... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Elena wstała. Chłodny złoty medalion opadł jej między piersi. Na dole w czytelni nie było nikogo. Z osmalonego otworu kominka wiało zimnem. Nie miała ochoty na czytanie ani na pisanie listów. Elena przycisnęła czoło do zroszonej szyby i popatrzała na dwór. Ulica była pusta. Od czasu do czasu przebiegała służąca z któregoś z okolicznych domów, nastawiając parasol przeciwko deszczowi i wirującym liściom. Wcześnie zaczynała się tu jesień. A w Płowdiwie na pewno było jeszcze ciepło, astry na dziedzińcu dopiero co rozkwitły, czerwone strąki papryki, które Cweta rozwieszała na sznurkach pod tylnym dachem, pewnie jeszcze wisiały grube i mięsiste, ledwie trochę obsuszone ód czubka. W te jesienne dni cały dom przesiąknięty był zapachem gorących konfitur. Kyrija Melanie, ogarnięta krótkim ożywieniem, to biegła do piwnicy po naczynia, to spuszczała sobie na paznokieć kropelkę którejś z konfitur, aby sprawdzić jej gęstość. Gdzie to wszystko zostało? Czy jeszcze kiedyś się powtórzy? Czy wróci wraz z żarem ognia pod osmolonym kotłem, ze smakiem złocistej piany, którą matka zbierała łyżką durszlakową z kipieli kawałków pigwy i kładła na talerzyk dla Eleny?... Dziewczyna jeszcze mocniej przycisnęła czoło do zimnej szyby. Straciła rachubę, jak długo tak stała, z odrętwienia wyrwało ją nieprzyjemne uczucie, że jest obserwowana. Po drugiej stronie ulicy zatrzymał się oficer w szykownym płaszczu. Jego skórzane rękawice lśniły na deszczu. Oficer skinął głową, nawet uniósł dwa palce ku czapce. Elena odskoczyła w głąb pokoju i szybko spuściła tiulową firankę. Teraz już mogła patrzeć nie będąc sama widzianą. Oficer postał na środku mokrego chodnika i ruszył, ale nie doszedłszy jeszcze do rogu ponownie zawrócił. Nie mógł być jej znajomym... Jedynym mężczyzną, jakiego Elena znała w Bukareszcie, był Kostas Mavridis. Przed budynkiem pensji oficer ponownie zwolnił kroku. „Boże, jaki nachalny” — niespokojnie pomyślała dziewczyna. Mężczyzna uniósł głowę i powtórzył swoje poprzednie pozdrowienie. Dopiero teraz Elena wszystko pojęła: oficer patrzał na kogoś innego i ten ktoś inny pewnie uśmiechał się do niego przez jedno z okien na piętrze. To odkrycie rozbawiło ją, choć głęboko na dnie duszy wywołało ono i nieoczekiwany maleńki ból. Oficer przeszedł, powolny krok zdradzał, że kogoś oczekuje. Elena wychyliła się, by zobaczyć, kim jest ta oczekiwana, i uśmiechnęła się. Zewnętrznymi schodami schodziła Ani Batulescu. Na jej pulchniutkim ciele wydęta peleryna przypominała ruchomy namiot tatarski. Elena nie zauważyła, kiedy deszcz ustał. Promień słońca, zmęczony przebijaniem obłoków, wpadł w mroczne powietrze czytelni i złociste napisy na grzbietach książek zalśniły. Dziewczyna przekrzywiła głowę i zaczęła je czytać. Najbliżej była półka z atlasami geograficznymi. Dalej szły półki z poezją starożytnej Grecji, za nimi — powieści francuskie, z których połowę już przeczytała na osobiste polecenie madame Neagu. Zabawa wciągnęła ją. Elena wstała i poszła wzdłuż długich rzędów, przesuwając palce po skórzanych grzbietach książek. Najwięcej było książek rumuńskich, były też angielskie i rosyjskie, grube niemieckie podręczniki geografii, austriackie nuty sterczące nad szeregami. Nie było tylko książki w języku bułgarskim... Dziewczyna jeszcze dwukrotnie przeszukała półki, przejrzała nawet najstarsze książki, na których okładkach napisy nie były widoczne. Z książek unosił się kurz, gdzieniegdzie spomiędzy kartek wysuwał się dawno uschnięty kwiat lub kartka, zapisana wyblakłym atramentem. Ale bułgarskiej książki nie było... Promień słońca zniknął. — Czego szukasz, panieneczko? Elena się odwróciła. Obok niej stała Jonica. — Potrzebny mi jeden podręcznik — powiedziała dziewczyna. — Czemuś mnie nie zawołała, żebym zapaliła w kominku? — Staruszka zakrzątnęła się. — Myślałam, że dzisiaj nikt tu nie został, dlatego nie paliłam. — Nie jest mi zimno, Jonica — spróbowała ją zatrzymać dziewczyna. Po chwili staruszka wróciła z naręczem drzewa. Konieczność zajęcia się kimś ożywiła ją. Ogień rozpalił się szybko, wypełniając czytelnię ciepłem i delikatnym zapachem wilgotnej dębiny. Przez kilka minut staruszka milczała, pochylona ku żelaznej kracie kominka