... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Nie jadasz nic, Charlotto? - Nie, doktorze. - Nie masz apetytu? - Nigdy nie myślę o jedzeniu. Zdaje mi się, że podtrzymuje mnie wewnętrzna łaska. Siostra Teresa odezwała się spokojnie: - Mogę pana zapewnić, że nie włożyła nic do ust, odkąd weszłam do tego domu. W pokoju zapanowało milczenie. Doktor Tulloch wyprostował się odgarniając w tył swe niesforne włosy. Rzekł po prostu: - Dziękuję ci, Charlotto. Dziękuję, siostro Tereso. Bardzo jestem zobowiązany za waszą uprzejmość. - Ruszył ku drzwiom. Gdy Franciszek zamierzał pójść za nim, lekki cień przesunął się po twarzy Charlotty. - Czy ojciec nie chce zobaczyć? Spójrz, ojcze... na me ręce! Moje stopy są takie same. Rozwarła ramiona łagodnym i ofiarnym gestem. Na obydwu jej bladych dłoniach widniały wyraźnie, w sposób wykluczający wszelką wątpliwość, krwawe ślady gwoździ. Na dworze doktor Tulloch trwał nadal w swej powściągliwej rezerwie. Szedł z zaciśniętymi ustami aż do końca ulicy. Dopiero na rogu, na rozstaju dróg, przemówił szybko: - Przypuszczam, że czekasz na moje zdanie. Oto ono: wypadek krańcowy lub już ponadkrańcowy. Depresja maniakalna w stadium egzaltacji. Broczenia niewątpliwie na tle histerycznym. Jeśli nie wyląduje w domu obłąkanych, prawdopodobnie zostanie kanonizowana! Zimna krew i doskonałe opanowanie nagle opuściły go. Jego pospolita, czerwona twarz ściągnęła się. Krztusił się własnymi słowami: - Niechże to diabli porwą! Gdy pomyślę o niej, wystrojonej na wdzięczącą się świętość, przypominającej anemicznego aniołka wyciągniętego z worka, i o małym Owenie Warren gnijącym w brudnej mansardzie z gorszym bólem w zakażonej nodze, niż zna wasze piekło, z wiszącą nad nim groźbą złośliwego nowotworu - pękam wprost ze złości. Zastanów się nad tym przy odmawianiu twych pacierzy. Z pewnością idziesz je teraz odklepać. Ja idę do domu napić się. Oddalił się szybko, zanim Franciszek mógł odpowiedzieć. Tego samego wieczoru, gdy Franciszek wrócił do domu, zastał pilne wezwanie do dziekana wypisane na tablicy wiszącej w westybulu probostwa. Przeczuwając nowe nieszczęście wszedł na górę do gabinetu. Dziekan wyładowywał swe zdenerwowanie krótkimi, podnieconymi krokami po dywanie. - Ojcze Chisholmie! Jestem zarazem zdumiony i oburzony! Naprawdę, spodziewałem się czegoś lepszego po was. Sprowadzacie do Charlotty lekarza ot, tak sobie, z ulicy po prostu, i to ateistę w dodatku! To wprost obelga! - Przykro mi - odpowiedział Franciszek. - Ale on... on przypadkowo jest moim przyjacielem. - Już to samo jest wielce karygodne. Uważam za rzecz wysoce niewłaściwą, aby jeden z moich wikariuszy utrzymywał stosunki z takim typem jak doktor Tulloch. - My... znamy się od dziecka. - To niczego nie usprawiedliwia. Jestem dotknięty do żywego i rozczarowany. Jestem głęboko i słusznie oburzony! Od samego początku ustosunkowaliście się do tego wielkiego wydarzenia zimno i niechętnie. Śmiem twierdzić, że jesteście zazdrośni o to, że zaszczyt odkrycia przypadł starszemu wikariuszowi. Czy jest może jakiś inny, głębszy motyw w waszym jawnym niedowierzaniu? Poczucie własnej małości zalało Franciszka falą wstydu. Czuł, że dziekan ma rację. - Ogromnie mi przykro. Nie jestem nielojalny. Tego nie może mi nikt zarzucić ale przyznaję, że nie byłem zbyt żarliwy. To dlatego, że byłem w rozterce. Dlatego też zaprowadziłem tam dziś Tullocha. Mam tyle wątpliwości... - Wątpliwości? Proszę! Czy zaprzeczacie prawdziwości cudów w Lourdes? - Nie, nie. One są niewątpliwe, stwierdzone i omówione przez lekarzy wszystkich wyznań. - Więc dlaczego odmawiacie nam możliwości stworzenia drugiego pomnika wiary tu, wśród nas samych? - Chmurne czoło dziekana zasępiło się jeszcze bardziej. - Jeśli już ignorujecie nadprzyrodzone cechy tego zjawiska, to przynajmniej rozważcie i uznajcie fizyczne. - Zadrwił: - Czy wyobrażacie sobie, że młoda dziewczyna może, tak ot, trwać przez dziewięć dni bez jadła i napoju bez oznak fizycznego wycieńczenia, nie otrzymując innego pokarmu? - Jakiego pokarmu? - Duchowego pokarmu! - Dziekan aż kipiał ze złości. - Czy święta Katarzyna z Sieny nie otrzymywała duchowego, mistycznego napoju, który zastępował wszelkie ziemskie pożywienie? To wasze powątpiewanie jest nie do zniesienia! Czy możecie dziwić się, że jestem oburzony? Franciszek zwiesił głowę. - Święty Tomasz wątpił w obecności wszystkich uczniów. Tak dalece wątpił, że włożył palec w bok naszego Pana. Lecz nikt nie był oburzony. Zapadła nagła, wstrząsająca cisza. Dziekan zbladł. Potem z wolna przyszedł do siebie. Pochylił się nad biurkiem grzebiąc w papierach i nie patrząc na Franciszka odezwał się nieswoim głosem: - Nie po raz pierwszy okazujecie opór. Wyrabiacie sobie bardzo złą opinię w diecezji. Możecie odejść. Franciszek opuścił pokój ze strasznym uczuciem własnego upośledzenia. Poczuł nagle nieprzepartą chęć przedstawienia swych trosk biskupowi MacNabbowi, lecz zdusił to pragnienie. Rudy Mac wydawał się obecnie nieosiągalny. Z pewnością był zbyt zajęty swymi nowymi obowiązkami, by zadawać sobie trud wysłuchiwania zwierzeń nędznego wikariusza. Następnego dnia, w niedzielę, o godzinie jedenastej podczas sumy dziekan Fitzgerald obwieścił nowinę w najpiękniejszym kazaniu, jakie wygłosił kiedykolwiek. Sensacja była ogromna. Wszyscy niemal parafianie zebrali się po mszy przed kościołem, rozmawiając przyciszonymi głosami i niechętnie rozchodząc się do domów