... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Almayer przyzwolił, ale niechętnie. Mrucząc niewy- raźne groźby spoglądał z ukosa na wiekowego statystę, który przesiadywał ze spokojnym uporem przy rodzin- nym kotle z ryżem. Rozgorączkowani mieszkańcy Sembiru ochłonęfi stopniowo. Przyzwyczajono się z czasem do widoku ludzi krążących między domem Almayera a statkiem, który stał na kotwicy u przeciwległego brzegu. Niezwykły pośpiech, z jakim czeladź Almayera zabrała się do naprawienia starych czółen, nie wadził już kobietom sembirskim w należytym wykonywaniu czynności gospodarczycli. Nawet zawiedziony Dżim Eng przestał dręczyć swój rnętny umysł handlowymi zagad- kami; za pośrednictwem fajki z opium pogrążał się w stan błogiej niep#miE#ci i zostawiał w spokoju Baba- lacziego, który mijał je;o chatę, nie zapraszany więcej i nie zwracając pozornie niczyjej uwagi. Owego skwarnego popołudnia sembirski statysta, nie zatrzymany przez żaden przyjacielski wywiad, wycią- gnął swoje czółenko spod krzaków, gdzie chował je zwykle podczas odwied#:in w domu Almayera. Opusto- szała rzeka skrzyła się. w prostopadłych promieniach słońca. Babalaczi wiosłował powoli i od niechcenia, skurczony na dnie lódki pod swym olbrzymim kape- luszem, kryjąc się przed palącym żarem odbitym od wodnej tafli. Nie spieszyło mu się wcale. Pan jego, Lakamba, spoczywa jes#:cze z pewnością o tej godzinie. Babalaczi zdąźy przybyć przed jego obudzeniem i po wita go ważnymi nowinarni. Czy władca okaże nieza- dowolenie? Czy stuknie z gniewem hebanową laską o po 69 dłogę i przerazi swego sługę gwałtownymi słowami bez związku? Czy też przysiądzie na piętach z dobrotliwym uśmiechem, pocierając rękami o brzuch ruchem sobie właściwym i splunie obficie w miedziane naczynie, przy czym mruknie coś pochlebnie a przytwierdzająco? Ta- kie myśli zaprzątały Babalacziego, gdy manewrował zręcznie wiosłem płynąc w kierunku ka7n.pung2i, któ- rego częstokół wyglądał zza gęste#o listowia na wprost domku Almayera. Babalaczi maał istotnie zdać sprawę z ważnych rze- czy. Nareszcie coś pewnego na potwierdzenie wszy- stkich podejrzeń. Od niejakie#o czasu zwróciła jego uwagę skryta poufałość przebijająca w stosunku Daina do córki Almayera. Dostrzegł tajne spojrzenia, podsłu- chał, jak zamieniali krótkie, palące słowa. Lakamba słuchał tych doniesień ze spokojem i widocznym nie- dowierzaniem. Ale teraz Babalaczi przekona go: zdo- był nareszcie niezbity dowód. Tegoż ranka, gdy o świ- cie łowił ryby w zatoce niedaleko chaty Bulangiego, minęło go długie czółno Niny; siedziała w rufie, po chylona nad Dainem, wyciągnię#ym na dnie łodzi, z gło- wą o#artą o jej kolana. Widział ich dokładnie. Puścił śię w ślad za nimi, ale zaczęli vvkrótce wiosłować i zni- kli mu z oczu. Chwilę później zobaczył w drobnej łó# deczce syjamską niewolnicę Bulangiego płynącą w kie- runku osady ze swymi plackami na sprzedaż. Ona także musiała ich dostrzec o szarym świcie. Babalaczi uśmiechnął się do siebie zło:iliwie na wspomnienie :mienionej twarzy dziewezęcia, badawezego jej spoj- rzenia i głosu, który drżał, gdv odpowiadała na zapy- tania. Dain Marula nie był sr#adź obojętny tej małej Taminie. To doskonałe# Babalaczi parsknął głośnym śmiechem, lecz nagle spoważniał i dziwnym zbiegiem myśli jął zgadywać, za jaką cenę Bulangi byłby skłon- ny do odstąpienia dziewezyny. Pokiwał smutnie #łową wspominając, że Bulangi jest człowiekiem twardym; przed kilku tygodniami mało mu było stu dolarów za Taminę! Tu spostrzegł się, że podczas jego rozmyślań prąd uniósł łódkę za daleko. Otrząsnął się z przygnę- bienia wywołanego przeświadezeniem o chciwości Bu- langiego i kilku uderzeniami wiosła skierował czółenko do przystani w siedzibie radży. Tegoż popołudnia Almayer chodził wzdłuż brzegu, jak to było ostatnio jego zwyczajem, czuwając nad ludźmi zajętymi przy naprawie łodzi. Powziął nareszcie ostateczną decyzję. Kierując się wskazówkami z no- tatnika Lingarda, postanowił wyruszyć na poszukiwa- nie owych bogatych pokładów złota. Gdy je odnajdzie, dość mu będzie sięgnąć ręką, aby stać się panem nie- przebranych bogactw i przeżyć na jawie sen młodych lat. Zapatrzony w olśniewające rezultaty swoich pla- nów, przypuścił do tajemnicy Daina Marulę, aby uzy- skać potrzebną pomoc, i pogodził się z Lakambą. po święcił swoją dumę, honor i posłuszeństwo wobec pra- wa wehodząc w spółkę ze wstrętnym sobie człowiekiem. Wiedział jednak, że wobec olbrzymiego ryzyka przed- sięwzięcia koniecznym jest współudział Lakamby, któ- ry zobowiązał się pomóc mu zastrzegając sobie udział w zyskach. Wielkie niebezpieczeństwa groziły wypra- wie, lecz Marula był odważny; ludzie jego zdawali się dorównywać znęstwem swojemu wodzowi, a wobec po parcia Lakamby powodzenie było zapewnione. W ciągu ostatnich dwóch tygodni pochłonęły Alma- yera przygotowania do wyprawy; chodził wśród swych robotników i niewolników, pogrążony jak gdyby we śnie, choć przytomny; praktyczne szczegóły tyczące się wyekwipowania łodzi mieszały mu się z wyrazistymi obrazami niesłychanych bogactw, które przysłaniały mu nędzę codziennego życia; palące słońce, błotniste i cu- chnące brzegi rzeki, znikły wobec przepysznych wizji 7# 71 wspaniałej egzystencji oczekującej na niego i na Ninę. Nie widywał prawie Niny przez te ostatnie dni, choć ukochana córka zawsze była obecna w jego myślach. Nie zwracał prawie uwagi na Daina, którego ciągła obecność w domu wydawała mu się zupełnie naturalną teraz, gdy łączyły ich wspólne sprawy. Spotkawszy młodego wodza witał go z roztargnieniem i mijał uni- kając na pozór jego towarzystwa. Usiłował zapomnieć o nienawistnej rzeczywistośći pogrążając się w pracy albo dając się unieść wyobraźni wysoko ponad szczyty drzew, gdzie wespół z wielkimi białymi chmurami dą-, żył na zachód w stronę raju Europy, który czekał na przyszłego milionera ze Wschodu. A i Marula nie ubie- gał się już teraz o towarzystwo białego człowieka; in- teres był ubity i nie pozostawało nic więcej do omówie- nia. Jednak Dain tkwił stale gdzieś w pobliżu domu, choć rzadko zatrzymywał się dłużej na wybrzeżu pod- czas codziennych wizyt w domu białego