... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
I wów- czas Hart zszedł ze swego posterunku. A teraz? Co prawda bladość Mercy nadal go niepokoiła, ale jej zielo- nozłote oczy były lśniące i czyste, a rzęsy - te bardzo długie, nieprawdo- podobne rzęsy - trzepotały kokieteryjnie. No i uśmiechała się. - U ciebie jest znacznie więcej światła niż w moim pokoju - zauwa- żyła. - Czemu wszyscy lekarze czują taką niechęć do słońca?! Beryl oznajmiła bratu, że Mercy nie spodziewa się dziecka. A zatem już nic jej z nim nie wiązało. Absolutnie nic. Rozdarcie cienkiej błonki nie wydawało się z pewnością Mercy dostateczną przyczyną do zawarcia małżeństwa. Musiałby istnieć inny, znacznie ważniejszy powód. Na przy- kład miłość. Kiedy jednak kręciła się z taką swobodą wśród jego drobiazgów, Hart myślał tylko: o Boże miłosierny, jak ja zdołam bez niej żyć? 208 Mercy przechadzała się bez pośpiechu po pokoju, kołysząc biodra- mi, wywijając falbanami spódnicy. Wyjęła z wazonu strzępiastą, żółtą chryzantemę i przedefilowała z nią przed samym nosem Harta - niemą- dra dziewczyna! Rozejrzała się dokoła i przysiadła w nogach łóżka. - Dowiedziałeś się czegoś o Willu? - spytała. Ach tak! Wypuścił powietrze z płuc. Więc dlatego przyszła! - Nie, Mercy. Próbowałem się czegoś dowiedzieć. I to na wszelkie sposoby, możesz mi wierzyć. Ale jak dotąd bez rezultatu. Jeśli jednak będziemy szukać dostatecznie długo i wytrwale, w końcu go odnajdziemy. Zwiesiła głowę i wpatrywała się w złożone na podołku ręce. - Mercy - powiedział Hart, starannie dobierając słowa. - Może by- łoby lepiej dla Willa, gdybyśmy go nie odnaleźli. - Jak to? - spytała, podnosząc głowę. Hart poczuł ulgę: w jej oczach nie było podejrzliwości, tylko wielka troska. - Jeśli Will się znajdzie, zostanie oskarżony o morderstwo. -Ależ on nam uratował życie! - zaprotestowała. - Wiem. Był jednak w palarni opium, a poza tym zabił... znaną oso- bistość. Strzałem w plecy. Teraz przynajmniej pozostaje na wolności... - Mercy nic na to nie odpowiedziała, więc brnął dalej: - Przysięgam, że jeśli go odnajdziemy, będzie miał najlepszego adwokata w Anglii. Ale nie mogę przysiąc, że go ułaskawią. - Zamilkł na chwilę. - Powiedz, Mercy, jak mam postąpić? Odetchnęła głęboko. - Przestań go szukać. Skinął głową i na chwilę zaległo ciężkie milczenie. - Pewnie wrócisz wkrótce do Ameryki - odezwał się w końcu Hart. - Do Ameryki? Tak, chyba tak... - Bardzo mi przykro, że twój pobyt w Anglii był taki nieudany. Popatrzyła na niego wyraźnie zaskoczona, a Hart sklął się w duchu za to idiotyczne określenie. - No cóż... - powiedziała Mercy i usta leciutko jej zadrgały. Poczu- cie humoru nawet w tej chwili dało o sobie znać. - Ty w moim kraju też się niezbyt dobrze bawiłeś! - To prawda. Znowu zapadło milczenie. Zegar na kominku wybił kwadrans; Mer- cy spojrzała na czasomierz z wyraźną urazą. Wstała, wygładziła lśniące fałdy atłasowej spódnicy. Zaraz odejdzie! Może już na zawsze? Hart trzymał się swojego postanowienia. Stał bez ruchu jak głaz, do którego nieraz go przyrównywano. Miał wrażenie, że ktoś mu podciął ko- 14- Niebezpieczny mężczyzna 209 lana, a z serca odpływa cała krew. Nigdy jeszcze nie odczuwał tak ostro, jakie bolesne i okrutne jest życie i jak nieskończenie długo trzeba je znosić. - Ilu ludzi zabiłeś w Ameryce? - spytała