... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Morderca. Rozbójnik, który rabował i zabijał podróżnych. Powieszono go w Stairtown tuż po Długiej Nocy. Dowódca zabrał swych ludzi i pojechał go odciąć. Czy to kłopocze twe sumienie, lordzie Roland? Durendal potrząsnął głową. Jeśli było to prawdą, to nie kłopotało. Co jednak z głupkiem Nedem? Dlaczego fechtmistrze popadali w obłęd i odbierali sobie życie? - - Przypuszczam, że najpierw kazali spróbować Krommanowi? - - Och, oczywiście! Kiedy zobaczyli, jak to na niego podziałało, podrzucili kąsek mnie. Natychmiast się zorientowałem, co się stało. Nie tę koszulę, ty idioto! A więc Kromman naprawdę był jednym z nowo narodzonych! Kiedy przyszedł po kanclerski łańcuch, rzeczywiście wydawał się bardziej żwawy niż zwykle. Durendal to zauważył, uznał jednak, że to z radości. Cała reszta była kłamstwem. Nic takiego nie mogłoby się zdarzyć, gdyby dwór nie przeniósł się do Falconsrest, a tę decyzję z pewnością podjął Ambrose. Smok był solidnym koniem pociągowym, wiernym jak każdy fechtmistrz, lecz pozbawionym wyobraźni. Z pewnością nie wykonałby żadnego rozkazu Krommana, nie pytając przedtem o zgodę króla. Leżąc na łożu śmierci, Ambrose IV sprzedał duszę i zgodził się zapłacić cenę, której żądał sekretarz. A teraz nie chciał się do tego przyznać. -1 co będzie teraz, Wasza Królewska Mość? Masz nowego kanclerza. - Nie te spodnie, tępaku! Tak, mam. - Król mrugnął znacząco. - Ale nie na długo, mm? Pan Kromman przebywa obecnie w Grandonie. Rozpędza białe siostry. Gdy już się ich pozbędziemy, będziemy mogli bez przeszkód przenieść dwór do Greymere. A wtedy przestaniemy go potrzebować, prawda? Fechtmistrze znają rytuał. Kłopoty może nam sprawić jedynie Parlament, a on nigdy nie zgodzi się tolerować Krommana. Ty to co innego. Nawet Izba Gmin ci ufa. Nadszedł czas na oszukanie wspólnika. Durendal wiedział, że powinno mu to schlebiać, i zadawał sobie pytanie, dlaczego zrobiło mu się niedobrze. - Obawiam się, że nadal nie rozumiem, dlaczego przydzieliłeś mi fechtmistrza, panie. Król chrząknął tylko, lecz w jego świńskich oczkach błysnęło ostrzeżenie. Bał się podsłuchujących. Dlatego właśnie nie wysłał po prostu do Durendala listu. Nie pozwolono mu na to. Akceptując rytuał odmłodzenia, oddał się w ręce Krommana. Kiedy fechtmistrze zobaczyli, jakim potworem stał się ich podopieczny, przestraszyli się, że gdy ludzie się o tym dowiedzą, zbuntują się i rozerwą go na strzępy. Kromman z pewnością umiejętnie podsycał te obawy i w rezultacie króla uwięzili w Falconsrest jego właśni gwardziści. To było oczywiste. W jaki sposób staremu, szczwanemu lisowi udało się wysłać przydział fechtmistrza? Te nakazy były standardowymi formularzami i każdy gwardzista wiedział, jak wyglądają. Królewski chytrus z pewnością wypełnił jeden z nich i wręczył go niewinnie któremuś z młodszych fechtmistrzów, być może nawet sir Lyonowi, któremu nawet by na myśl nie przyszło kwestionować przydziału, podczas gdy w Żelaznym Dworze czekało tak wielu starszych. “Ach, zapomniałem o tym. Wrzuć to pismo do torby z pocztą, dobrze?”. W ten sposób list umknął uwadze Krommana i gwardzistów. Bardzo proste i wyjątkowo sprytne! Ale nie do końca się udało. Zamiast wskoczyć na konia i pogalopować do Falconsrest, by zażądać wyjaśnień, Durendal postanowił przyjąć fechtmistrza. Teraz jednak i tak tutaj trafił. Jedyną różnicę stanowił martwy chłopak, który sztywniał już gdzieś w krzakach. - Tę drugą kurtkę! - warknął król. - Nieśmiertelny monarcha i nieśmiertelny kanclerz. Tak, ty również, mój panie. Ludzie nie lubią niepokoju i niepewności. Byłem królem, i to dobrym, odkąd ktokolwiek sięga pamięcią. - Przyjrzał się z uwagą Durendalowi. - Nie przejmuj się. Wystarczy jeden kęs, żebyś zmienił zdanie. Dopilnuję, byś go przełknął, czy tego chcesz, czy nie. - Ryknął śmiechem. - Jutro pobawimy się trochę w szermierkę, sir Durendalu! Co ty na to, mm? 3 Rannego, okrwawionego mężczyznę, który gnał konno przez Chivial w pochmurny, zimowy dzień, dawno już ktoś powinien zatrzymać, być może nawet ukraść mu wierzchowca, a jeźdźca wrzucić do rowu, żeby tam skonał, tysiąc razy powinien spaść z siodła, gdyż świat co chwila przesłaniały mu czarne chmury. Gdy odzyskiwał przytomność, za każdym razem przekonywał się, że znużony Rumak wlecze się stępa, zmuszał go więc kopniakiem do galopu. Och, jak go bolał zesztywniały bark! Nie pamiętał nawet drogi, lecz Rumak chyba ją znał. Szybciej, szybciej! Obudziło go rżenie, któremu odpowiedziało drugie. Słychać też było ujadanie psów. Ten głupi koń wjechał do czyjegoś obejścia. Kretyńska padlina zwęszyła klacz albo po prostu zachciało się jej towarzystwa. Strzała spróbował wyprostować się w siodle i zapanować nad wierzchowcem, lecz wokół głowy zawirowała mu czarna mgła, a pod czaszką zagrały bębny. Kryte słomą strzechy wyglądały znajomo. Rumak skierował się do jedynej ciepłej stajni, jaką znał w okolicy, ostatniego miejsca, w którym dano mu owsa.”Pod Złamany Miecz”. - Nie! Nie! Nie! Strzała szarpał wodze i kopał zwierzę, usiłując je zawrócić, stracił jednak równowagę, zsunął się z grzbietu ogiera i wpadł prosto w ramiona oberżysty, pana Twaina. Siedział przy kominku, owinięty w koce niczym paczką, i popijał coś bardzo gorącego, w czym była zupa i brandy. Kazano mu skończyć opowieść. Ramię miał owinięte starym, zaczarowanym bandażem, który kiedyś stanowił własność gwardii