... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Jak widzę, byłeś żołnierzem – mruknął. – Nisko upadłeś od tamtej pory. Zbir gwałtownie poczerwieniał. – Walczyłem za Teby... i cóż z tego mam? Lepiej się odsuń, Epaminondasie, i pozwól, byśmy się rozprawili z oszustem. – W jaki sposób cię oszukał? – spytał Epaminondas. – Startował pod imieniem Lwa z Macedonii, podczas gdy w gruncie rzeczy jest spartańskim biegaczem nazwiskiem Parmenion. – Straciłeś pieniądze? – spytał Tebańczyk. – Nie, bo nie miałem co postawić. Ale teraz mi zapłacono, więc zamierzam dopełnić zobowiązania. Odsuń się! – Raczej nie – odparł Epaminondas. – Złe to czasy, kiedy tebański żołnierz wynajmuje się jako zabójca Spartanom. – Trzeba z czegoś żyć. – Mężczyzna wzruszył ramionami, podniósł miecz i znienacka zaatakował. Parmenion wyszedł mu na spotkanie, zablokował cios i grzmotnął napastnika lewą pięścią w twarz. Żołnierz zachwiał się, cofnął i upuścił miecz. Parmenion podskoczył wysoko, uderzył prawą stopą, łamiąc mężczyźnie nos i pozbawiając go równowagi. Pozostałych trzech zbirów tkwiło w miejscu, podczas gdy rudobrody przywódca ponownie chwycił leżący miecz i niepewnie wstał. – Nie ma powodu, byś umierał za tę sprawę – przekonywał go Parmenion. – Wziąłem pieniądze – bąknął mężczyzna ze znużeniem i po raz drugi gwałtownie zaszarżował, celując koniuszkiem miecza w brzuch młodzieńca. Parmenion zablokował pchnięcie z łatwością i lewą pięścią znów walnął przeciwnika w szczękę. Żołnierz po raz drugi znalazł się na ziemi. Nagle Epaminondas natarł na pozostałych trzech mężczyzn, którzy przestraszyli się i uciekli. Parmenion klęknął przy nieprzytomnym wojowniku. – Zabierzmy go do środka – polecił Epaminondasowi. – Poco? Spodobał mi się. To szaleństwo – mruknął Tebańczyk, lecz pomógł młodzieńcowi zaciągnąć napastnika do domu. Położyli go na jednym z siedmiu tapczanów w andronitisie. Służący przyniósł wino z wodą. Dwaj przyjaciele popijali je, czekając, aż rudobrody przyjdzie do siebie. Po kilku minutach mężczyzna się poruszył. Dlaczego mnie nie zabiłeś? – spytał, siadając prosto. Potrzebuję służącego – odparł Parmenion. Zielone oczy mężczyzny zwęziły się. – Czy to żart? – Bynajmniej – zapewnił go młodzieniec. – Zapłacę ci pięć obolów dziennie, płatne co miesiąc. Dostaniesz także pokój i wyżywienie. – To szaleństwo – powtórzył Epaminondas. – Wszak ten człowiek przyszedł cię zabić. – Wziął pieniądze i próbował na nie zarobić. Podoba mi się – wyjaśnił Parmenion. – Ile ci zapłacono? – Dziesięć drachm – odrzekł wojownik. Spartanin otworzył sakiewkę u swego boku, odliczył trzydzieści pięć srebrnych drachm i położył je na stole. – Zostaniesz moim służącym? – spytał. Mężczyzna spojrzał na monety, przełknął ślinę, po czym pokiwał głową: – Jak masz na imię? – Motak. Twój przyjaciel, panie, ma rację. Postępujesz jak szaleniec. Parmenion uśmiechnął się, zebrał monety i wręczył je rudobrodemu. – Zwróć dziesięć drachm osobie, która cię wynajęła. Reszta stanowi twoją zapłatę za pierwszy miesiąc. Weź kąpiel i kup sobie nową tunikę. Potem zbierz swój dobytek i wróć do mnie dziś wieczorem. – Ufasz mi? Sądzisz, że wrócę? Dlaczego? – Odpowiedź nie jest trudna. Mężczyzna gotów umrzeć za dziesięć drachm, powinien chcieć żyć za dwadzieścia pięć. Motak nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. – Nigdy więcej go nie zobaczysz – mruknął Epaminondas, potrząsając głową. – Chcesz się o to założyć? – Przyjmę zakład w wysokości tych trzydziestu pięciu drachm. Jeśli przegram, dam ci je. Zgoda? – Zgoda. Ale nie pochwalasz mojego wyboru? – Nie – odparł Epaminondas. – Powiem, że chylę czoło przed twoją świetną znajomością ludzkiej natury... Ale on będzie okropnym służącym. Dlaczego złożyłeś mu tę propozycję? Motak – mieszaniec spartiaty z kobietą wywodzącą się z helotów. – Zachował się inaczej niż pozostali. Tamci to tchórzliwe szumowiny, on zaś nie zamierzał się uchylać przed walką. Co więcej, gdy zrozumiał, że nie jest w stanie zwyciężyć, wolał umrzeć, niż zatrzymać pieniądze za nie wykonane zadanie. Rzadko się spotyka tak uczciwych ludzi. – I tu muszę się z tobą nie zgodzić – stwierdził zrzędliwie Epaminondas. – Uważam, że niestety zbyt często spotyka się ludzi, którzy zabijają za dziesięć drachm. Mężczyzna imieniem Motak opuścił dom. Miał zawroty głowy i mdłości, lecz gniew dawał mu siłę do dalszej drogi. Nie jadł od pięciu dni i wiedział, że właśnie z powodu jego osłabienia Parmenion tak łatwo go pokonał. Oddać dziesięć drachm?! Zapłacił tę sumę medykowi za leki, dzięki którym Elea powinna odzyskać zdrowie. Wszedł w alejkę i przystanął. Oparł się o mur, próbując zebrać siły. Nogi się pod nim uginały, więc złapał sterczący z muru kamień i tylko dzięki temu utrzymał ciało w pionie. – Nie wolno mi się poddać! – powiedział do siebie głośno