... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pawłysz maszerował do kabin, ale wcale nie zaprzątał sobie głowy problemami, historią i perspektywami teleportacji; z każdym krokiem spadał w słodką przepaść zakochania, przy tym zakochania skazanego na rozłąkę, co zawsze potęguje uczucie. Nie przejmował się całkowicie teleportacją. A przecież jeszcze dla fizyków i pilotów nawet dwudziestego trzeciego wieku podróże z prędkością przekraczającą prędkość światła były domeną fantastyki. Skoki przez zwiniętą przestrzeń i temu podobne wynalazki marzycieli na razie nie stały się realne. Prawa przyrody niełatwo jest oszukać. Tak więc w podboju planet Układu Słonecznego powstała pauza, która mogła trwać wiecznie. Gwiazdy pozostały nieosiągalne, ponieważ droga do nich trwała setki lat. Technicznie rzecz ujmując, można było zbudować statki zdolne do tak długiego przebywania w przestrzeni, ale nie dało się wynaleźć nieśmiertelnego człowieka. Oczywiście marzenia o dotarciu do gwiazd, do innych cywilizacji, istnienie których było tylko teoretycznie dozwolone, nadal kipiały w wyobraźni ludzkiej. Projekty, opracowane przez marzycieli jeszcze w dwudziestym wieku, rozpatrywano i obliczano, ale nie realizowano ich. Można było zbudować olbrzymi statek, wyposażyć we wszystko, co niezbędne, żeby załoga spędziła w nim wiele dziesięcioleci. Żeby kosmonauci rodzili się na jego pokładzie, rośli, uczyli się i umierali. Sto, dwieście, trzysta lat w drodze... Ochotnicy, którzy pragnęli się poświęcić, mieli do swojej dyspozycji dożywotnie więzienie, przy tym więzienie doprowadzone do absurdu – nie tylko dla nich samych, ale również dla ich dzieci i wnuków. Na dodatek można było wyliczyć, że w takiej podróży załoga, jakkolwiek by nie była do tego przygotowana i chętna do złożenia ofiary z siebie i swoich dzieci, musi nieuchronnie się zdegenerować, jak niewątpliwie zdegeneruje się każda ludzka społeczność oderwana od reszty ludzkości. Cel nie uświęca środków. Teoretycznie i nawet praktycznie możliwy był również drugi wariant. Po odlocie z Ziemi załoga pogrąża się w anabiozie, z której zostanie wyprowadzona w chwili znalezienia się u celu. To samo w drodze powrotnej. W ten sposób więzienie pozostałoby więzieniem, ale więzień dostałby szansę przespania nieskończenie długiego okresu i nawet wyjścia na wolność. Ale i tak załoga musiałaby wykazać się nadmierną ofiarnością. Przecież kosmonauci wrócą do domu po trzystu latach. To znaczy, że nigdy już nie zobaczą Ziemi takiej, jaką pozostawili, nigdy nie znajdą tak naprawdę dla siebie miejsca w świecie, tak samo jak nie znalazłby go człowiek współczesny Newtonowi czy Napoleonowi. Ale odkrycie teleportacji, dokonane po tym, gdy ludzkość nauczyła się korzystać z praw grawitacji, zmieniło sytuację i pozwoliło wrócić do dyskusji nad tym problemem. Najpierw udało się przekazać jeden gram substancji na odległość dziesięciu centymetrów. Potem biała myszka – odwieczna ofiara postępu naukowego – została rozłożona na atomy i złożona ponownie w sąsiednim mieście, po czym oblizała się i zaczęła gryźć kostkę cukru. W końcu, w sierpnia 2198 roku, Biser Simonian wszedł do kabiny teleportacyjnego ośrodka w Płowdiw i wyszedł – żywy i zdrowy – z identycznej kabiny w Bombaju. Ponieważ teleportacją wykorzystuje fale grawitacyjne, rozprzestrzeniające się praktycznie w mgnieniu oka, ograniczeniami w przerzucie obiektów była tylko energetyczna moc i pojemność kabiny. W ciągu pięćdziesięciu najbliższych lat kabiny zostały rozmieszczone po powierzchni całej Ziemi i na planetach Układu Słonecznego*[* Możliwość błyskawicznego przeniesienia się do dowolnego punktu na kuli ziemskiej i paradoks polegający na tym, że szybciej można było przenieść się z Paryża do Rio de Janeiro niż z Paryża do Wersalu, zmieniły nie tylko szybkość komunikacji, ale i styl życia. Jeśli potrafisz mieszkać w Moskwie, a pracować na Marsie, to psychologicznie istotnie różnisz się od człowieka dwudziestego wieku.]. Statki kosmiczne, oczywiście, istniały nadal, ponieważ ich zadaniem było przewożenie dużych ładunków, rud, surowców. Kabiny były nie tylko małe, nie stały się one i raczej nie staną tanią rozrywką. Kabiny umożliwiły również drogę do podróży międzygwiezdnych. Jeśli wyślemy w nieskończenie długą podróż statek kosmiczny, ale wyposażymy go na dodatek w kabinę do teleportacji, to załoga nie musi pozostawać na pokładzie sto lat. Można ją zmieniać co jakiś określony odcinek czasu. Tak powstał Anteusz. Pierwsza jego załoga po roku pracy wróciła na Ziemię, ustąpiwszy miejsca innym kosmonautom. Przy tym w ciągu tego roku kabiny kilka razy były uruchamiane. Na pokładzie gościła komisja z ONZ, dwukrotnie wycofywano ze statku chorych, na dodatek trzeba było uzupełnić zapasy żywności, pocztę i przyrządy. Tak więc w ciągu stu sześciu lat lotu na pokładzie Anteusza gościło sto załóg. Co prawda, co roku łączność ze statkiem stawała się trudniejsza. Na to wszyscy byli przygotowani i nawet przewidziano to w konstrukcji statku. Mimo tego, że fale grawitacyjne rozprzestrzeniają się niemal natychmiast, zapotrzebowanie na energię wzrasta wraz ze zwiększaniem się odległości. Nauka rozwijała się, pojawiały się nowe źródła energii i możliwości Ziemi również wzrosły. Co prawda, dla zaoszczędzenia strat energii i zapasów stale zmniejszano liczbę załogantów, i w dniu, kiedy kursant Sława Pawłysz znalazł się na jego pokładzie, zamieszkiwało go trzydzieści osób. Do celu podróży doleci jeszcze mniej. Najprawdopodobniej coś około dziesięciu członków załogi. I nie będzie już wśród nich kursantów. Anteusz zaś skończy na orbicie odległej gwiazdy. Stopniowo, jeśli powstanie tam ludzka kolonia, będzie się go rozbierało, wykorzystując do budowy potrzebnych obiektów