieć co wspólnego, był to dopiero początek; świat miał się zdumiewać, bo rozpasanie doszło aż do potwornych wybryków. KONIEC TOMU PIERWSZEGO . Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów. Skanował, opracował i błędy poprawił Roman Walisiak. Tom drugi. Rozdział 10. Biedny Witkę po pierwszych próbach zbliżenia się do dworu z pomocą Constantiniego, zrażony tym, że musiał być prostym, bezwiednym narzędziem w rękach kamerdynera, a przed królem ani się pokazać, ani się dać poznać nie mógł, miał wielką ochotę dać swej ambicji za wygrane i do handlu powrócić. Ale potężne machiny, gdy ich koła raz pochwycą człowieka, niełacno mu się z nich wydostać. Szczęśliwy jeszcze, gdy na miazgę nie zdruzgotany wyrwie się na swobodę, nie gdy zechce, lecz gdy go wyrzucą jak owoc, z którego sok wyciśnięto. Witkę pokutował teraz za lekkomyślność, z jaką się rzucił dobrowolnie w ten wir intryg dworskich, które dokoła króla polskiego osnuwały. Zręczny Mazotin umiał go ocenić, nie łatwo było uczciwego i zamożnego kupca zastąpić, nie puszczał więc z rąk tego szczęśliwego nabytku. Witkę nie śmiał mu się narazić, zrywając z nim gwałtownie, bo wiedział, jak okrutnym był i mściwym. Musiał więc służyć choć z odrazą. Używano go do Lubomirskiej, do Towiańskich, do prymasa w wielu wypadkach, gdy szło o sprawy pieniężne, dla których bezinteresowność Witkego była rękojmią nieocenioną. Jedyną pociechą związanego tego kupca, który na przemiany rolę Niemca i Polaka odgrywać musiał w interesach króla, a ten o istnieniu jego nawet nie wiedział, było, że w Warszawie mógł codziennie prawie napawać się widokiem w oczach jego z nadzwyczajną szybkością rozwijającej się pięknej Henrietki. Matka, stęskniona i niespokojna, od roku domagała się po wrotu, a przynajmniej przyjazdu jego na czas jakiś do Drezna, interesa handlu cierpiały na oddaleniu głowy domu. Witkę tęsknił, zżymał się, ale Constantini, łudząc go, grożąc, wyśmiewając i łechcąc na przemiany, z dnia na dzień wyjazd do Drezna wstrzymywał. Podkomorzyna Lubomirska już wcale pośredników do króla nie potrzebowała. Między Augustem a nią porozumienie było zupełne