... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pan podkomisarz Boga-tović przeżywa chwile niczym nie zmąconego triumfu. Oto ma dowody. Wierzy każdemu słowu cygańskiego wyrostka. A zatem — tak jak się tego spodziewał - to sprawka jednego z tych paniczyków, co to nie raczą go nawet zauważać! Ale teraz go zauważą! A skoro, jak utrzymuje Cygan, oficer, który poszedł wraz z denatką do starej glinianki, nie miał wąsów, no to należy wyeliminować wszystkich wąsatych, czyli większość. Podkomisarz Boga-tović sięga po prywatny wykaz. Skreśla szereg nazwisk. Kilku oficerów posiada wyraźne alibi. Byli w tym czasie u matki Rozsa. Pan podkomisarz Bo-gatović posiada również spis tych, którzy tamtego wieczoru byli w winiarni matki Supicić. Ona zna ich przecież wszystkich. Wymieniła więc każdego po kolei, prócz; dwóch, a może trzech oficerów rezerwy, świeżo przybyłych, nie znanych jej dotąd. Kelner Laszló potwierdził jej zeznania pod przysięgą. Oto plik protokołów. Bogatović kładzie na nich rękę niby ciężką urzędową pieczęć. Teraz należy ostrożnie, lecz zarazem śpiesząc się, bo czas upływa, dokonać ostatecznej segregacji nazwisk i uderzyć znienacka winnego, który zapewne myśli, iż królewska żandarmeria nie sięga aż tak wysoko. Otóż sięgnie, 1 to jak jeszcze! Pan podkomisarz Bogatović wstaje zza stołu i znów zaczyna swój marsz po przekątni izby o zakratowanych oknach. Sięga po następne cygaro. Zapala je. Przystaje przed wiszącym na ścianie portretem Najjaśniejszego Pana. Jest to portret cesarza w węgierskim stroju koronacyjnym. Tafie portrety można spotkać tylko na terenie krajów Korony świętego Szczepana, czyli zalitawskich. Ce-ufrr Patrzy sPokojnym, pełnym majestatu wzrokiem umle na swego wiernego poddanego podkomisarza 247 Bogatovicia. Obok — nieco niżej i w prawo, bliżej okna — wisi dekret o mobilizacji powszechnej. Ale on mniej interesuje w tej chwili podkomisarza Bo-gatovicia. Jest w tej kancelarii posterunku królewskiej żandarmerii zapowiedzią jakby innej, nie znanej jeszcze epoki, obcą i na pół tylko realną. Klej, którym przytwierdzono afisz do lakierowanej na brunatno ściany, jeszcze nie wysechł. Z przyzwyczajenia podkomisarz Bogatović omija oba teksty — niemiecki i chorwacki — i odczytuje węgierski. Mimo iż jest to jego język przybrany. W dzieciństwie — pamięta dobrze — jego matka, chłopka z jednej z banackich wsi, śpiewała mu piosenki po kroacku. A i on sam, zanim poszedł do madziarskiej szkoły... Ale później, gdy nałożył na głowę wspaniały symbol władzy — kapelusz strojny w zielone kogucie pióra, kiedy zapiął na wszystkie guziki żandarmską bluzę... Od tego czasu tylko w chwilach zupełnego wewnętrznego rozluźnienia, po winie, po śliwowicy, w łóżku przy żonie, pozwala sobie myśleć i mówić w języku ojców. Tutaj, w komisariacie, nigdy sobie na to nie pozwala. Więc teraz — myśląc o czym innym — odczytuje machinalnie zdanie po zdaniu tekst podsygnowany imionami: Ferenc--József. O tej samej porze ekscelencja Biliński, minister wspólnoty finansów monarchii, wielkorządca cywilny Bośni i Hercegowiny — krajów wspólnych, przynależnych obu koronom, cesarskiej i królewskiej — znajduje na swym biurku odręczne pismo monarchy: „Lieber Ritter von Biliński! Ich habe mieli bestimmt gejunden, die allgemeine Mobilisierung anzuordnen. Franz Joseph." Ekscelencja Biliński nakłada binokle i czyta tekst cesarskiego odręcznego pisma na głos, stojąc przez uszanowanie i poruszając wargami. Jego krótka si- 248 wa bródka porusza się również. W górę i w dół, w górę i w dół. List pisany przez podporucznika rezerwy Emila R. nigdy nie trafi do cenzora piątej armii, urzędującego przy c. k. poczcie polowej w Fehertem-plom. Pisząc go, podporucznik Emil R. nie myśli jednak o wojennej cenzurze. Znajduje się w stanie krańcowego rozdrażnienia, egzaltacji i zarazem depresji. Wpółleżąc, wpółsiedząc na polowym łóżku w dwuosobowym pokoiku na piętrze lewego skrzydła koszar imienia Cesarza Ferdynanda, pisze ten list, który nie zostanie nigdy wysłany. Okna pokoju są szeroko otwarte wprost w narastający upał poranka. W jednej z szyb odbija się wnętrze koszarowego podwórza, szczyty na pół wyschłych akacji, stromy dach stajni ułańskich. A teraz przesuwa się tamtędy skarogniady koń prowadzony za uzdę przez żołnierza. Koń, oganiając się od much, potrząsa łbem i wtedy jego bujna, starannie zaczesana grzywa rozsypuje się w kształt wachlarza, przez pół sekundy pozostaje niemal nieruchomo zawieszona w powietrzu, po czym opada na bok. I ułan, i koń za chwilę znikną z pola widzenia i w szybie pozostanie tylko płowoceglasty odbity obraz pustego podwórza. A teraz inne okno, w innym skrzydle koszar, widocznie pchnięte czyjąś ręką od wewnątrz, zakołysze się i rzuci rozkołysany odblask na ścianę pokoju, w którym półleżąc, półsiedząc na łóżku nakrytym rudym pledem z pieczęcią w rogu „K. und «-• 12. U. R." piSZe Hst Emil R. Świetlny odblask utworzy na krótką chwilę złudę chwiejną i na poły czytelną: jak gdyby zwiewny obraz łodzi kołyszącej się na smugach fal. Emil uniesie głowę i trzymając pióro zawieszone nad listowym papierem wzdrygnie się. Ale obraz łodzi już odpłynął. Szyba gaśnie. Generał piechoty Liborius Frank, dowódca piątej 249 armii, w swej kwaterze nachyla się nad wielkim stołem pokrytym sztabową mapą. Namyślając się, trzyma w dwu palcach papierową chorągiewkę na szpilce. Gdy Emil R. nachyli się niżej i zacznie kreślić kolejne słowa listu, którego nigdy nie wyśle, generał Frank wbije chorągiewkę na szpilce w kartę sztabową naklejoną na płótnie. Igła zostanie tak mocno wbita w śliski papier mapy, aż zazgrzyta. Generał poprawi ją wskazującym palcem, wbijając jeszcze głębiej w miejscowość Mitrovica. Chorągiewka jest dwubarwna. Oznacza jednostkę c. k. kawalerii, w odróżnieniu od jednobarwnych, przeznaczonych dla jednostek c. k. piechoty. Na chorągiewce wbitej przed minutą w miejcowości Mitro-vica widnieje cyfra 8. Jest to bowiem ósma brygada kawalerii złożona z dwunastego pułku ułanów i dziewiątego huzarów. W ślad za nią powędruje za chwilę następna z cyfrą 4. Będzie to czwarta brygada, złożona z dwu pułków huzarskich: dziesiątego i trzynastego