... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Już zostałem pokonany. – Oczywiście, oczywiście – wychrypiał radośnie Druzil, klasnął w łapki i trzepocząc skrzydłami, podfrunął, by przysiąść na tej samej płycie, na której leżał Rufo. – Martwy, owszem, ale to twoja siła, a nie słabość. Mógłbyś pokonać ich wszystkich, powiadam, a wówczas biblioteka należałaby do ciebie. Ostatnie słowa wyraźnie wzbudziły w Rufie zainteresowanie. Przekrzywił głowę, aby móc lepiej widzieć impa. – Jesteś nieśmiertelny – rzekł z powagą Druzil. Rufo nadal mu się przyglądał. – Za jaką cenę? – spytał. – Cenę? – zawtórował Druzil. – Ja nie żyję! – ryknął na niego Rufo, a Druzil rozpostarł skrzydła, gotów wzbić się w powietrze, w razie gdyby wampir wykonał gwałtowny ruch. – Jesteś bardziej żywy niż kiedykolwiek dotąd! – odciął się imp. – Masz władzę. Teraz spełni się twoja wola! – I co mnie czeka? – dopytywał się Rufo. – Jestem martwy. Moje ciało jest martwe. Jakich mogę zaznać przyjemności? Jakie mogę mieć jeszcze marzenia? – Przyjemności? – spytał imp. – A czyż krew kapłana nie była słodka? Czy nie przepełniało cię uczucie potęgi, gdy zbliżałeś się do tej żałosnej kreatury? Czułeś smak jego strachu, wampirze, a ten smak był równie słodki, jak jego krew, której potem zakosztowałeś. Rufo nadal mu się przyglądał, ale nie próbował się już skarżyć. Wyglądało na to, że Druzil mówi prawdę. Rufo posmakował strachu tamtego mężczyzny, a wrażenie potęgi, które ów strach w nim wyzwolił, było niewiarygodnie słodkie i wspaniałe dla kogoś, kto przez całe swoje życie był zwyczajnym popychadłem. Druzil odczekał chwilę, upewniwszy się, że przekonał Rufa do przynajmniej pobieżnego poznania podstawowych zasad wampirzego istnienia. – Musisz opuścić to miejsce – wyjaśnił, spoglądając na trupy. Rufo zerknął na zamknięte drzwi, po czym skulił głowę i usiadł, zwieszając nogi z kamiennej płyty. – Katakumby – mruknął. – Nie przejdziesz – powiedział Druzil, gdy wampir sztywnym krokiem pomaszerował ku drzwiom. Rufo podejrzliwie odwrócił się ku niemu, jakby uznał słowa impa za pogróżkę. – Świeci słońce – wyjaśnił Druzil. – Jego promienie spalą cię jak ogień. Na twarzy Rufa ciekawość zmieniła się w niekłamane przerażenie. – Jesteś teraz istotą nocy – ciągnął stanowczym tonem imp. – Światło dnia nie jest twoim sprzymierzeńcem. Rufo przełknął tę gorzką pigułkę, a wobec ostatnich wydarzeń zniósł tę nowinę z iście stoickim spokojem. Z wysiłkiem ponownie się wyprostował. – Jak mam się stąd wydostać? – zapytał. Jego głos przepełniony był gniewem i sarkazmem. Druzil pokazał mu rząd oznaczonych inskrypcjami kamieni w przeciwległej ścianie mauzoleum. Były to krypty poprzednich przełożonych biblioteki – znajdowały się wśród nich dwie względnie nowe – Avery’ego Schella i Pertelopy, ale nie wszystkie kamienne płyty były oznaczone. W pierwszej chwili myśl o wpełznięciu w głąb krypty przepełniła Rufa odrazą, kiedy jednak porzucił uprzedzenia będące pozostałością z czasów, kiedy był żywym, oddychającym człowiekiem, i spojrzał na świat oczami nieumarłego – dziecięcia nocy – stwierdził, że chłodne, mroczne kamienie mają w sobie osobliwy i kuszący urok. Dołączył do Druzila pod ścianą przed umieszczoną w murze na wysokości piersi kamienną