... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ci, mogący swoją liczbą i zabiegami zyskać przewagę w każdej sprawie, chcą, ażebyśmy unikali łączności z żywiołami reformatorskimi w Rosji, zwracali się do rządu i wypraszali od niego częściami "ustępstwa", ażebyśmy w ten sposób zachowali swoją odrazę do związków i spółek z demokratyzmem, ażebyśmy w domu wzmacniali pozycje i wpływy pierwiastków wstecznych, ażebyśmy jak najmniej pozwolili zmienić podwalin i wiązań w starym szlachecko-klerykalnym gmachu, do którego ma być przybudowane skrzydło dla prawomyślnego mieszczaństwa. Powtarzam, tego żąda nie ten lub ów hetman Demokracji Narodowej, ale jej armia. Podobnie zamętu, anarchii, morderstw, "konfiskat" domaga się nie ten lub ów socjalista, ale masa ludu roboczego, która wchodzi w skład organizacji osłaniającej takie czyny swoim uznaniem. A zatem jeśli my damy przyszłości błędy, omamienia, szaleństwa, skutki walki istot łaknących tylko władzy, a niezdolnych stworzyć siły, to nie będzie winą jednostek, lecz całego obecnie żyjącego i czynnego pokolenia. Jak dziś, uginając się pod brzemionami przeszłości, złorzeczymy przodkom, którzy tym ciężarem nas przygnietli, tak kiedyś potomkowie nasi nam złorzeczyć będą. Jeżeli nie stanie się jakiś nieprawdopodobny cud, który dokona w nas zupełnej przemiany, nie podołamy wielkiemu zadaniu naszego czasu, nie wyzyskamy należycie rozpędu i przebudowy państwa, do którego należymy, nie wywalczymy dla siebie trwałego zabezpieczenia bytu i rozwoju. Z wojny domowej, z komendy miernot, z bagatelizowania zadań, z samolubnego wyzyskiwania liczebnej przewagi nic wielkiego nie powstanie. Zsuniemy się dla urzędowej, reformatorskiej i rewolucyjnej Rosji na niski poziom znaczenia plemion kaukaskich, i to wtedy, kiedy mieliśmy i mogliśmy wskrzesić w sobie omdlałą lub uduszoną siłę. Tak chce obecne pokolenie, które już dziś słyszy przeciw sobie pomstowania i które bodajby nie było kiedyś przeklęte." ÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄ [ index.htm#spis ] LIBERUM VETO -= Liberum veto =- ÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄÄ Nr 45, z 10 listopada 1906 Po roku Do książek, które na mój umysł wywarły głęboki wpływ i nadały mu kierunek, należała rozprawa Milla O wolności. Poznałem ją młodym chłopcem po powstaniu 1863 roku, w epoce, kiedy swoboda pozostała u nas tylko jako nieużywany wyraz w słowniku, a czytałem ją tak, jak nędzarz czyta bajki wschodnie o zaklętych skarbach i czarodziejskich pieczarach, wyłożonych najcenniejszymi klejnotami. Nie wierzy im, ale karmi nimi myśl zbiedzoną w rzeczywistości, sprawia sobie tę ulgę, którą życie daje jako ostatni ratunek najnieszczęśliwszym ze swych ofiar - pozwala im marzyć. A zupełna, tylko cudzym dobrem ograniczona wolność była wtedy chyba najfantastyczniejszym marzeniem. To szczególne i straszne uczucie, którego doznają skazańcy "pozbawieni wszystkich praw", rozpościerało swoje śmiertelne dreszcze po całym społeczeństwie. Każdy żył, a właściwie czekał swojej kolei pod rozciągniętą od brzega do brzega kraju szubienicą, w tym przekonaniu, że nie posiada bezwzględnie żadnego prawa, którego by mu nie mógł odjąć pierwszy lepszy policjant, pierwszy lepszy żołnierz, wreszcie jakiś skij lub ow, a jeżeli zachowywał w tym bezprawiu coś, czego mu nie odebrała samowola, to tylko dlatego że zapomniała lub nie dostrzegła. Mieszkańcy Królestwa Polskiego mieli świadomość nie mniejszej bezsilności i utraty praw człowieczych niż katorżnicy Sachalinu i Kary. Na nas powtórzyła się literalnie historia helotów: nie było bowiem tak małego Rosjanina, który by nie mógł bezkarnie sponiewierać największego z Polaków. I tym niewolnikom dostawała się do rąk książka, w której czytali: "Gdyby cała ludzkość mniej jednego człowieka miała jakąś opinię i tylko ten jeden człowiek by jej przeczył, to ludzkość nie miałaby więcej prawa zmuszać go do milczenia, niż on do zamknięcia jej ust, jeśliby miał siłę po temu." Co się musiało dziać w duszach naszych, gdy w ich ciemnię wpadały te błyskawice! Nie wyobrażała sobie tego najzuchwalsza imaginacja, więc i ja nie przypuszczałem, że za mojego życia będzie wolno w państwie rosyjskim głośno myśleć i chcieć. Sądziłem, że współczesne pokolenia położą się do grobu w kajdanach i że w ich źrenicy pod zamkniętą powieką nie zastygnie najsłabsza iskierka nadziei. I oto nagle przez posępne niebo świata niewoli i niedoli, rozdzierając jego chmury, przeleciał meteor październikowego Manifestu konstytucyjnego. W tej strasznej głuszy, której złowrogą ciszę przerywały tylko brzęki łańcuchów, świsty nahajek, jęki bólów i straszne słowa zakazów, zabrzmiał piorun, który zdruzgotał okowy zimy i otworzył na oścież wrota życiu wiosny. Naród będzie sam swoim ustawodawcą i rządcą, każdy otrzyma pełnię praw obywatelskich - tych słów nie wypowiedział nigdy w dziejach od razu żaden samowładca, a ściany Rosji zadrżały ze zdumienia i trwogi, gdy o nie odbiło się echo wstrząsającej zapowiedzi. Teoretycznie sądząc, należało mniemać, że wielkim i zwartym kołem otoczą tę rosyjską "wielką kartę swobód" wszystkie żywioły radykalne, które obejmą nad nią straż i czuwać będą, ażeby nie zginęła i nie została rozkradziona, lecz zachowana i wykonana, że one utworzą ogromne stronnictwo "październikowców". Stało się całkiem inaczej: rewolucję z góry odparła dalej sięgającym buntem rewolucja z dołu, "pażdziernikowcami" zaś przezwali się dusiciele nowo narodzonej konstytucji z prawego krańca. A my? Ktoś wyraził się na pewnym zebraniu przed kilkunastu laty, że gdyby nam dano plac Zielony w Warszawie i pozwolono na nim rządzić się z zupełną swobodą, mielibyśmy na tym kawałeczku wolnej ziemi potężną twierdzę narodowości i kultury. Manifest konstytucyjny wylał z dusz naszych tę skromność do ostatniej kropli i napełnił je rozpaloną lawą. Może wraz ze mną przypominacie sobie wiece przedroczne..