... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Myślał, że popracuje trochę w ogrodzie, ale nie potrafił oderwać myśli od wyłowionej wczoraj łuski. Kiedy podniósł ją z nocnego stolika, wciąż była chłodna i wilgotna. Trzymał ją w dłoni długo, jakby próbując zważyć. Wreszcie zrezygnował i nagle, ni z tego ni z owego, wpadł mu do głowy pomysł, aby skontaktować się z Johnem Tylonem. Uruchomił skrzeczącą stację roboczą i przesłał krótką głosową wiadomość. Zdążył nagrać jedynie: "Hej, John, to ja Przemek - jak pamiętasz dalej mieszkam w dolinie...". Potem komputer błysnął srebrno-błękitnym ekranem i transfer danych został przerwany. Marzecki przeląkł się i resztę dnia przesiedział w kącie pokoju, obserwując zwężające się ściany. Teraz stał nad rzeką i bał się zarzucić wędkę. Czuł, że właściciel łuski może się o nią upomnieć. Targały nim sprzeczne uczucia. Bioregenerator popiskiwał nerwowo i co chwilę stabilizował oddech i akcję serca. Ostatni czas zmienił go. Odebrał mu resztki sztucznie podtrzymywanego zdrowia. Ropa z rany zaczęła wylewać się na nie zaszłe bielmem oko i Marzecki pomyślał, że powinien wrócić do domu. Nie zrobił tego jednak. W dłoni wciąż trzymał łuskę i teraz, ze sporym wysiłkiem, którego wymagało uniesienie ręki położył ją na czole. Poczuł chłód i stracił przytomność. Kiedy się ocknął po ranie na czole nie było śladu. Mimo ponurego zawodzenia bioregeneratora, drogę do domu przebył biegiem. II. Maszyna God guard me from those thoughts men think In the mind alone; He that sings a lasting song Thinks in a marrow-bone; W. B. Yeats "A Prayer For Old Age" Trochę trwało, nim odważył się przyłożyć łuskę do oka, lecz ciekawość przemogła strach. Po chwilowej utracie przytomności, przebudził się, zaś bielmo na oku zniknęło. Wyrzucił zapasowy bioregenerator, choć wiedział, że sam może zostać przez to wyrzucony z namiastki społeczności, jaką stanowiły dla niego prawnuki. To już go nie interesowało. Sypiał co noc przytulony do łuski. Noce miał coraz lepsze. Po trzech tygodniach wyglądał, jakby właśnie przekroczył sześćdziesiątkę. Czuł się coraz lepiej i lepiej. Wreszcie, kiedy odzyskał młodość postanowił się uniezależnić. Poznał pięćdziesięcioletnią wdowę mieszkającą niedaleko. Okazało się, że rozumieją się doskonale. Aż dziw, że wcześniej na siebie nie trafili. *** Jedyna okazja - Cudowny Przemysław M. Przyjmie Was i uleczy cały Wasz ból. Jeśli macie dość kpiącego z waszej fizyczności świata, wybierzcie CPM, w swych komunikatorach. - Każdy ma szansę na JEDNO spotkanie - Jedynie 700 E$ - czy zdrowie i szczęście, może kosztować tak niewiele? Oto treść ulotki, która w połączeniu z cudownymi właściwościami łuski, rozprowadzana w gigantycznych ilościach w pobliskiej Metropolii, uczyniła Marzeckiego najsłynniejszym uzdrowicielem świata. Początkowo klientów było niewielu. Gdyby otworzyli ten biznes bez solidnych podstaw, prosperowaliby przeciętnie. Marzecki, czy też Cudowny Przemysław, jak zwykli nazywać go wszyscy dookoła, miał jednak dar. Leczył naprawdę. I wkrótce jego sława urosła niemal nie podlewana. Jak pustynna roślina. Cudowny Przemysław urósł w siłę, pieniądze i pewność siebie. Zerwał kontakty z rodziną a nawiązał z mediami. Wkrótce nie było już Przemka Marzeckiego. Pozostał Cudowny Przemysław. *** To wszystko przez alkohol. Był tego pewien. Od kiedy odzyskał młodość i błyszczał swym pięćdziesięcioletnim wyglądem wśród równolatków, nie