... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przybierają realną postać. Nie boisz się ich już tak bardzo, gdyż stają się tylko słowami. To Logos, a Logos jest dobry. - Uśmiechnął się do Tibora, a ten poczuł nagle, że jego umysł przeniknęła z całą mocą istota nauki chrześcijańskiej. Poczuł spokój; miało to bardziej charakter uzdrowienia niż filozoficznego objawienia starego Kościoła: jego doktryny nie miały sensu, podobnie jak i wszelkie inne. Szczególnie po wojnie. Siedzące przy stole osoby - niczym zwykła biseksualna trójca - znowu podjęły grę. Nie mówiono już więcej o istotnych - przynajmniej dla niego - rzeczach, z którymi przybył. Nagle doktor Abernathy podniósł wzrok znad kart i powiedział: - Miałbym niespodziewanie trzy dorosłe osoby w mojej klasie. Ciebie, pannę Rae i tego szczególnego dziwaka, którego, jak wiem, wszyscy znacie, Waltera Blassingame'a. Istny renesans starej wiary. - Ani wyraz twarzy, ani ton jego głosu nie odzwierciedlały jego uczuć - może dlatego, że pochłaniała go gra, którą ponownie rozpoczęli. - Erbarme dich, mein Gott - rzekł głośno Tibor. Był przekonany, że mówiąc po niemiecku, mówi do siebie. Ze zdumieniem jednak spostrzegł, że doktor Abernathy skinął głową, najwyraźniej rozumiejąc jego słowa. - Język Kruppa und Sohnena - rzuciła cierpko Lurine. - Język I.G. Farbena i A.G. Chemie. Język rodziny Lufteufla, sięgając aż do Adama Lufteufla, a raczej Kaina Lufteufla. - Erbarme dich, mein Gott - rzekł do niej doktor Abernathy - nie jest w języku niemieckiego establishmentu wojskowego czy karteli przemysłowych. Jest to Klagengeschrei ludzkiego istnienia, ludzkie wołanie o pomoc. Znaczy: "Boże, ratuj mnie" - wyjaśnił Lurine i Pete'owi. - Albo: "Boże, miej litość nade mną" - dodał Tibor. - Erbarmen - powiedział doktor Abernathy - znaczy "mieć litość", lecz nie w tym wyrażeniu, gdyż jest to idiom. Cierpienie nie pochodzi od Boga, a zatem nie można prosić Boga, żeby miał litość. Należy Go prosić, żeby cię uratował. - Niespodziewanie rzucił swoje karty na stół. - Tibor, jutro rano o dziesiątej w moim biurze. Opowiem ci więcej o sakramencie spowiedzi, a potem udamy się do kaplicy, gdzie znajduje się Najświętszy Sakrament. Oczywiście, nie będziesz mógł uklęknąć, ale jemu to nie przeszkadza. Nie można klęknąć, jeśli się nie ma nóg. - Dobrze, doktorze - zgodził się Tibor. Poczuł się lepiej, jakby z chwytników jego połączonych ręcznych prostowników zdjęto ciężar, który powodował przeciążenie jego metabaterii, wywołując wydzielanie się złowieszczych obłoczków czarnego dymu z transformatora, skrzyni biegów i cewek. Do tej pory nie zdawał sobie nawet sprawy z jego istnienia. - Moje trzy damy - powiedział doktor Abernathy do Pete'a Sandsa - biją na głowę twoje dwie pary. Przykro mi. - Zebrał skromną pulę. Tibor zauważył, że stosik żetonów duchownego powiększa się - od pewnego czasu wciąż wygrywał. - Czy mogę zagrać? - spytał Tibor. Grający spojrzeli po sobie nieprzytomnym wzrokiem, jakby nie usłyszeli jego pytania, jakby w ogóle go nie dostrzegali. - Trzeba zapłacić dolara w srebrze, żeby się wkupić - oznajmił Pete. Rzucił żeton na stół. - To jest równoważnik dolara, który jesteś winien bankierowi. Masz dolara? Nie przyjmujemy bonów. - Pokaż Tiborowi, co masz na myśli. Pokaż mu swoje zasoby - odezwał się duchowny. - Oto czym zawsze dokumentuję moje słowa, żeby nikt nie pomyślał, że blefuję - powiedział Pete. - Wsunął rękę głęboko do kieszeni i wyjął z niej rulon srebrnych monet. - Ho ho - mruknął Tibor. - Nigdy nie przegrałem w oczko - powiedział Pete. - Zawsze podwajam stawkę. - Rozwinął rulon w jednym końcu, żeby pokazać Tiborowi, że rzeczywiście są w nim srebrne monety; prawdziwe pieniądze z dawnych, dawnych czasów. - Jesteś pewien, że chcesz zagrać? - spytała Lurine Rae, obrzucając Tibora pytającym spojrzeniem. - Nie boisz się? Miał w kieszeni zaliczkę, jedną trzecią sumy, jaką miał otrzymać od KOT-ów za kresk. Nic jeszcze z niej nie wydał - tak na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że musi ją zwrócić. Teraz jednak wyjął sześć ćwierćdolarówek, pokazując je w szponach swojego ręcznego prostownika. Kiedy podjechał wózkiem do stołu, Pete Sands odliczył czerwone i niebieskie żetony, które odpowiadały sumie jego półtora dolara. Rozpoczęła się prawdziwa gra - poker w czwórkę. 4 Tego samego wieczoru, kiedy ładna rudowłosa Lurine Rae wyszła, a Tibor McMasters odjechał swoim wózkiem, Pete Sands zdecydował się na rozmowę o swojej wizji z doktorem Abernathym. Doktor Abernathy nie ukrywał niezadowolenia. - Jeśli nie skończysz z tymi wizjami, będę ci musiał zakazać dostępu do balustrady. - Zabroniłbyś mi przyjmowania najważniejszego sakramentu? - spytał Pete z niedowierzaniem