... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Niebo pełne było wirujących szaleńczo drzew. Cofnął się myślą do chwili, gdy coś przypominającego balistę uderzyło go w sam czubek brody, zaledwie pięć albo sześć sekund temu. Wciąż trzymał w ręku miecz. Nikt dotąd nie przedostał się w ten sposób przez jego gardę. Nie miał hełmu. Uderzył głową w kamienie...Boże Cierpienia! Gdzieś krzyknął Iggo, tylko jeden raz. Następnie na drodze rozległ się brzęk metalu, a potem stłumiony łoskot. Elf? Chudy, nic nie wart, żółtobrzuchy, zniewieściały elf? A potem inne głosy... Było ich więcej. Wydawało się, że to jotnarowie. Ulynago spróbował się podnieść i wszystko zrobiło się zupełnie czarne. W jakiś czas później odkrył, że leży pod wozem na deszczu z siedzeniem kozła pod głową. Obok niego spoczywał chrapiący Iggo. Rozbójnicy dawno już zniknęli. Zastanowił się, dlaczego jotnarowie wysłali przodem elfa. Do końca swych dni Ulynago nie zrozumiał też, dlaczego zabrali tylko trzy konie i zaledwie jedną z osiemnastu złotych koron ukrytych w jego pasie. 2 Była czwarta godzina nocy i w barze „Pod Brasem Grota” atmosfera zaczynała się zagęszczać. Bithbal słyszał groźne tony pobrzmiewające pod przyprawiającym o zamęt w głowie rykiem rozmów. Wyczuwał gniew poprzez gęste opary oleju i zapach drożdży. Nawet słabe, migotliwe światło lamp wystarczało, by dostrzec, że połyskujące, czerwone twarze zaczynają zmieniać kolor. Jakiś głęboko zakorzeniony, prymitywny zmysł walki sprawił, że po jego skórze przebiegły ciarki przypominające pełzanie mrówek, mówiąc mu, że zbliża się czas działania. Dotknął palcami skrytej za pasem pałki. Wszystkie te jasnowłose, jotuńskie głowy lśniące w półmroku – ile z nich dzisiejszej nocy spłynie krwią? Bithbal liczył sobie dwadzieścia dwa lata. Był jasnym blondynem, wielkim nawet jak na jotunna. Porzucił tutaj, w Noom, statek, kiedy się dowiedział, ile może zarobić wykidajło. Szansy, by bić się każdej cholernej nocy i jeszcze dostawać za to pieniądze, nie sposób było przepuścić. Jotunna taka myśl podniecała. Po sześciu miesiącach był już zahartowany w boju. Schował do kieszeni dumę w stopniu wystarczającym, by zacząć używać maczugi, gdy przewaga przeciwników stawała się zbyt duża. Opancerzył sobie też przód spodni. Niemal codziennie bywał ranny, wracał do zdrowia i ponownie odnosił obrażenia, lecz nigdy nie wyrzucał z lokalu mniej niż ośmiu gości podczas nocy pracy, nawet gdy miał złamaną rękę, a jego rekord wynosił trzydziestu siedmiu. Kochał swą robotę. Pomyślał teraz, że może jeszcze zdąży sprzedać jedną kolejkę piwa. Skierował się w stronę klatki, by wepchnąć do środka pieniądze, które dostał za poprzednią partię. Przypilnował, by zapisano je na jego rachunek, aby mógł otrzymać udział w zysku. Następnie zawiesił sobie na łokciu tuzin pęt kiełbasy, podźwignął tacę pełną kamionkowych kufli i krętą drogą oddalił się w ryk, mrok i tłum. Z trudem zdobyte umiejętności umożliwiały mu trzymanie tacy wysoko na obolałej, lewej dłoni i przyjmowanie pieniędzy prawą. W zgiełku nie było słychać beztroskich rozmówek. Od pewnego czasu nikt się naprawdę nie uśmiechnął. Przyglądając się po drodze twarzom, czuł narastający ucisk, dreszcz czystej radości gdzieś na dole wokół