... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
-Zawsze. A ten kraj staje się ostatnio coraz bardziej obcy. - Mój jest w skrytce bankowej. Muszę go wziąć. I podjąćjakieś pieniądze. Zeszła do skarbca, wyjęła ze skrytki paszport, schowała godo torebkiiwróciła na górę, do salioperacyjnej. - Chciałabym zlikwidować rachunek. -Oczywiście. Nazwisko? - Diana Stevens. Urzędnik kiwnął głową. - Chwileczkę. - Podszedł do szaf z aktami, otworzył szufladę i zacząłprzeglądać karty. Wyjął jedną znich,dokładnie obejrzał i wrócił dookienka. - Pani rachunek został już zlikwidowany. - Niemożliwe. To jakaś pomyłka. Mam. Urzędnik położył kartę na ladzie. Rachunek zlikwidowany. Powód: śmierć klienta. 168 Diana wytrzeszczyła oczy. - Czyja wyglądam natrupa? -Ależ nie, bardzo panią przepraszam. Jeśli pani sobieżyczy,poproszę kierownika i. - Nie! - Nagle uświadomiła sobie, co się stało iprzeszedł ją zimnydreszcz. -Nie, nie trzeba. Szybkopodeszła do drzwi, gdzieczekała Kelly. - Masz? -Tylko paszport. Ten sukinsyn zlikwidował nasz rachunek. - Jakim cudem. -Jakim? Takim, że on pracuje w KIG, aja nie. - Diana zmarszczyłabrwi. -O Boże. - Co znowu? -Muszę zadzwonić. - Szybko podeszła do telefonu, wybrała numeri wyjęła kartę kredytową. Kilka sekund późniejrozmawiałajuż z bankiem. - Tak, rachunek na nazwisko DianaStevens. Karta jest ważna i. - Bardzo miprzykro, ale według naszych danych,karta zostałaskradziona. Jeśli zechce pani złożyć zawiadomienie, w ciągu paru dni wystawimy nową. - Nie,nieważne. - Rzuciła słuchawkę i wróciła do Kelly. -Zablokowali mi kartę. Kelly wzięła głęboki oddech. - Teraz mojakolej. Wisiałana telefonie przez pół godziny. Wróciła rozwścieczona. - Ośmiornica ciągle atakuje. Ale mam konto w Paryżu i mogłabym. - Nie mana to czasu. Musimy się stąd wyrwać. Ile zostało ci pieniędzy? - Wystarczy na bilety do Brooklynu. A ty? - Na biletydo New Jersey. -No to plomba. Wiesz, dlaczego to robią? Nie chcą, żebyśmy wyjechały do Europy i odkryłyprawdę. - I chyba im się udało. Kelly potarła czoło. - Nie- odparła. - Po moim trupie. - Tak? - rzuciłasceptycznie Diana. -A niby czym tam dojedziemy? Moim statkiemkosmicznym? - Nie. Moim. Joseph Berry, kierownik sklepu jubilerskiego przy Piątej Alei obdarzyłje swoim najbardziej profesjonalnym uśmiechem. 169. - Czym mogę służyć? -Chciałabymsprzedać pierścionek - odparła Kelly. Uśmiech momentalnieznikł. - Przykro mi, ale nie skupujemyprecjozów. -Aha. Szkoda. Berryjuż się odwracał, gdy wtem Kelly otworzyła dłoń. Leżał na niejwielki, szmaragdowy pierścień. - To siedmiokaratowy szmaragd z brylantami - powiedziała. - Wplatynie. Zaintrygowany Berry przyjrzałmusię, wziął lupę i przytknął ją dooka. - Jest bardzopiękny, ale niestety, przepisy nie pozwalają. -Chcę za niego dwadzieścia tysięcydolarów. - Powiedziała pani, dwadzieścia tysięcy? -Tak, gotówką. Dianaaż drgnęła. - Kelly. Berry jeszcze raz obejrzał pierścionek i kiwnąłgłową. - Myślę, że. Myślę, że dasię to jakoś załatwić. Chwileczkę. - Zniknął na zapleczu. - Zwariowałaś? - syknęła Diana. -To rozbój w biały dzień! - Coś ty. Jeśli nie wyjedziemy, zabiją nas. Ile według ciebie jest wartenasze życie? Diana nie odpowiedziała. Berrywrócił z uśmiechem na ustach. - Wysłałem kogoś do banku po drugiej stronie ulicy. Zaraz wróci. - Szkoda - szepnęłaDiana. - Jest taki piękny. - To tylko pierścionek. - Kelly zamknęła oczy. Totylko pierścionek. Były jej urodziny. Zadzwonił telefon. - Dzień dobry, kochanie. - Mark. - Dzień dobry. Czekała, aż powie: "Wszystkiego najlepszego", tymczasem on. - Dzisiaj nie pracujesz. Masz ochotę trochę powędrować? Czegojak czego, aletego się nie spodziewała. Była lekko rozczarowana. Przecież wiedział, kiedy obchodzi urodziny -rozmawialio tym nie dalej jakprzed tygodniem. Po prostu zapomniał. - Czemu nie. -Może zaraz? 170 - Dobrze. -Wpadnę po ciebie za pół godziny. - Dobrze, akurat zdążę się przebrać. -Dokąd jedziemy? -spytała w samochodzie. Obydwojebyli w stroju do pieszych wędrówek. - Pod Fontainebleau są piękne trasy. -Tak? Często tam bywasz? - Kiedyś bywałem. Tak, często. Ilekroć chciałem uciec. Spojrzała na niego zaskoczona. - Od czego? -Od.. samotności - odparł z wahaniem. - Na trasie czułem się mniejsamotny. -Posłał jejlekki uśmiech. - Odkądcię poznałem, nie byłemtam ani razu