... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W chwilę później zobaczył najpierw Mechcickiego, odnotował w pamięci wyraz nieufności i wrogości, bijący z oczu pianisty. D. Kusko wpłynęła przez próg szeleszcząc muszelkami, suknia z folii zakrywała ją od gardła po kolana. — Wypijemy za powodzenie twojej śpiewogry — zadysponował, unosząc kieliszek. — Panie Robercie, żwawo, do dzieła! Mechcicki przyglądał się nieufnie łysiejącej czaszce gospodarza, usiłując odgadnąć jego zamiary. Nie mogły być przyjazne, nieoczekiwana feta pachniała z daleka prowokacją. — Hop! — zachęcał Kusko — zupa stygnie! Danuta Kusko wypiła duszkiem ostry napój i wtedy muzyk także zastosował się do komendy, obserwując jednak kieliszek magistra. Kusko najwyraźniej markował picie. „Jesteśmy otruci — zrozumiał Mechcicki — łajdak nie zawahał się wykończyć żonę". Czekał na śmiertelne bóle, pobladły pod opalenizną, lecz dumny, że nie odstąpił kompozytorki w najpoważniejszej próbie. Tymczasem spirytus rozlał się miłym ciepłem po żołądku, a magister nalał znowu. — Niech pan tak na mnie nie patrzy — powiedział — jestem człowiekiem trochę zacofanym, ale rozumiem dzisiejsze czasy. Rozumiem, że nie można wymagać od żony, aby stała przy garnkach. Wypijmy za rozwój jej talentu! — Zenuś, cudownie to powiedziałeś! Mówiłam panu Robkowi, że nie jesteś zazdrosny, że pojąłeś pokrewieństwo dusz. — D. Kusko płynęła na fali euforii. — Muzyka łączy ludzi, ożywia w nich szlachetne prądy... Zenon Kusko trzymał prawą rękę w kieszeni i teraz pociągnął mocno skrawki opakowania, otaczającego galaretkę, spoglądając uważnie na słoik między asparagusami. Zielone gałązki drgnęły gwałtownie, słój zareagował. Reagował też Mechcicki. Chwycił obiema owłosionymi dłońmi gardło, zarzęził. Twarz pokryła wilgoć, nogi drżały w kolanach. — Zabił... — tylko to jedno słowo wydobyło się z posiniałych nagle warg muzyka. Danuta spoglądała przerażona na wiotczejącego wspólnika, próbowała podtrzymać ciężkie ciało, ale nie starczyło jej siły. Mechcicki padł jak skoszony na podłogę z PCW, twarzą ku górze, łapiąc oddech z akompaniamentem spazmatycznego pochrapywania. — Biedaczek — powiedziała — nie pił chyba nigdy spirytusu. — Ale taki mężczyzna powinien wytrzymać... — Nikt nie wytrzyma zemsty kosmosu — słowa magistra brzmiały jak żałobna mowa. Nie były jednak skierowane pod adresem cierpiącego męki współautora „Królowej Atlantydy", lecz wyrażały ubolewanie nad kipiącym ze słoja spirytusem. — Ściągaj worek, dziwko. Podróżny ubiór Natalii, chociaż zakurzony i lekko wymięty, sprawił bardzo korzystne wrażenie wśród gości restauracji reprezentacyjnego hotelu Bratysławy. Profesor Kowalczyk łowił zaciekawione spojrzenia kolegów z poczuciem uczciwie otrzymywanej nagrody. — Wyglądasz wspaniale — powiedział przełykając pierwszą łyżkę żółwiowej zupy. — Nie mogłaś mi zrobić przyjemniejszej niespodzianki. — Jary, gnałam z przeciętną ponad setkę. Zapłaciłam dwa mandaty, jeden w złotówkach, a drugi w koronach. Rozwaliłam prawy reflektor. — Najważniejsze, że tobie się nic nie stało. Tylko powiedz, po co ten pośpiech? Nie warto ryzykować życia dla kilku godzin. I tak