Mercy. Jej pytanie całkiem go zaskoczyło. - Trzech - odparł. - W uczciwej walce? Nie miał pojęcia, na co jej ta wiadomość. Ale choć sto razy wolałby skłamać, musiał jej powiedzieć prawdę. - Nie. To nie była uczciwa walka. Byłem lepszym strzelcem. Znacz- nie lepszym niż oni. Na gładkim czole Mercy pojawiła się między ciemnymi brwiami gniewna zmarszczka. Bandaż osunął się na oko. - Strzelałeś w plecy? - spytała, ściągając gazową opaskę. Ciemno- różowa poszarpana linia odcinała się od perłowej skroni. -Nie. - Pierwszy sięgnąłeś po broń? -Nie. - To co w tym było nieuczciwego? Popatrzył na nią bezradnie. - Ja nigdy nie chybiam. -Nigdy? - Nigdy. - Rozumiem. - Sięgnęła do tyłu i zaczęła mocować się z zamecz- kiem naszyjnika; bursztynowy wisior spoczywał między jej piersiami. Z pewnością wchłonął w siebie ciepło jej ciała i słońca. -Rozumiem... -powtórzyła. -Powinieneś był stwierdzić na piś- mie, jaki to z ciebie niezawodny strzelec, i rozdawać to ostrzeżenie w for- mie ulotki. Albo jeszcze lepiej: zamieścić we wszystkich gazetach ogło- szenia: „Nigdy nie pudłuję!" Uśmiechnął się ironicznie. - To mogłoby wywrzeć odwrotny skutek. Zawsze znajdzie się taki, co zechce sprawdzić. -Ach tak! -Uchwyciła się tych słów jak adwokat popisujący się przed ławą przysięgłych. - Więc cóż mogłeś poradzić, że walki były nie- równe? - Mogłem do nich nie stawać. Słyszał w swoim głosie żal i głęboki smutek. Nie skruchę. Na to już było za późno. Ale żal, szczery żal. Tak. Zawsze go odczuwał. Mercy wpatrywała się w niego przez kilka niekończących się sekund. Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezbronny. Nawet w płytkich okopach w Afryce Północnej, gdy mierzyło weń tysiąc karabinów. Nawet w teksaskim 210 saloonie, kiedy stał plecami do drzwi i błysnęła mu nagle w lustrze lufa rewolweru. Teraz Mercy wiedziała o nim wszystko. Absolutnie wszystko. Zaczęła znów bawić się naszyjnikiem. - Ach, ty uparty ośle! Gdybyś nie stanął do walki, już bym nie żyła! - Uporała się z naszyjnikiem i rzuciła go na łóżko. Znów sięgnęła obiema rękami do tyłu. W tej pozycji jej biust jeszcze się uwydatnił, urocze wzgórki omal nie wyskoczyły ze stanika. Hart z trudem przeł-knął ślinę. - Co ty wyrabiasz, u diabła?! - spytał. Był jak zahipnotyzowany zło- tym światłem poranka, podniecającym, korzennym zapachem jej ciała, leniwym tykaniem zegara. - Rozbieram się - wyjaśniła. Te przeklęte guziki nie chciały się odpiąć! Mercy czuła, że odwaga ją opuszcza. Ale musiała to zrobić. Właśnie teraz. Hart stał o jakieś czte- ry metry od niej i ani drgnął. Jego twarz była kamienna, obojętna, dale- ka... Żyły w niej tylko oczy, pełne rozpaczy i błagania. Kochał ją. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości. Słowa Beryl roz- brzmiewały echem w jej mózgu: potrafi kochać, ale nie ma pojęcia, co to znaczy być kochanym. Ona go tego nauczy. Nie będzie miał żadnych wątpliwości co do jej uczuć, nim wyjdzie z tego pokoju. Palce Mercy mocowały się niezdarnie z perłowymi guziczkami. Każda sekunda była coraz większą torturą, gdy stał tak z obojętną twarzą i płoną- cym wzrokiem. Nagle z pomrukiem zniecierpliwienia Mercy szarpnęła za- pięcie stanika. Maleńkie guziczki z brzękiem sypnęły się na podłogę. - Załatwione! - oświadczyła ze spokojem i zsunęła rękawy z ramion. Hart nadal stał bez ruchu