... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Santino pospieszył mu z pomocą. Znów popatrzyła na mnie. Zacisnęła mi dłonie na ramionach, łagodnie, z miłością, jak poprzednio. Przez łzy zobaczyłem jej smutny uśmiech. - Mój książę, mój piękny książę. Khayman wstał od stołu. Za nim Eryk i Mael, a potem młodzież i na końcu Pandora, która też przeszła na stronę Mariusza. Akasza powstała. Noc była tak cicha, że wydawało się, iż las wzdycha za oknem. Oto, do czego doprowadziłem. Myślałem o tym drobnym, migotliwym fragmencie swojego życia, o małych triumfach, małych tragediach, marzeniach o obudzeniu bogini, o dobroci, o sławie. Czym była zajęta? Czy oceniała ich potęgę? Patrzyła na nich po kolei, a potem na mnie. Była tu obcą istotą spoglądającą w dół z jakiejś niebotycznej wysokości. A więc nadchodzi ogień, Lestacie. Nie waż się popatrzeć na Gabrielę czy Louisa, żeby ona nie podążyła za twoim wzrokiem. Umrzyj pierwszy, jak tchórz, bo wtedy nie będziesz musiał patrzeć na ich umieranie. Najgorsze jest to, że nie dowiesz się, kto w końcu wygra - czy ona zatriumfuje, czy też nie, czy przepadniemy wszyscy. Nie dowiesz się, o co w tym wszystkim chodzi. Co, do diabła, znaczył sen o bliźniaczkach? Jak powstał cały ten świat? Po prostu nigdy się tego nie dowiesz. Płakałem i ona też płakała; znów była tamtą czułą, wrażliwą istotą, którą obejmowałem na San Domingo. Ta słabość wcale jej nie zabijała, lecz na pewno unicestwi mnie. - Lestacie... - szepnęła jakby z niedowierzaniem. - Nie mogę iść za tobą - powiedziałem łamiącym się głosem. - Nie jesteśmy aniołami, Akaszo; nie jesteśmy bogami. Większość z nas przede wszystkim pragnie być ludźmi. To człowiek stał się dla nas mitem. Jej widok sprawiał mi rozdzierający ból. Pomyślałem o jej krwi płynącej we mnie i o mocach, jakie mi dała. O wspólnej podróży w chmurach i o euforii w haitańskiej wiosce, kiedy kobiety przyszły z płonącymi świeczkami, śpiewając hymny. - Ależ to właśnie nastąpi, mój ukochany - szepnęła. - Znajdź w sobie odwagę! Masz ją. - Krwawe łzy płynęły jej po twarzy. Jej usta drżały, a gładką skórę na czole pocięły idealnie proste zmarszczki sygnalizujące kompletne załamanie. Nagle wyprostowała się, odrywając ode mnie wzrok. Jej twarz stała się bez wyrazu i znów nieskazitelnie gładka. Patrzyła ponad naszymi głowami i poczułem, że zbiera siły, żeby to zrobić, i że lepiej, by inni szybko wzięli się do roboty. Pragnąłem, żeby jak najszybciej wbili w nią sztylet, i czułem łzy spływające mi po twarzy. Stało się coś innego. Nie wiadomo skąd dolatywał potężny, łagodny dźwięk. Pękało szkło, masa szkła. Daniel i Jesse zaczęli okazywać podniecenie, a starsi zamarli, wsłuchani w odgłosy pękającego szkła. Ktoś wchodził do domu przez jedne z monumentalnych drzwi. Cofnęła się o krok, ożywiona, jakby miała wizję. Basowy dźwięk wypełnił klatkę schodową za otwartymi drzwiami. Ktoś był już w dolnym przejściu. Odsunęła się od stołu w kierunku paleniska. Była śmiertelnie wystraszona. Czy to możliwe? Czy wiedziała, kto się zbliża? Czy bała się, że przybysz może dokonać tego, do czego ci nieliczni nie byli zdolni? Nie, ona już nie prowadziła takich rozważań; opuściła ją wszelka odwaga, została pokonana, gdyż nie znalazła bratniej duszy, została pokonana przez samotność! Zaczęło się od mojego oporu, a oni pogłębili jej stan, po czym zadałem jej jeszcze jeden cios. Teraz została sparaliżowana przez to głośne echo, przez nieokreślony dźwięk. Wiedziała, kto się zbliża. Wszyscy to wiedzieliśmy. Dźwięk był coraz silniejszy. Gość wchodził po schodach. Świetlik i stare, żelazne pylony wibrowały przy każdym ciężkim kroku. - Kto to jest?! - Nie mogłem tego dłużej wytrzymać. Znów ujrzałem obraz, tamten obraz trupa matki i bliźniaczek. - Akaszo! - powiedział Mariusz. - Daj nam czas, o który prosimy. Wyrzeknij się tej chwili. To dość! - Dość mimo czego?! - krzyknęła ostro, niemal dziko. - Mimo naszego życia, Akaszo - powiedział. - Mimo całego naszego życia! Khayman roześmiał się cicho, ten Khayman, który nie odezwał się nawet raz. Kroki rozległy się na podeście. Maharet stała przy otwartych drzwiach, a obok niej Mael. Nawet nie zauważyłem, kiedy tam podeszli. Wtedy ją ujrzałem. To tę kobietę widziałem, jak przedzierała się przez dżunglę, wygrzebywała się spod ziemi, pokonywała długie kilometry nagiej równiny. Druga bliźniaczka ze snów, których nigdy nie rozumiałem! Stała w słabym blasku świetlika, patrząc na Akaszę, stojącą jakieś dziesięć metrów przed nią na tle panoramicznego okna i płonącego ognia. Och, ale przedstawiała sobą widok. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Nawet jej włosy były pokryte cienką warstwą ziemi. Błoto - popękane, łuszczące się, ze smugami po deszczu - wciąż przylegało do nagich ramion i stóp, jakby była z niego stworzona, jakby była stworzona z ziemi. Z przypominającej maskę twarzy spoglądały bezwiednie oczy w czerwonych obwódkach. Miała na sobie łachman, brudny, porwany koc związany w talii konopnym sznurem