... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wreszcie Lages wpadł do wielkiej sali, gdzie zastał większość sił Kane'a, toczących jeszcze zażartą walkę z niedobitkami straży pellińskiej. Domagając się zemsty żołnierze imperialni rzucili się na niedawnych sprzymierzeńców. Kompletny chaos ogarnął całą cytadelę, gdy trzy siły starły się w boju na śmierć i życie. W zamieszaniu trudno było odróżnić strony. Walczącym dość było przyjąć, że każdy nie znany im osobiście człowiek był najprawdopodobniej wrogiem. Lages zauważył Kane'a walczącego u szczytu schodów na balkonie nad wielką salą. - Teraz zabiję cię, książę zdrajców! - ryknął Lages i rzucił się na Kane'a. - Skryłeś się przed śmiercią po raz ostatni! Jeden rzut oka przekonał Kane'a, że nie ma co się sprzeczać. - Ty szalony sukinsynu! - warknął i zasłonił się przed atakiem młodzieńca. - To za to, co zrobiłeś M'Cori! I Marilowi! I całemu cesarstwu! - krzyczał Lages zadając Kane'owi jeden cios za drugim. Znalazł jednak silniejszego przeciwnika w Kanie i lepszego szermierza. Nie był w stanie zmęczyć Kane'a, jak udało mu się z Imelem, nie mógł również zmusić go do pozostania w defensywie. Walcząc w milczeniu Kane parował każdy cios, odbijał każde pchnięcie i spychał Lagesa w stronę schodów. Kane krwawił z kilku świeżych skaleczeń, a jego zranione ramię zaczęło odzywać się boleśnie. Zaciskając zęby w sardonicznym uśmiechu, Kane śpieszył się z zadaniem ostatniego ciosu przeciwnikowi. Metodycznie nacierał na Lagesa, lecz młodzieniec ciągle mu się wymykał. Gniew i histeria dodały, zdawałoby się, niespożytych sił Lagesowi, który rozpaczliwie walczył z bliska z Kane'em - przyjmując jego ciosy na swą tarczę i zacięcie zadając własne. Koniec nastąpił niespodziewanie. Kane sparował wściekłe pchnięcie, a potem zrobił fintę długim sztyletem, który trzymał w prawej ręce. Lages przesunął tarczę, by przejąć cios sztyletu - na chwilę odsłaniając się - i Kane ciął szerokim mieczem w prawy bok swego przeciwnika. Ostrze weszło głęboko, rozcinając pancerz i kości. Z okrzykiem śmiertelnego bólu Lages upadł do tyłu i potoczył się po schodach w ciemność. Kane przyglądał się, jak ciało Lagesa toczy się po schodach, a potem odwrócił się, by wyjść na spotkanie nowemu niebezpieczeństwu. Zabijając żądnego zemsty cesarskiego żołnierza, Kane zastanawiał się, co mogło się wydarzyć, że Lages zaatakował go. Cała sprawa opierała się logice. Jakiś Pellińczyk odskoczył przed pchnięciem Kane'a i został zręcznie przebity przez Arbasa. Zabójca również był zdziwiony nagłym odwróceniem dobrze ułożonych planów Kane'a, lecz jego mordercze umiejętności nie straciły nic ze swej zawodowej finezji. Arbas walczył zawzięcie u boku Kane'a - wiedząc, że jakikolwiek dziwny obrót przybrał los, Kane będzie na finiszu. - Kane! - zawołał go ktoś. Co teraz? - zastanawiał się Kane - i obróciwszy się, ujrzał Oxforsa Alremasa. - Czekałem na tę chwilę! - syknął pelliński władca. - Od początku wiedziałem, że jesteś zdradzieckim piratem. No cóż, Efrel też o tym wie teraz - i szkoda, że muszę cię zabić, zamiast zostawić cię na pastwę jej zemsty. Jest to jedyna przyjemność, której nie podzielę z nikim - nawet z Efrel. Była to piękna przemowa, ale Kane nie strzępił języka i odpowiedział błyskiem morderczej stali. Pelliński władca walczył