... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale nie wszyscy tak są radośni. Oto jeden z nich, choć pracuje pilnie, od rana słówka nie rzekł, smutny, nie słucha wesołych rozmów, często wzdycha, a nawet łzę ukradkiem ociera. Nikt tego nie widzi* Wtem robotnik, stojący wysoko na rusztowaniu, zawołał: — Królowa, pani Jadwiga, idzie! Stuknęły raźniej młotki, zadzwoniły kielnie, rozjaśniły się twarze murarzy, — Królowa, pani nasza, idzie. Dalej, chłopcy, do roboty! — wołali wesoło, * 21 * Niebawem ukarała się Jadwiga królowa* Witała uśmiechem łaskawym pracowników, oglądała roboty* Dojrzała smutnego człowieka; nachylony ociosywał pilnie kamień, nie zważał, co się wkoło dzieje* Podeszła doń królowa Jadwiga* — Co wam dolega, przyjacielu? — zapytała łagodnie* — Czy was kto skrzywdził? Czy choroba dolega? — bo bladzi i wynędzniali jesteście* Murarz otarł szybko łzy płynące z oczu* — Nikt mnie nie skrzywdził, Miłościwa Pani, i zdrów jestem* Żona moja ciężko zachorowała, moja pomoc i opiekunka dziatek na-sZych leży w niemocy*** Jeszczem nie zarobił tyle, by jej lekarstwo kupić, by jej ulżyć* I łzy ciężkie spływały po strapionej twarzy murarza* Królowa postawiła nogę na leżącym obok kamieniu, odjęła piękną, złotą klamrę od swego sandała* — Weźmij to — rzekła — idź zaraz* kup, co potrzeba chorej i dziatkom twoim* Nie smuć się* Bóg cię pocieszy* I poszła królowa Jadwiga na Zamek, a robotnik pobiegł do domu uradowany wielce* Gdy wrócił do pracy, był wesół jak inni* Chwycił swój młot, przystąpił do kamienia, by kończyć robotę* Patrzy !¦¦¦ Oto na kamieniu stopa ludzka odciśnięta jak w glinie 1 Stopa nieduża* , Woła innych — patrzą i dziwią się, skąd ten znak* Kto go zrobił w twardej skale*** — To stopa królowej Jadwigi I — zawołali* — Ona na tym kamieniu nogę wsparła, odpinając klamrę, by pocieszyć ubogiego, by pomóc chorej* I wzięli kamień, wmurowali w ścianę świątyni* I mówili między sobą: — Tak, tak — kamienie miękną, gdy ich dotknie nasza Kró- lowa[***] STEFANIA M. POSADZOWA WIEtE KOŚCIOŁA MARIACKIEGO W KRAKOWIE DUMĄ patrzyli krakowianie, jak w Rynku rosła wspaniała świątynia, którą poświęcili czci Najświętszej Marii Panny* Działo się to za czasów Bolesława Wstydliwego, gdy Iwo Odrowąż był biskupem krakowskim* Wznosiły się w górę potężne mury, zamykały łukami wysokie a smukłe okna, zawisło na wysokości śmiałe sklepienie wsparte na sześciu kolumnach, a ciężkie mury wieżyc dźwigały się i dźwigały codziennie wyżej i budziły nadzieję, że wierzchołkami chyba obłoków dosięgną* Bogaci mieszczanie chcieli mieć świątynię, jakiej jeszcze żadne miasto nie wzniosło dotąd, więc nie żałowali pieniędzy i starań, a wystawienie dwóch wież przy kościele, które miały być chlubą miasta, oddali dwom sławnym budowniczym, braciom rodzonym* Wystawili oni już niejeden kościół, niejeden zamek książęcy w dalekim świecie, ale tu dopiero, w Krakowie, mieli pokazać, co * 23 * umieją w swojej sztuce, tutaj mieli się okryć sławą nieśmiertelną* Toteż jeden drugiego chciał prześcignąć w robocie, jeden od drugiego chciał postawić wieżę wyższą, cudowniejszą* Krakowianie cieszyli się tym współzawodnictwem braci budowniczych; wszak kościół stanie w mieście Krakowie, wszak to dla nich, dla ich dzieci, wnuków i prawnuków buduje się świątynia olbrzymia, wspaniała nad podziw