... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Trociowa z obrzydzeniem zerknęła w stronę schodów. - Źle mu z oczu patrzyło. - Zniżyła głos do świszczącego szeptu: - Mówię wam, on na pewno miał coś wspólnego z tymi duchami na zamku - pogroziła warząchwią, jakby w ten sposób chciała potępić wszystkie ciemne siły, zamruczała jakieś przekleństwo i wycofała się do kuchni. Chłopcy jak na komendę parsknęli śmiechem. - Zradiofonizowane duchy z wyższym wykształceniem T rzekł Paragon, mrużąc porozumiewawczo oko. Mandżaro trącił go łokciem. - Te, jeżeli Marsjanin był wieczorem na zamku, to on... to ian może ma coś wspólnego ze skarbami. \ 80 - Dobrześ to wykombinował. Mnie się zdaje, że on ukrył się w zamku. - I poszukuje skarbów — wyrwał się Perełka. Paragon uśmiechnął si«^ do najmniejszego detektywa. - Brawo! Inspektor Pex~ełka robi wielkie postępy. Ja też tak myślę, że on poszukuje w^ podziemiach jakichś skarbów. Mandżaro zamyślił się. - To przecież nie wiadomo. Skąd wiesz, że ukrywa się w podziemiach zamku? - Widziałem na własne oczy, jak zszedł do piwnic. - To znaczy, że tam rn usi być jakieś zejście. - Legalnie. - A co zrobił z czarny walizką? Przecież jej nie miał przy sobie. - Po walizę mógł wrócicS w nocy. - A co w niej było? Paragon wzruszył ramionami. - Ba, gdybym ja wiedzia-ł... Mandżaro uniósł dłoń d«o czoła. - Tak, to ciekawe... Słuo łiajcie, może on był w zmowie z tym malarzem? - Możliwe - wyszeptał Paragon - ale to wszystko mgliste domysły. Trzeba konieczni e sprawdzić. - O, właśnie - podjął gorl dwie Mandżaro - mamy nową zagadkę. Wyjął swój nieodłączny rnotes i szybko zapisał: „Sprawa numer dwa - Marsjanin". - Będą jednak pewne trud ności - zauważył rozsądnie Paragon. - Dzisiaj nie wolno nam oddalać się od leśniczówki. - Legalnie - stęknąl Pere łka. Mandżaro pokiwał głow% _ - Wy zawsze wyszukujeci e trudności. Czy nie przypominacie sobie, że Sherlock Holmes, z^nim przystąpił do akcji, zamykał się u siebie na górze, grał na sk: :rzypcach, palił fajkę, pił herbatę za herbatą i myślał. Nic stracorrŁego, będziemy mieli czas do namysłu. W tym momencie zatrzesz; ozały schody, a na górze ukazały się wysokie buty komendanta p> osterunku. Chłopcy rozstąpili się z 81 - Niech pani będzie spokojna... respektem. Sierżant nie przypuszczał nawet, że przechodzi obok młodych detektywów, którzy w przy(śzłpści jeszcze dobrze na-mącą mu wody. Tymczasem, nie zwracając na nich uwagi, rzekł do pani Licho-niowej: - Jeżeli jest samochód, to mam nadzieję, że właściciel też się znajdzie. To jakiś dziwak albo pomylony. Gospodyni westchnęła: - Dałby Bóg, żeby to się dobrze skończyło. - Zapłacił pani za cały miesiąc? - Tak. - To czego pani się martwi? - Dziwna sprawa, panie komendancie, a ja lubię przede wszystkim ład i porządek. - Niech pani będzie spokojna, a jakby ktoś pytał się o niego, to niech mnie pani zawiadomi. Uniósł dłoń do daszka i oddalił się wolnym, kołyszącym krokiem. Przechodząc obok przedpotopowego wehikułu, spojrzał nań z odrazą i pogardą. 82 Mandżaro zamienił z chłopcami porozumiewawcze nie. - Dobra jest - szepnął - on nie ma ochoty zajmować sprawą. spojrze-się tą - Jakoś nam obleciało - szepnął Perełka, pałaszując z apetytem kaszę mannę obficie okraszoną masłem. - Dzięki szanownemu Marsjaninowi burza przeszła bokiem i zapowiada się miejscowe rozpogodzenie - dorzucił Paragon. Mandżaro siedział zamyślony. Widać było, że przejął się rolą Sherlocka Holmesa. Myślał tak intensywnie, że gdy Paragon spojrzał na swego szefa, zdało mu się, że w jego głowie trzeszczą komórki mózgowe, a myśli promieniują jak ciało radioaktywne. A jednak śniadanie nie przeszło tak gładko, jak się spodziewali. Pani Lichoniowa postawiła na stole dzbanek z kawą, zatrzymała się i powiodła po chłopcach urażonym spojrzeniem. - Macie dobre apetyty, łapserdaki. Właściwie nie powinnam wam dać śniadania. Żebyście wiedzieli, co ja przeżyłam! Chłopcy opuścili głowy i utkwili wzrok w nylonowym obrusie. Paragon próbował ratować sytuację. - Taka wdechowa ta kaszka, pro... pani, że gr-zechem byłoby jej, nie zjeść. Takiej kaszki nawet w „Bristolu" nie dostanie. Tym razem gospodyni nie zwróciła uwagi na komplementy chłopca. - Co ja się strachu przez was najadłam. Już chciałam iść na milicję. Jak można tak późno włóczyć się po nocy? - Nie mieliśmy, ciociu, zegarka - wtrącił niefortunnie Perełka. To jeszcze bardziej rozsierdziło łagodną panią Lichoniowa. Uderzyła pięścią w stół, aż kubki podskoczyły i zabrzęczały łyżeczki. - Waszym psim obowiązkiem jest przyjść na kolację, a potem jazda spać! - W tym miejscu głos jej się załamał, przeszedł w łagodną skargę: - Pomyślcie, co by to było, gdybyście byli blisko zamku. Tam straszy, a wy... - Przeżegnała się szybko