zawsze trzeba przegrać... — urwał, spróbował czy grzanki są wypieczone. — Musiałam, Jary. Nikt nie jest mądrzejszy od ciebie, na nikim nie można się pewniej oprzeć. — Zjedz trochę zupy. A w ogóle, co się wydarzyło? Może miałaś jakieś nieprzyjemności? Coś w domu? — W domu... W domu nic takiego. Poszły tylko zapasy twojego ulubionego burbona. I szkockiej również. Profesor odłożył łyżkę, brzęknęła o talerz. — Mogłaś im dać krajowe wódki. Wiesz, jeżeli chodzi o burbona, to była ostatnia skrzynka, jeszcze z Melbourn, ofiarował mi ją podsekretarz stanu. Mniejsza zresztą o burbona i szkocką, ale mam nadzieję, że „white horse" ocalała? Było osiem butelek. — Nic nie ocalało. Nawet nie ma wina ani piwa. — Musieliście urządzić straszne pijaństwo. — Juhas skupił wszystkie siły, żeby zachować pogodną twarz. — Dużo osób było? — Trzy, razem ze mną. — No, nie wmówisz mi, że przez tydzień zdążyliście w trójkę załatwić prawie sto litrów alkoholu. — Nie przez tydzień. Stało się to jednego wieczoru. Wiedziałam, że będziesz się gniewał. — Oczy Natalii zaszły łzami i profesor osuszył je rąbkiem serwety z wyhaftowanym znakiem hotelu. — Prześpisz się, dziecko. Może u mnie, jest tam drugi tapczan. Powiem w recepcji, żeby ci przygotowali kąpiel. Jesteś przemęczona. — Nie jestem przemęczona! — krzyknęła histerycznie profesorowa! — Ty nic jednak nie wiesz! Po co ja gnałam tyle kilometrów... — Rozpaczliwe łkanie wstrząsnęło łopatkami Natalii, doskonale zaznaczonymi pod materią zamszowej kurtki podróżnego kombinezonu. Brodaty profesor z Antwerpii pochylił się do asystenta i powiedział: „Polak jest dobry. Albo tylko robi sobie reklamę, znałem takich". — Uspokój się, dziecko. Wszyscy jesteśmy przepracowani. Opowiedz po kolei, pójdziemy na górę. Kelner! — wyfraczony młodzieniec zbliżył się natychmiast, od samego początku nie spuszczał oczu z Natalii. — Proszę podać nam obiad do numeru. Za jakieś pół godziny. — Ano, pane profesore. Uczestnicy kongresu naukowego, zgromadzeni w sali restauracyjnej odprowadzali Juhasa zazdrosnymi spojrzeniami, tylko wąsata niewiasta w okularach demonstracyjnie odwróciła głowę i powiedziała do towarzysza po francusku, że tegoroczna jesień w Bratysławie jest zbyt chłodna. Zagadnięty nie rozumiał po francusku, odrzekł jednak z całym szacunkiem w języku swahili, że kurczaki były nieco przypalone. Uśmiechnęli się do siebie. W zaciszu hotelowego apartamentu ozdobionego piękną fotokopią „Nocnej straży", Natalia urywanymi zdaniami opowiedziała historię przeprowadzonego eksperymentu. Juhas nie dowierzał, lecz bogactwo szczegółów przemawiało do wyobraźni. — Znowu ten Kusko — szepnął, kiedy żona umilkła. — Mam go serdecznie dość. Wymówiłam mu dom. — Może niepotrzebnie. Teraz... — Juhas zamyślił się, rozpiął białą koszulę ze sztywnym gorsem. — Mimo wszystko podziwiam jego żądzę poznania. — Tak, tego mu nie brak — przytaknęła Natalia, nieco już uspokojona. — Świetnie to wyrażasz. — Mam nadzieję, że nikomu nie stała się krzywda. Jackie w porządku? — Tak, trochę cierpiał, bo opchał się czekoladek z likierem, ale teraz jest pod opieką Wacławy, a w domu nie ma grama alkoholu, nawet czekoladki popękały