... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Po kilku daremnych próbach, wspomagana przez przyjaciółki i Klejnot Seplenisia zdołała uczynić wszystkich niewidzialnymi, chociaż nieszczególnie jej się to udało, gdyż wszyscy, a zwłaszcza gwardziści, coraz to odkrywali, że widzą swoje ramię czy nogę. Poczuły prawdziwą ulgę, spotkawszy Talgara w chwili, kiedy wychodziły z wieży na wewnętrzny dziedziniec. Na rozkaz Gwiazdki Seplenisia poluzowała kontrolę nad iluzją i wszyscy nagle stali się widoczni, a pod Seplenisia ugięły się nogi i usiadła. Reakcja Talgara rozbudziła ich wesołość. Kiedy Alizończyk przyszedł do siebie po wstrząsie, wywołanym nagłym zjawieniem się znikąd czterech mężczyzn i sześciu dziewczynek, zgodził się pomóc im w opuszczeniu zamku i miasta. — Później musicie sami dać sobie radę — powiedział. — Och, proszę! — Myszka była bliska łez. — Moi rodzice i jeszcze jeden Sokolnik nadal są gdzieś tutaj. Poszli walczyć z Kolderczykarni. — Z Kolderczykami, tak? — Talgar wyglądał na zamyślonego. — To Kolderczycy są powodem wszystkich nieszczęść, jakie spadły na Alizon w minionych latach. Przynajmniej ja tak myślę. — Uśmiechnął się nagle. — A to, co ja myślę, teraz się liczy, gdyż to właśnie mnie kapryśna Pani Fortuna wybrała, żebym wam pomógł. Nie kocham Kolderczyków. Dobrze. Jeżeli twoi rodzice wyjdą cało i zdrowo z kolderskiej nory, wyprowadzę wszystkich z zamku. Szybko, znacznie sprawniej niż zrobiła to Seplenisia, Świerszczyk zamieniła wszystkich w alizońskich gwardzistów i białe psy, i z Talgarem na czele wyruszyli poszukiwania zagubionych w twierdzy. Talgar poprowadził ich ukrytym w murze tunelem: mogli iść szybko i nie pokazywać się nikomu. — A resztę już znacie — stwierdziła rzeczowo Gwiazdkam. — Ależ to wszystko nie wyjaśnia, w jaki sposób mogłyśmy cię posłużyć się Klejnotem. Zawsze myślałam, że każdy Klejnot należy tylko do jednej czarownicy. — Jesteśmy przekonane, że Liść przed śmiercią przekazała Myszce swój Klejnot — powiedziała Gwiazdka. — Zawołała ją po imieniu i próbowała coś powiedzieć. Baron Esguir rzucił gdzieś jej Klejnot. Uważamy, że Liść chciała, żeby Myszka go znalazła i posłużyła się nim, by sprowadzić nas z powrotem do Estcarpu. Nie pozwolono go nam poszukać. Zapomniałyśmy o nim, aż dałaś go Myszce. — Rozumiem. — Jechały jakiś czas w milczeniu. Eirran pomyślała o impulsie, który kazał jej schować czarodziejski kamień za pazuchę. Pozostał tam, zapomniany także i przez nią, dopóki nie przypomniał o sobie i nie trafił do rąk tej, która mogła się nim posługiwać, nawet jeśli nie bardzo wiedziała jak. Z przodu dobiegł stłumiony okrzyk jeźdźca, który prowadził grupkę uciekinierów. — Tutaj! Przejście przez żywopłoty! Eirran szturchnięciem ponagliła swego konia. Przed nimi, tuż za zakrętem wąskiej dróżki Ranal znalazł miejsce, w którym dwa żywopłoty rozgałęziały się, pozostawiając przesiekę, przez którą mogła przejść jedna osoba albo jeden koń, pod warunkiem że nie niósł żadnego ciężaru — jeźdźca czy juków — i nie był za grubej budowy. Było to bardzo sprytnie skonstruowane. Jedna połowa żywej przegrody dzieliła się na ramiona, które otaczały drugą cześć, tworząc przejście w kształcie litery U. U podstawy U drogę zagradzała zawieszona na zawiasach brama. Brama zgniła, gdyż nikt jej od dawna nie używał i nie konserwował. Jakiekolwiek zwierzę — krowa, owca, a nawet koń—mogło tam zabłądzić, uznać, że poszło w niewłaściwą stronę i wycofać się, nie wiedząc, iż tylko kilka kroków dzieliło je od wolności. Gąszcz ostów okalał kamienne fundamenty. Splątane gałęzie, jakieś pnącza czy wici tworzyły baldachim ponad kamiennymi blokami, a wejście było prawie całkowicie zarośnięte. Ranal i Yareth już odrąbywali najbardziej przeszkadzające odnogi. Myszka i Ptaszynka, która jechała z Ranalem, starały się im pomagać, ale tylko im przeszkadzały. — Krzaki porastające szczyt muru wszystko zasłaniają i nie widać z góry przejścia — powiedział Ranal. — Dlatego twój sokół widział tylko miejsce, w którym żywopłot był nieco szerszy. Weldyn przyjął to wyjaśnienie i coś rzekł do Ostrego Szpona. — Teraz wie, czego ma wypatrywać — rzekł. Ptak wzleciał wysoko w górę, szukając następnej wyrwy w nieprzebytych żywych murach zagradzających Estcarpianom drogę do gór, jedynego schronienia przed Psami z Alizonu. Torgiańskie wierzchowce zapłaciły już wysoką cenę za tę długą podróż, a teraz czekała je przeprawa przez kłujący i raniący końskie boki tunel. Przejście, nie dość, że wąskie, to było tak niskie, że gdyby niosły jeźdźców, ci musieliby prawie leżeć na grzbietach koni. — To nas opóźni — mruknął do siebie Loric. Obluzował miecz w pochwie. — Zgadzam się z Hirlem. Wolałbym zawrócić i walczyć z Psami. — Jeszcze może do tego dojść — odrzekł Hirl uśmiechając się szeroko. — Mogą nas dostrzec, gdy będziemy przemierzali otwartą przestrzeń. Eirran spojrzała na łąkę, przez którą będą musieli przejechać. Była rozległa i sięgała po szczyt wzgórza. Nie dostrzegła żadnych zagłębień terenu pozwalających się ukryć przed niepowołanym wzrokiem. Po przebyciu jej znajdą się jeszcze bliżej Gór Alizońskich majaczących na horyzoncie. Ale co z następnym przejściem? Kiedy wszyscy przejechali przez wyrwę w żywopłocie, Yareth i Weldyn zatarli ślady i zamaskowali przejście odciętymi gałęziami. Ostry Szpon zawisł nad głową Weldyna popiskując szybko. Sokolnik uśmiechnął się z zadowoleniem. .. — Te żywopłoty są podziurawione przejściami jak rzeszoto! — oświadczył. — Gdybyśmy wiedzieli, czego szukać, byśmy oszczędzili wiele czasu podczas podróży w obie strony. Możemy przyjąć, że większość jest od lat nie używana. Alizończycy, przynajmniej tutaj, wolą budować ponad żywopłotami przełazy. Możemy przebyć je tylko pieszo. Jeśli będziemy wyrąbywać sobie drogę przez każde takie przejście, zostawimy tak wyraźne ślady, że trudno o lepsze. — Nie ma na to rady. Musimy jak najszybciej dotrzeć do gór — oświadczył Yareth, — W porządku. Albo znajdziemy osłonę przed oczami ścigających, albo alizońscy gwardziści zajęci torturowaniem nieszczęśnika, który nam pomógł, nie zauważą w porę, że opuściliśmy główny trakt