... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Wraz ze stajennymi stał przy ogrodzeniu i przyglądał się, jak wykonywałam skomplikowane piruety i pasaże. Eulicydes był rzeczywiście cudownym koniem. Potem kazałam osiodłać Elzę i wybraliśmy się z Harrym na przejażdżkę. Harry chciał pokazać mi całą posiadłość. Zrelacjonowa łam mu moją rozmowę z Paddym. - Pojechał do Irlandii. Może tam uda mu się czegoś dowiedzieć - zakończyłam. - Hm. - Harry zmarszczył brwi. - Powiedziałaś o tym Adrianowi, Kate? - Nie. - Patrzyłam przed siebie. - Nie było czasu. - Hm - mruknął znowu Harry. Poczułam na sobie jego wzrok, ale nie odwróciłam głowy, by na niego spojrzeć. Uniosłam oczy ku błękitnemu niebu. Niebo było bezchmurne, a powietrze tak rześkie i świeże, że wydawało się, iż wczorajsza burza przegoniła zimę na dobre. Zaczerpnęłam głęboko tchu i spojrzałam na puste pola po obu stronach zabłoconej drogi. 135 JOAN WOLF - Kilka dni takiej pogody i rolnicy zaczną wyciągnąć pługi - zauważył Harry. Nigdy nie mieszkałam w jednym miejscu wystarczająco długo, by móc obserwować sezonowy cykl prac w polu. Z prawdziwym zainteresowaniem spytałam więc, co uprawiano na terenach należą cych do majątku. Harry, który spędził tu całe dzieciństwo, nie musiał się długo zastanawiać. - Głównie zboża - jęczmień, owies i pszenicę. Ziemię i te zabudowania, które widzisz, Adrian oddał w dzierżawę. Od wielu pokoleń tutejsi mieszkańcy dzierżawią te same farmy. Przez ostatnie pół mili jechaliśmy wolno pod górę. Potem zaczęliś my zjeżdżać ze zbocza. Wokół rozciągały się rozległe pola, roz dzielone regularnymi liniami żywopłotów. Po prawej stronie stała chata pokryta strzechą. Kiedy podjechaliśmy bliżej, naszym oczom ukazało się ogrodzone podwórko z szopą przeznaczoną dla świń. Jakiś mężczyzna naprawiał dach. Świnie na pewno poszły na ubój jesienią, aby zapewnić prowiant na zimę, a teraz farmer przygotowy wał pomieszczenie na nową hodowlę. - Witaj, Blackwell - zawołał wesoło Harry, kiedy podjechaliśmy bliżej. - Pan Harry - odpowiedział rolnik, podchodząc do ogrodzenia. Był to mężczyzna w średnim wieku, niezbyt wysoki i przeciętnej tuszy. - Chyba mamy wiosnę - powiedział uprzejmie. - Na to wygląda. Kate, to jeden z naszych dzierżawców, John Blackwell - przedstawił rolnika, po czym zwrócił się do niego. - Blackwell, możesz pokłonić się jej lordowskiej mości, nowej hrabinie Greystone. Mężczyzna wcale nie sprawiał wrażenia zaskoczonego. Praw dopodobnie nic, co się wydarzyło w Greystone, nie było tajemnicą dla dzierżawców hrabiego. Uśmiechnął się do mnie, ukazując nad łamany przedni ząb, i odgarnął włosy z czoła. - To wielki zaszczyt panią poznać, milady. Witamy w Greystone. - Dziękuję panie Blackwell - odparłam. - Jego lordowska mość pojechał dziś rano do Londynu, Blackwell 136 ZEMSTA - oznajmił Harry. - Kazał ci przekazać, że znajdzie tam dla ciebie specjalistę od oczu i umówi twoją córkę na wizytę. - Dziękuję, panie Harry - odpowiedział żarliwie mężczyzna. - Nie ma za co. Powiadomię cię, jak tylko dostanę od hrabiego dalsze informacje. Mężczyzna jeszcze raz podziękował Harry'emu; ten zaś odpowie dział mu coś uprzejmie, po czym ruszyliśmy dalej. - Co się stało jego córce? - spytałam, kiedy byliśmy