... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Jestem bar dzo zadowolony z rezultatów eksperymentu. Wart był każdej niewygody. Pomógł jej wspiąć się na mur. - Poza tym zaofiarowałem przecież siebie do celów intelektualnego eksperymentu. - Pragnęłabym, abyś przestał traktować całą sprawę jak eksperyment. Zeskoczyła do pachnącego, ciemnego ogrodu i cofnęła się, robiąc mu miej sce. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli właśnie tak na to spojrzysz. - Ucałował ją w czubek nosa i odsunął się. - Dobranoc, Victorio, śpij spokojnie. Popatrzyła, jak znika po drugiej stronie muru i powoli ruszyła w stronę oranżerii. Nagle zapragnęła się znaleźć w swoim pokoju, by móc spokojnie wszystko przemyśleć. Uczucia, które w niej rozniecił, zaskakiwały intensywnością i trochę nie pokoiły. W ciągu tych kilku minut w powozie straciła sporo ze swojej samo kontroli. Znalazła się niemal dosłownie w mocy Lucasa, a on odkrył przed nią potęgę jej własnego ciała. Zmarszczyła brwi w zamyśleniu, podchodząc do drzwi oranżerii. Nie może pozwolić, by sprawy wymknęły się spod kontroli. Musi zachować ostroż ność. Ale Lucas tak bardzo się różnił od mężczyzn, których dotąd znała. Coraz trudniej było o nim myśleć w kategoriach racjonalnych. Coraz czę ściej dochodziły do głosu emocje, które niosły ze sobą niebezpieczeństwo. 6 - Ryzykantka o 1 Niech to diabli! - pomyślała gniewnie. To niesprawiedliwe, aby taka Isabel Rycott mogła pozwalać sobie na dyskretne romantyczne związki, pod czas gdy stara panna była tej możliwości pozbawiona. A zwłaszcza stara panna w wieku dwudziestu czterech lat. Być może, za jakieś dziesięć lat będzie mogła robić co chce, ale któż miał ochotę czekać aż dziesięć lat, by poznać tajemnice, które Lucas właśnie przed nią odsłonił? Kto wie, gdzie będzie Lucas za dziesięć lat? - pomyślała niechętnie. Z pew nością na wsi, z żoną i dziećmi. To takie niesprawiedliwe. Dzisiejszy wieczór przekonał ją, że jeżeli kiedykolwiek znajdzie sposob ność do powtórzenia takiego eksperymentu, to pragnie to robić z Lucasem. Może powinna go posłuchać i spojrzeć na całą sprawę z naukowego punktu widzenia. Właśnie rozważała wszystkie za i przeciw, kiedy jej wzrok padł na biały jedwabny szalik przyczepiony do klamki od drzwi do oranżerii. Musiał go zostawić ktoś ze służby, kiedy szedł do ogrodu po zioła do kola cji, pomyślała. Lecz wówczas musiałaby go zauważyć już wcześniej, kiedy wymykała się tędy na spotkanie z Lucasem. Zaciekawiona, zdjęła szalik z klamki. Wyczuła pod palcami monogram, ale nie mogła go odczytać w bladym świetle księżyca. Weszła do środka, chwilę stała nasłuchując, po czym doszła do wniosku, że ciotka prawdopo dobnie jeszcze nie wróciła z balu u Crandallów. Zazwyczaj nie kończył się przed świtem. Weszła po schodach na górę do swego pokoju i zapaliła świecę. Uniosła szalik do światła i odcyfrowała monogram. Ujrzała starannie wyszytą literę ,,W". Poczuła, że drżą jej ręce. Widywała już podobne monogramy. Taki znak widniał na chusteczkach i krawatach jej zmarłego ojczyma, Samuela Whitlocka. Poranne słońce wpadało przez okna oranżerii, oświetlając wspaniały okaz Plumeria rubra, który Victoria próbowała uwiecznić na papierze. Spojrzała krytycznie na wyłaniający się portret kwiatu, zdając sobie sprawę, że tym razem nie poświęca mu całej swej uwagi. Zastanawiała się nawet, czy nie powinna przerwać pracy. Zwykle kiedy malowała lub rysowała, zapominała o całym świecie. 