... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Teraz, z bliska, Weston zauważył złote słoneczka komandora podporucznika na kołnierzyku. Zaczął wstawać, by w ten sposób oddać honory wyższemu stopniem oficerowi. Beczkowata burta za jego plecami i nad jego głową uczyniła tę próbę niewykonalną, jeszcze zanim komandor powiedział: - Proszę siedzieć. Czy kuk zajął się panem należycie? Mogę panu jeszcze czymkolwiek służyć? Weston pokręcił głową. - Nie, dziękuję. - Nazywam się Warren Houser i dowodzę tym okrętem. - Kapitan Weston, panie komandorze. A właściwie... Porucznik Weston, panie komandorze. - To w końcu jak, panie Weston? - zapytał z uśmiechem Houser, siadając na przeciw i podając rękę na przywitanie. - Kapitan Armii Stanów Zjednoczonych Na Filipinach, panie komandorze, a porucznik Korpusu Piechoty Morskiej. - Witam na pokładzie USS „Sunfish", panie kapitanie. - Dziękuję, panie komandorze. Co się tam dzieje, panie komandorze? - Rozładowujemy ładunek, który przywieźliśmy dla panów, kapitanie. - Panie komandorze, jeśli Japończycy jeszcze nie wiedzą o waszej tu obecności, to już wkrótce będą wiedzieć. Na plaży, tuż przed lądowaniem pierwszego pontonu, pojawił się japoński patrol. Zastrzeliłem ich, ale ktoś może się zacząć interesować tym, gdzie się podzieli i to już niedługo. - No cóż, nie po to taki szmat świata płynęliśmy z tym ładunkiem, żeby go teraz nie rozładować do końca. Z tego, co mi wiadomo, nie mieliście panowie ostatnio najlepszego zaopatrzenia. - W ogóle nie mieliśmy, panie komandorze. - No właśnie - powiedział komandor i zmienił temat. - Jak tylko skoń- czymy, odpływamy na Espiritu Santo. - Gdzie, panie komandorze? - To taka wyspa. Mamy tam coś w rodzaju wysuniętej bazy. Myślę, że stamtąd odleci pan do Australii samolotem. - Tak jest, panie komandorze. - - Jeżeli zaspokoił pan już apetyt, to może chciałby się pan wykapać i ogolić? W tym czasie znajdziemy panu jakiś mundur. Teraz wybaczy mi pan, ale muszę wracać na pomost. Bardzo chętnie wrócę do tej rozmowy z panem, kiedy już wyruszymy. Moi oficerowie są panem zaintrygowani. - Z wdzięcznością skorzystam z kąpieli i munduru, ale brodę zachowam. Porucznik McCoy poradził mi, żebym jej nie golił, dopóki generał Pickering jej nie zobaczy. - Z tego, na ile miałem okazję poznać w czasie naszego rejsu porucznika McCoya, wynika, że lepiej żeby się pan zastosował do jego rady, panie kapitanie - uśmiechnął się Houser. - A czy mógłbym dostać jeszcze kawy? Już się skończyła, a ja od pół roku... - Może pan mieć wszystko, co tylko znajduje się na pokładzie „Sunfisha", panie Weston - odparł komandor i sięgnął ręką do dzwonka, przywołującego mesowego. 45 kilometrów na południe od Bostonu 5 w prowincji Davao Oriente, wyspa Mindanao, Filipiny 24 grudnia 1942 roku, 7.45 Kapitan Greyson i porucznik McCoy stali za linią zarośli, które wyznaczały kres plaży. McCoy trzymał w ręku karabinek, oparty kolbą na biodrze. Karabinek Greysona wisiał na pasie, zarzuconym na ramię. „Sunfish" kołysał się na wodzie niecałe dwieście metrów od brzegu, z pełną obsługą wokół przeciwlotniczych wukaemów na kiosku i studwumi- limetrowej armaty na pokładzie przed kioskiem. Wiatr, który rano łopotał jego banderą ucichł i sama bandera smętnie zwisała teraz z flagsztoka. Od wynurzenia minęło już ponad dwie godziny. Od momentu, kiedy McCoy z ciężkim sercem postanowił zaryzykować wyładunek, zakładając, że Zimmermann i Everly znajdą japońską ciężarówkę i zdołają ją usunąć - o ile w ogóle jakaś ciężarówka istniała - na plaży trwała wytężona praca. Nadmuchano i spuszczono na wodę kolejne cztery pontony, które ob- sadzono marynarzami z okrętu podwodnego. Wśród załogi nie brakowało ochotników do pomocy - każda owinięta czarnym plastikiem paczka prze- wieziona na brzeg skracała niebezpieczny pobyt na powierzchni u nieprzy- jacielskiego brzegu. Z biegiem czasu poranny przybój osłabł i pontony coraz szybciej krążyły między okrętem a brzegiem. W kolejnych rejsach pontony nawet nie dopływały do plaży - paczki zwalano do wody i jeden z wioślarzy wyskakiwał w ślad za nimi, a reszta wracała na okręt po następny ładunek. Po kolejnych kilku rejsach na brzegu lub po pas i szyję w wodzie stało już dziesięciu marynarzy, którzy podawali sobie paczki wyrzucane za burtę z kolejnych pontonów na plażę i w zarośla, które się zaczynały na jej skraju. To był znacznie sprawniejszy system rozładunku, niż ten, który na początku wymyślili. W ogóle nie brali go pod uwagę w czasie ćwiczeń w Australii, polegając wówczas wyłącznie na własnych siłach. Użycie mary- narzy było pomysłem Greysona. McCoy zgodził się z nim, że jeśli w zato- czce nagle pojawi się japoński niszczyciel, to właściwie wszystko jedno, czy marynarze zginą na brzegu, przy rozładunku, czy na okręcie, czekając, aż oni sami, w czterech czy pięciu, przerzucą kilkadziesiąt ton zaopatrzenia