... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Weźmiesz paru ludzi i zejdziesz na dół. Upewnisz się, że Ruiz nie żyje. - Nikt nie mógł tego przeżyć - odparł mężczyzna. - Nie możemy ryzykować. Ruiz raz już wymknął się śmierci. Znajdź go, żywego czy umarłego, i przywieź do mojego domu w San Benito. Ten incydent musi zostać objęty absolutną tajemnicą, dopóki nie zostaną powiadomione odpowiednie władze. Wszyscy ludzie muszą złożyć przysięgę milczenia. A jeżeli któryś nie posłucha tego rozkazu, osobiście utnę mu język i nakarmię nim moje psy. Wyrażam się dostatecznie jasno? - Si, patron. - Mężczyzna przełknął ślinę ze zdenerwowaniem, zbierając się na odwagę, by zakwestionować rozkazy Dennisona. - Patron, to bandycka okolica - wyjąkał. - Jeżeli zejdziemy na dół, wystawimy się pod lufy ich snajperów. - W takim razie weź ze sobą dodatkowych ludzi - odparł pogardliwym tonem Dennison. - Na firmowym lotnisku w San Salvador czekają trzy helikoptery. Użyj ich jako dodatkowej osłony. Po to tam są. Ciała pozostałych mnie nie obchodzą, znajdźcie Ruiza, bo ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebujemy, jest martwy męczennik. A dokładnie to nas czeka, jeżeli ci terroryści odnajdą ciało, zanim władze postanowią, co począć z tym kłopotem. - Zaraz się tym zajmę, patron. - I pamiętaj, ty dowodzisz tą operacją. To oznacza, że masz do swojej dyspozycji wszystkie zasoby firmy. I jeżeli komuś się to nie spodoba, powiedz mu, żeby zadzwonił do mnie. - Gracias, patron. Dennison złapał mężczyznę za ramię, gdy ten odwracał się, by odejść. - Zawiedź mnie, a moje psy nakarmione zostaną nie tylko twoim językiem. Nagle działko, kaliber 20 mm, na jednym z land roverów rozpoczęło ogień. Dennison zignorował nalegania mężczyzny, by powrócił do mercedesa, i spojrzał w kierunku strzałów. Pociski posiekały kępę gęstej roślinności na przeciwległym zboczu wąwozu, potem działko zamilkło i strzelec uśmiechnął się triumfalnie do kolegi. Jego uśmiech rozpłynął się bez śladu, gdy tylko się zorientował, że obserwuje go Dennison. - No i? - zawołał do niego Dennison. - Snajper, patron - odparł nerwowo strzelec. - Dostałeś go? - Si, patron - padła odpowiedź przez szczękające zęby. Dennison pokazał mu uniesiony kciuk i wrócił do mercedesa. Usiadł obok Jaysona, zamykając za sobą drzwi. - Po co to panu było? - zapytał Jayson. - Chyba nie wierzy pan, że Ruiz jeszcze żyje? - Przeżył poprzedni zamach na jego życie. Tym razem chcę mieć pewność. - Co powie pan Vaquerowi? - naciskał Jayson. - Zmyje nam głowy jak amen w pacierzu. Nie mamy taśmy, a teraz nie mamy także Ruiza. Wszystko poszło w rozsypkę. Co zrobimy? - Przede wszystkim Vaquero nie dowie się o tym, co się dziś wydarzyło. A jak myślisz, dlaczego kazałem moim ludziom trzymać gęby na kłódkę? Gram na czas. - Po co? Rada Wojskowa dowie się wcześniej czy później. Lepiej będzie się przyznać, kiedy tylko dotrzemy do San Salvador. Wyjaśnimy, co się stało, i zobaczą, że to nie była nasza wina. Ruiz musiał zaatakować kierowcę... - Ruiz był naszym więźniem - przerwał mu ostro Dennison. - Czyli to my ponosimy odpowiedzialność. Byliśmy już wzywani na dywanik przez Radę Wojskową, by wytłumaczyć się ze sposobu przeprowadzenia akcji w sierocińcu. Wczoraj wypuściliśmy z rąk Marlette'a. Dziś straciliśmy Ruiza. Naprawdę myślisz, że Vaquero przyjmie nasze wyjaśnienia do wiadomości? Za nim mu o tym powiemy, musimy popracować nad naszym położeniem. Dostarczymy mu taśmę oraz innego kozła ofiarnego na jutrzejszą noc. Tym sposobem, kiedy przekażemy mu w końcu wiadomość o śmierci Ruiza, zakładając, że on nie żyje, będziemy mieli w ręce mocniejsze karty. - Zakładam, że już wybrał pan tego nowego "kozła ofiarnego"? - W czyich rękach, według ciebie, znajduje się teraz taśma Kinnarda? - zapytał Dennison, zapalając cygaro. - Marlette'a - odparł Jayson po chwili namysłu. - Znajdźmy Marlette'a, a będziemy mieli i taśmę, i kozła ofiarnego -podsumował Dennison i rozkazał kontynuować jazdę w kierunku San Salvador. 11 - Marlette. - Rick tu jest? - zapytała Nicole. Chavez pokazała na okno. - Marlette. Exterior