zaskakująco szybko i z kocią gracją. Kane musiał ruszać się błyskawicznie, by odeprzeć każdy cios, a jego prawe ramię stawało się coraz bardziej bezużyteczne. Jednakże Alremas rzadko miał do czynienia z leworęcznym szermierzem i szybkość Kane'a zdumiewała go. Sądził, że taki wielki mężczyzna będzie powolny i niezgrabny. Stwierdził, że nieustannie jest zmuszany do cofania się pod naporem ciosów Kane'a. Przeciwnik parował każdy cios Alremasa z niezmienną zręcznością. I wtedy, w uniesieniu, Alremas zobaczył, jak czubek jego miecza wbija się w udo Kane'a poniżej brzegu jego kolczugi. To powinno przystopować trochę tego diabła, pomyślał, uśmiechając się i rzucił się naprzód, by wykorzystać chwilową przewagę. Była to ostatnia chwila przyjemności, jakiej zaznał Alremas. Uśmiechając się coraz szerzej, Kane sparował pchnięcie, zatoczył mieczem ciasny krąg i ciął Alremasa w kark. Pelliński władca padł martwy u stóp swego rywala, lecz jego głowa potoczyła się w dół po schodach. Przyciskając prawą ręką ranę na udzie, Kane zaklął i rozejrzał się wokół. W tym czasie, gdy on i Alremas toczyli pojedynek na szczycie schodów, wszyscy pozostali Pellińczycy zdali się uciec lub polec, a żołnierzy imperialnych spokojnie dobijały resztki drużyny Kane'a. We wnętrzu twierdzy będzie to kwestia tylko wytropienia uciekinierów, a na zewnątrz wszystko musi układać się dobrze dla jego ludzi, w przeciwnym razie pellińskie posiłki dawno by ich już zalały. Nagła zmiana nastroju Lagesa przyczyniła się przynajmniej do unicestwienia ostatecznie pozostałości sił imperialnych. Zawiązując bandaż na udzie Kane uśmiechnął się, znużony. - Widzisz, Arbasie - zaczął - wygląda na to, że cesarstwo nareszcie należy do mnie. Zabójca odwrócił głowę Alremasa ostrożnym dotknięciem buta i skinął głową. Głowa skinęła w odpowiedzi popchnięta jego stopą. W tym momencie Kane poczuł niezwykłą sztywność wkradającą się do jego ciała. Jego mięśnie zdawały się kurczyć i odmawiać mu posłuszeństwa. Czyżby miecz Alremasa był zatruty? - pomyślał rozpaczliwie Kane. Wtedy zauważył konsternację Arbasa - zobaczył, że wszyscy wojownicy w okrwawionej sali zatrzymali się w boju. Wszędzie w cytadeli żołnierze poczuli, jak nienaturalne zesztywnienie ogarnia ich mięśnie, siły opuszczają ich członki - a umysły stają się więźniami we własnych ciałach. Z ogromnym wysiłkiem Kane odwrócił głowę. Jego zaskoczone oczy ujrzały nagą dziewczynę kończącą ciąg tajemniczych ruchów - M'Cori? Przytomność wróciła Lagesowi przez mgłę bólu. Powoli zmusił się do wyprostowania, krzywiąc się z powodu bólu w boku. Ostrze Kane'a wbiło się głęboko i Lages odkaszlnął krwią. Miał złamane kilka żeber i wydawało mu się, że również lewe ramię złamał upadając. Rozejrzał się wokół w zdumieniu. Oprócz stosu trupów w wielkiej sali było pusto. Jak długo był nieprzytomny? Z pewnością ktoś tu musi jeszcze być - ktoś musiał wygrać. Lages doszedł do wniosku, że walka przeniosła się gdzie indziej. Zastanawiał się ponuro, czy Kane jeszcze żyje. Martwe ciała na podłodze mówiły, że jego ludzie ponieśli ciężkie straty. Kurcząc się z bólu, Lages podniósł swój miecz. Muszę odnaleźć M'Cori! - powiedział mu zamroczony bólem umysł, a on powtórzył to trupom. Zmusił się do marszu. Szedł jak we śnie, zdawało mu się, że nogi straciły czucie i nie są częścią niego