82 Tego ranka jednak jej myśli wirowały jak szalone pod wpływem wspo mnień o namiętności, jakiej wczoraj doświadcza w ramionach Lucasa. Nie mogła wyrzucić ich z pamięci, choć bardzo się starała. Czuła, że postrada rozum, jeśli nad nimi nie zapanuje i czegoś nie postanowi. - A więc tu jesteś, kochanie. Szukam cię wszędzie. - Cleo Nettleship zdą żała zieloną alejką w stronę siostrzenicy. Miała na sobie zachwycającą przed południową suknię w kolorze bladego korala. -Jaki piękny mamy dziś dzień, nieprawdaż? Powinnam się domyślić, że tu się skryłaś. - Zatrzymała się przy jednej z roślin. - Wielkie nieba, czy zwróciłaś uwagę na ten amerykań ski irys, który Chester przysłał nam w zeszłym miesiącu? Jakże cudownie rozkwitł. Muszę o tym powiedzieć Lucasowi. Victoria drgnęła i mała kropla różu chlapnęła na karton. - Psiakrew! - Słucham, moja droga? -Nic nic, ciociu Cleo. To tylko drobny wypadek z farbą. Sądzisz, że Luca sa zainteresuje irys? - Z pewnością. Nie zauważyłaś, jak rozmiłował się w ogrodnictwie? Inte resuje go wszystko, co może mu się przydać przy zarządzaniu majątkiem. Jednak szczególnie ciekawią go nowe gatunki roślin sprowadzane do nas z Ameryki. Sądząc z tego, jak sobie poczyna, to ogrody w Stonevale staną się pewnego dnia wielką atrakcją. Victoria z uwagą nakładała delikatny cień na papier. - On rzeczywiście wykazuje wielkie zainteresowanie ogrodnictwem. Czy to nie trochę dziwne? Przecież ten człowiek spędził większość życia w wojsku. - Wcale nie uważam tego za dziwne. Pomyśl tylko o Plimptonie i Burneyu. Eksżołnierze, którzy osiedli w swoich majątkach i osiągnęli wspaniałe rezultaty zarówno w ogrodnictwie, jak i uprawie zbóż. Może jest coś w obu tych dziedzinach, co pociąga mężczyzn, którzy doświadczyli okrucieństwa i rozlewu krwi. Victoria przypomniała sobie niechęć Lucasa do rozmowy na temat oko liczności zranienia się w nogę. - Zastanawiam się, czy nie masz przypadkiem racji, ciociu Cleo. --Wracając do Lucasa, kochanie. -- Cleo zatrzymała się przy roślinie, która wypuściła cztery pędy. Victoria posłyszała lekką zmianę w głosie ciotki i nastawiła uszu. Cleo rzadko prawiła kazania, lecz kiedy już to robiła, Victoria słuchała jej z uwa gą. Pomimo rozlicznych zainteresowań i bogatego życia towarzyskiego, Cleo Nettleship była mądrą i inteligentną kobietą. 83 - O co chodzi, ciociu Cleo? - Obawiam się, by nie powiedzieć zbyt wiele, kochanie. Jesteś przecież dorosłą kobietą i dotychczas zajmowałaś bardzo wyraźne stanowisko wpewnych sprawach. Nigdy się też nie zdarzyło, żebyś spędzała tyle czasu w to warzystwie jednego mężczyzny. Nie słyszałam też, byś któregokolwiek męż czyznę wspominała tak często jak Stonevale'a. Poza tym, wszyscy już zapewne zauważyli, że ten człowiek bardzo często u nas bywa. Victoria kurczowo zacisnęła pędzel w dłoni. - Sądziłam, że lubisz Lucasa. - Lubię, i to bardzo. Ale nie o to chodzi, Vicky, i dobrze o tym wiesz. Mówiąc to, włożyła palec do doniczki, by sprawdzić wilgotność ziemi. - Jeśli Lucas rzeczywiście spędza u nas tak dużo czasu, to tylko dlatego, że stale zapraszasz go na różne odczyty i pokazy, które według twego mnie mania powinny go zainteresować - odparowała Victoria. - To prawda. Wysyłałam mu mnóstwo zaproszeń, a on wszystkie przyjmo wał - powiedziała Cleo w zamyśleniu. - Ale on nie tylko u nas bywa. Poja wia się wszędzie tam, gdzie i ty. Victoria poczuła ucisk w gardle. - Jest przecież przyjacielem lady Atherton. To ona wprowadziła go do towarzystwa. - To prawda - zgodziła się z nią Cleo