... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W pół godziny rozwaliły pięć sowieckich czołgów, które pojawiły się po drugiej stronie torów. Nie mogliśmy odróżnić jednego czołgu od drugiego. Byliśmy kompletnie oślepieni srebrzystymi błyskami, towarzyszącymi wystrzałom. Pod koniec tej nocy, generał, który dowodził obroną, wyznaczył mi na stanowisko dowodzenia inną piwnicę w Finkenwalde, znajdująca się bliżej jego schronu, ale położoną na południowym krańcu odcinka zajmowanego przez Walończy-ków. Siedząc pod nosem Rosjan miałbym bardzo utrudniony kontakt z punktami dowodzenia poszczególnych kompanii. Jako zdyscyplinowany oficer szybko przeniosłem się do nowej siedziby i natychmiast wysłałem łączników na poszukiwania sztabu, telefonistów i radiostacji. Kule nadlatywały ze wszystkich stron. Najpierw zobaczyłem jak w powietrze wylatuje most autostrady. Potem Rosjanie przeszli przez Finkenwalde po mojej prawej stronie. Doszli do samej Odry. Ich karabiny maszynowe, armaty przeciwlotnicze i czołgi trzymały pod ostrzałem ewentualną trasę odwrotu. Generał, który godzinę wcześniej miał swoje stanowisko pięćset metrów za moim, nie dawał znaku życia. Jego telefon nie odpowiadał. Zostałem sam, zupełnie bezużyteczny, zastanawiając się, co się stało. Starałem się wypełniać rozkazy. Drogo mnie to kosztowało. Zostałem uratowany w ostatniej chwili tylko dzięki przytomności umysłu jednego z flamandzkich motocyklistów. Mijając wycofującego się generała, przypomniał mu zuchwale, że najprawdopodobniej zostałem na mojej osamotnionej pozycji. Generał zaczął wydawać głośne okrzyki: w całym tym zamieszaniu zapomniał o mnie! Motocyklista przedarł się w moim kierunku i zabrał mnie na tylne siedzenie. Na wąskiej drodze leżało pełno niemieckich żołnierzy twarzą do ziemi, zabitych w trakcie wycofywania się. Pod ostrzałem z karabinów maszynowych i dział dotarliśmy do schronienia generała tylko po to, by dowiedzieć się, że właśnie został zwolniony z funkcji dowódcy. 334 FRONT WSCHODNI 1941-1945 Tamtego ranka wydawało się, że wszystko już stracone. Mimo to otrzymaliśmy od naszego nowego wodza rozkaz utrzymania się na terenie, który nam jeszcze pozostał. Było to mądre. Masowy odwrót pod gołym niebem przy takim ostrzale mógł doprowadzić wyłącznie do masakry. Wszystkie stanowiska dowodzenia miały pozostać na prawym brzegu. Został tam również sam generał. Most kolejowy wyleciał w powietrze. Pozostał więc tylko most w samym Szczecinie. Sowiecka artyleria nieustannie ostrzeliwała go, miażdżyła. Pociski odbijały się od bruku. Inne wzbijały potężne snopy ziemi dookoła przęseł lub wstrząsały wisielcami jak marionetkami. Sowieckie lotnictwo zalewało nas setkami bomb. Eskadry spadały w dół, nawracały, przelatywały tuż nad dachami. Całe ściany domów zamieniały się w gruzy. Za nami zawalił się punkt Czerwonego Krzyża kompanii: nad stosami gruzu unosiły się rozdzierające krzyki rannych, pogrzebanych żywcem... Na nasypie kolejowym w Finkenwalde nasi żołnierze, wspierani przez kilka czołgów, ciągle jeszcze stawiali bohaterski opór, podobnie jak ich niemieccy towarzysze trzymający się kurczowo ruin w Altdam. Jak zawsze w beznadziejnej sytuacji Walończycy wyróżniali się zaciętością i dobrym humorem. Przemknęli się stodołami do sektora wroga. Niektórzy zostali złapani. Rosjanie zaprowadzili ich aż do lasu na wzgórzach na wschodzie. Ale korzystając z silnego ostrzału niemieckiej artylerii wszyscy uciekli i dobiegli do naszych linii, oprócz jednego, który został zabity po drodze. Oficerowie dawali innym przykład. Mieliśmy w batalionie „Dierricks" młodego oficera, szczuplutkiego, bladziut-kiego porucznika Leroya z Binche, który wstąpił do wojska na ochotnika w wieku szesnastu lat. Rok wcześniej, podczas walk w Czerkasach stracił prawe ramię i lewe oko. Chciał jednak za wszelką cenę wrócić na front antysowiecki. Pełnił funkcję oficera łącznikowego. Obecność tego inwalidy wśród żołnierzy była wzruszająca. Brat Leroya był dowódcą plutonu. Został zabity na nasypie w Finkenwalde, trzy dni przed końcem bitwy odrzańskiej. Nasz młody kaleka zamiast załamać się z bólu po stracie, natychmiast poprosił o jego miejsce. Zgodziłem się. To był niezwykły, wspaniały widok: kaleka o poskręcanym torsie przez trzy dni i trzy noce brał udział w zaciętej walce wręcz, strzelając z pistoletu maszynowego, który zręcznie obsługiwał lewą ręką. Jedna z naszych belgijskich sanitariuszek, godna szacunku wdowa, miała na froncie trzech synów. Wszyscy zginęli bohaterską śmiercią. Matka, tak strasznie ugodzona, nie chciała ani na chwilę porzucić służby: wprost przeciwnie, pragnąc poświęcić się tam, gdzie polegli jej chłopcy, błagała, bym pozwolił jej udać się ŚMIERTELNA WALKA NA POMORZU 335 z posługą na pierwszą linię. Ratowała naszych rannych w zamęcie bitewnym z tak niezwykłym oddaniem i odwagą, że została odznaczona Krzyżem Żelaznym. Nasi ludzie walczyli z taką zaciętością, że gdy prawy brzeg Odry został ewakuowany, to właśnie ochotnicy walońscy mieli zaszczyt bronić bezpieczeństwa Fin-kenwalde ostatniej nocy