już dość daleko. - Jest prawie niewidoma - odparł Harry. - Blackwell pytał niedawno Adriana, czy nie zna jakiegoś lekarza, który mógłby jej pomóc. - Ile lat ma ta dziewczynka? - zaciekawiłam się. - Dziewięć lub dziesięć - powiedział, wzruszając ramionami. Z pola po mojej prawej stronie niespodziewanie poderwał się drozd. Elza skoczyła przestraszona. Poklepałam ją po szyi. - Dlaczego jej ojciec nic do tej pory nie zrobił w tej sprawie? - Tacy ludzie nie mają dostępu do specjalistów, Kate, - wyjaśnił wzruszając ramionami. - A mój ojciec, chociaż dbał o dobry stan dzierżawionych domów, to jednak nie przejąłby się ślepotą córki dzierżawcy. Przyszły mi na myśl słowa Adriana o przywilejach i poczuciu odpowiedzialności. Byłam ciekawa, gdzie i od kogo nauczył się tego. Na pewno nie od swojego ojca. Już chciałam zapytać Harry'ego o matkę, ale w porę przypomniałam sobie, że zmarła przy porodzie, kiedy Adrian miał siedem lat. Umarła zatem wydając na świat Harry'ego. - Wszystko wskazuje więc na to, że dzierżawcom Greystone'a dużo lepiej będzie się powodziło za rządów twojego brata niż za czasów ojca, Harry - zauważyłam. Bez przekonania skinął głową. - Ścigajmy się, zobaczymy, kto szybciej dojedzie do wzgórza - zaproponowałam. Mijały dni. Zamieszki robotników, które tak niepokoiły lorda Castlereagha, ucichły, zanim wieść o nich dotarła do Londynu. Adrian powiadomił mnie jednak w liście, że zostanie w Londynie 137 JOAN WOLF jeszcze kilka tygodni, ponieważ musi załatwić kilka spraw związanych z funduszami dla wojsk okupacyjnych. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, czy lady Weston jest w mieście, ale im usilniej próbowałam pozbyć się tych myśli, tym częściej mnie nękały. Szukałam ucieczki w przejażdżkach na Eulicydesie i Elzie, od wiedzinach u państwa Noakesów, i zabawach z trzema prześlicznymi spanielami, które ostatnio kupiłam. W garderobie urządziłam pokój, aby mieć własny przytulny kąt. Najbardziej pomogło mi jednak przybycie kuzynki Luizy. Przyje chała powozem wysłanym po nią z Greystone, przywożąc ze sobą krawcową i całe mnóstwo bel satyny, tiulu, aksamitu, muślinu, kaszmiru i jedwabiu. Byłam w domu, kiedy się zjawiła. Zbiegłam więc szybko na dół, by ją uściskać na przywitanie. - Luiza! Dlaczego nie uprzedziłaś mnie listownie o swoim przyjeź dzie? - zapytałam z wyrzutem. - Nie było na to czasu - odparła, odwzajemniając uścisk. - Grey stone przyjechał do domu mojego brata dwa dni temu i kazał mi się pakować. Wczesnym popołudniem byliśmy już w drodze do Londynu. Następnego dnia najęłam panią Runce, to było wczoraj, Kate! A dzisiaj Greystone pożegnał się z nami. Miała zaróżowione policzki i błyszczące oczy. Nie spodziewałam się, że tak bardzo ucieszy mnie przyjazd Luizy. Zaprowadziłam ją do domu, oddałam panią Runce pod opiekę ochmistrzyni, po czym oprowadziłam Luizę po całej posiadłości. Kiedy w końcu weszłyśmy do mojego pokoju przerobionego z garderoby, obskoczyły nas szczeniaki. Wskazałam Luizie krzesło i wyszłam na korytarz, gdzie udało mi się wyśledzić lokaja, wnoszącego do sypialni bagaż Luizy. - George! Czy mógłbyś wyprowadzić szczeniaki na dwór? - za wołałam. Spojrzałam na jego elegancką liberię. - Lepiej zawołaj Matta i Toma do pomocy