pęcherza. Tak jest, dziś w nocy będą trzaskać kości. Była tu spora garstka impów na podpałkę, a jotnarowie spełniali wymagane kryteria. Nauczył się już rozpoznawać kłopotliwych gości. Dziś w całym pomieszczeniu było ich pełno. Nigdy dotąd nie widział tak wielu ewidentnie ciężkich przypadków. Co dziwne, z reguły to nie prawdziwi rozbójnicy podnosili kotwicę, kiedy się jednak rozkręcali, wkrótce tylko oni zostawali na placu boju i to ich musiał później wyrzucać, zanim zabrali się za meble. Wykonano je z litego brązu i przymocowano sworzniami do podłogi, ale marynarze lubili stawiać czoło wyzwaniom. Opróżnił tacę i skierował się ku drzwiom. Byli tam już Krat i Birg, gdyż stamtąd najbezpieczniej obserwowało się wczesne stadia rozróby. Była to też pozycja strategiczna. Z reguły trzeba się było posuwać od drzwi do wewnątrz. Boże Walki, dziś mieli tu paru naprawdę wielkich facetów! Mimo to... mimo to z jakiegoś powodu mrowienie w jego wnętrznościach nie było takie, jak ongiś, choćby parę miesięcy temu. Czy to możliwe, by człowiek czuł się zmęczony bójkami? Nie wystraszony, a tylko znudzony? A może po prostu przydałaby mu się od czasu do czasu wolna noc? Albo tęsknił za morzem? Bithbal oparł się o ścianę i skrzyżował ręce, przez co uraził swe połamane palce. Skrzywił twarz. To stało się dwie noce temu, a brzęczenie w jego prawym uchu... cztery noce temu, czy może pięć? Nic nie wskazywało na to, by miało mu minąć. W porcie stał statek wielorybniczy. Szukali ludzi. Uśmiechnął się głupawo do Birga i Krata, którzy stali po drugiej stronie wejścia. Mrugnęli obaj do niego na znak, że są chętni i gotowi. Sala kołysała się niczym lugier na północno-zachodnim wietrze. Już niedługo. Zastanowił się, w którym miejscu się zacznie. Potężny półdżinn, siedzący w przeciwległym kącie, z pewnością stanie się dla kogoś nieodpartą pokusą. Nagle drzwi otworzyły się i zamknęły. Trzech ludzi. Święta Równowago! Jeden z nich był większy niż cokolwiek, co chodziło na dwóch nogach: jotunn w średnim wieku, wielki jak troll, z dziwacznymi tatuażami na całej poobijanej twarzy. Jotunn w stroju leśnika? W krzykliwych barwach, jak wymoczkowaty elf? Boże Krwi! Bithbal zmienił swą opinię na temat tego, gdzie dzisiaj się zacznie. Poczuł mrowienie na czubku głowy. Żałował, że nie znajduje się odrobinę dalej od tego miejsca. Nowo przybyli stanęli po prostu bez ruchu w plamie jasnego światła. Hałas szybko się zmniejszył, gdy zwrócili na siebie uwagę obecnych. A ten, który stał po przeciwnej stronie, bliżej Birga i Krata... jeszcze jeden jotunn, z marynarskimi wąsami, ubrany w takie same fatałaszki! Co to miało być – zbiorowe samobójstwo? Ręce przybysza drgały w sposób charakterystyczny dla żeglarzy, którzy przed chwilą zawinęli do portu i byli gotowi bić się z każdym. Krzyki niemal zamarły. Mężczyźni siedzący na przeciwległym końcu sali podnosili się chwiejnie na nogi, żeby lepiej widzieć, pocierali oczy i spoglądali raz jeszcze. Wielu z tych, którzy już niemal rzucili się sobie do gardeł, wymieniało uśmiechy niedowierzania i niecierpliwości. W każdej chwili... Bithbal zaczął układać plany odwrotu. Ostra bójka była w porządku, ale stratowanie na śmierć? Nagle trzeci przybysz zwrócił się z uśmiechem w jego stronę