potrafił się powstrzymać. Początek był piękny. Dar, który otrzymał, zdawał się być zbawieniem. Bożą dłonią, głaszczącą czule podbródek świadomości. Ludzie ustawiali się w kolejkę do leczenia. Prawdziwi bogacze, ci, którzy rządzili tym światem, wyczekiwali tygodniami w swych luksusowych przyczepach kempingowych. Powstał prawdziwy ruch odrzucenia bioregeneratorów. Ludzie palili je na stosach, a potem przyjeżdżali do doliny i oczekiwali błogosławieństwa. Marzecki był symbolem, lecz po roku załamał się. Nie wiedział, czy stało się to przez codzienną presję oczekiwań wyznawców, czy przez wizytę prawnuczki. Odwiedziła go po ponad półtorarocznym, obustronnym milczeniu. Powiedziała, że wstąpiła do Wiecznościowców Meryzanny Dnia Ostatniego. Sekty, która propagowała odmładzanie na wszelkie możliwe sposoby. Wnuczka poddała się już odnowie hormonalnej. Zaszła w ciążę i dokonała opóźnionej aborcji. Hormony, które przedtem się wydzieliły, rzeczywiście zabarwiły jej policzki cudownym różem, lecz Marzeckiemu nie spodobał się ten pomysł. Sam nie wiedział dlaczego. Myślał o tym przez chwilę dręczony przez uporczywego kaca. Pił od roku, a Lula, owdowiała sąsiadka, która wyszła za niego, wyczyściła konto Marzeckiego i uciekła, kiedy odkryła, że moc lecząca łuski słabnie. Chłodny i wilgotny uzdrawiacz nie ratował już wszystkich, tak jakby jego siła wyczerpywała się. Marzecki wstał nerwowo, lecz zamiast przytulić się do łuski, sięgnął do chłodziarki i dokonał cudownej porannej "przemiany wina w klina". Dręczony nieprzyjemnym wspomnieniem z poprzedniego dnia, podszedł do komunikatora i odczytał wiadomość: "Wydział Finansowy Doliny informuje, że firma 'Cudowny Przemysław M.' powinna w nieprzekraczalnym terminie 15 dni uiścić opłaty obrotowe w wysokości: E$ 70000004. W razie nie uiszczenia opłaty WFD podejmie działania prowadzące do ubezwłasnowolnienia płatnika." Nie mylił się. Choć wczoraj cały świat wirował i stawał się nierealny, wiadomość była prawdziwa. Marzeckiego czekało więzienie, a może nawet Kadź. Przyłożył łuskę do czoła, lecz nie stracił przytomności. Łuska była ciepła i nie poprawiała już zdrowia. Zrezygnowany sięgnął po kupiony, gdy łuska zaczęła słabnąć, bioregenerator i podłączył go. Stabilizacja zadziałała - wytrzeźwiał i poczuł się lepiej, choć suchość w ustach wciąż go męczyła. Ukrył łuskę w kieszeni i zaczął zastanawiać się, jak wywinąć się z tego wszystkiego. Pod zablokowanymi drzwiami czekała masa potencjalnych klientów. Mógł przyjąć kilku i zdobyć pieniądze na ucieczkę. Gdyby jednak otworzył drzwi, musiałby obsłużyć wszystkich. Zamarzył, aby być fryzjerem. Kiedy ten zamyka swój mały kramik, nikt nie krzyczy. Ludzie nie zabijają się w kolejce do nożyczek i maszynki do włosów. Miałby spokój. Ale teraz kiedy otwierała się przed nim perspektywa wielkiej afery, czy może nawet linczu, myślał tylko o ucieczce. *** Zszedł do piwnicy. Zaduch był potworny. Stare ziemniaki, ułożone tutaj przez pierwszą żonę Marzeckiego jakieś 70 lat temu, spleśniały, wyschły, zamokły, spleśniały po raz kolejny i uzyskały własną tajemną świadomość. Marzecki czuł się trochę jak te ziemniaki. Miał wrażenie, że zaczyna się rozkładać. Jakby starzał się w błyskawicznym tempie. Gdy spoglądał na swoje ręce, te dalej były młode, lecz wewnętrznie czuł już rozkład tkanek. Może rozkład duszy. Łuska w kieszeni nagrzewała się coraz bardziej. Teraz wprost płonęła żywym ogniem. Topiła się