płytą. Nic wiedząc, czego imp oczekuje, wyciągnął zesztywniałe ręce i chwycił za krawędzie prostokątnej bryły. – Nie tak! – zrugał go Druzil, a Rufo wyprostował się i przeszył impa gniewnym spojrzeniem. Coraz bardziej nużyła go dominująca postawa Druzila. – Jeśli ją wyrwiesz, kapłani cię znajdą – wyjaśnił imp, pod nosem zaś, co było do przewidzenia, dorzucił: – Bene tellemara. Rufo nie odpowiedział, ale stał wodząc wzrokiem od impa do ściany. Jak ma się dostać do wnętrza krypty bez wyjmowania płyty? To nie drzwi, które można otwierać i zamykać – te skalne, idealnie dopasowane bloki wyjmowano podczas pogrzebów, a następnie ponownie zamurowywano. – U dołu jest wąska szpara – zauważył Druzil, a kiedy Rufo się schylił, ujrzał cienką jak nić szczelinę biegnącą wzdłuż krawędzi zaprawy u dołu płyty. Wampir wzruszył ramionami, lecz zanim zapytał Druzila, w czym miałby mu pomóc ten wąski otwór, ogarnęło go osobliwe uczucie lekkości, jakby nagle stał się bezcielesny. Spojrzał na Druzila, który uśmiechał się od ucha do ucha, po czym przeniósł wzrok na szczelinę, która wydała mu się nagle większa. Rozpłynął się w zielonkawą chmurę i zaczął przenikać przez szczelinę w płycie. Powrócił do swej cielesnej postaci w ciasnym wnętrzu kamiennej krypty, otoczonej ze wszystkich stron niewzruszonymi ścianami. Przez moment ogarnęła go fala paniki, miał wrażenie, jakby znalazł się w pułapce. Na jak długo starczy mu powietrza? – zamyślił się. Zamknął usta, przerażony, że nadmiernie uszczupli zapas bezcennego tlenu. W chwilę potem jego usta otworzyły się ponownie, a spomiędzy sinych warg buchnął ochrypły śmiech. – Powietrze? – powiedział głośno. Nie potrzebował powietrza i z całą pewnością nie znajdował się w pułapce. Wydostanie się stąd równie łatwo, jak dostał się do środka – przez cienką jak nić szczelinę – albo jeśli zajdzie taka konieczność, kopniakiem wypchnie płytę krypty na zewnątrz. Wiedział, że jest dostatecznie silny, by móc tego dokonać. Nagle zdał sobie sprawę z ograniczeń słabego, żyjącego ciała. Powrócił myślami do okrutnych szykan i prześladowań, których padł ofiarą – rzecz jasna, niesprawiedliwie – a potem przypomniał sobie, co i z jaką łatwością zrobił z dwoma kapłanami Oghmy. Kapłani Oghmy! Zapaśnicy, eksperci sztuki walki, a mimo to zlikwidował ich obu bez najmniejszego wysiłku! Rufo odniósł wrażenie, że został uwolniony od ograniczeń typowych dla wszystkich śmiertelników, poczuł się wolny, rozkoszował się tą wolnością i był w stanie zdobyć moc, która słusznie mu się należała. Rozprawi się z tymi, którzy dawali mu się we znaki. Odpłaci im... Zaczął fantazjować i uniósł dłoń, by dotknąć piętna na czole. W myślach natychmiast ujrzał oblicze Cadderly’ego, człowieka, który był jego największym gnębicielem. Tak, Rufo da im wszystkim nauczkę. Teraz jednak w chłodnym, mrocznym wnętrzu kamiennej krypty ułoży się na spoczynek. Na zewnątrz wciąż świeciło słońce – sprzymierzeniec żyjących – sprzymierzeniec słabych. Rufo zaczeka na zmierzch. * * * Najwyżsi rangą kapłani Deneira przybyli tego popołudnia na zebranie zwołane przez dziekana Thobicusa. Spotkali się w nieczęsto odwiedzanym pokoju na trzecim, najwyższym piętrze biblioteki, gdzie mieli zapewnioną należytą prywatność i odosobnienie