... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Członek Saxa błyskawicznie wyskoczył z jego spodenek, kiedy Phyllis zsuwała mu je z nóg, jak gdyby ilustrując teorię genu samolubnego, a Sax był w stanie tylko się śmiać i szarpać za długi zamek u dołu jej kombinezonu. Lindholm, wolny od wszelkich zmar- twień, powinien wręcz płonąć z pożądania. Wydawało się to jasne jak słońce. I tak też musiał się zachowywać Russell. A poza tym, chociaż nie- szczególnie lubił Phyllis, wiele ich łączyło: stara więź pierwszej setki, wspomnienie wspólnie przeżytych lat w Underhill. Pomyślał, że jest coś podniecającego w zamiarze kochania się z kobietą, którą znał tak długo. Wszyscy inni przedstawiciele pierwszej setki kolonistów wydawali się wy- raźnie poligamiczni, wszyscy z wyjątkiem Phyllis i jego samego. Teraz więc tych twoje po prostu nadrabiało braki. A w dodatku... Phyllis była na- prawdę bardzo pociągająca. Zresztą, poza wszystkim, całkiem przyjemne okazało się dla Saxa także poczucie, że jest przez kogoś tak bardzo pożą- dany. Wszystkie te myśli same przychodziły mu do głowy w tym momen- cie, ale któż by je dokładnie spamiętał w gorączce seksualnego przeżycia. Jednak nagle, tuż po spełnieniu aktu, zaczął się znowu martwić. Czy powi- nien wrócić do swego pokoju? A może raczej zostać? Phyllis zasnęła z rę- ką na jego boku, jak gdyby pragnęła sobie zagwarantować, że jej kochanek nie wyjdzie. We śnie każdy człowiek wygląda jak dziecko. Błądził wzro- kiem po całym jej ciele, osobliwie wstrząśnięty rozmaitymi dowodami róż- nic dwóch płci. Oddychać tak spokojnie. Być tak bardzo upragnionym... Jej palce ciągle były zaciśnięte na jego żebrach. Więc został, ale nie spał wiele. Rzucił się w wir pracy nad lodowcem i otaczającym go regionem. Phyllis również wychodziła czasem w teren, ale zawsze zachowywała się wobec Saxa bardzo dyskretnie. Wątpił, by Claire (albo Jessica!) czy też ktokolwiek inny wiedział, co się między nimi zda- rzyło albo raczej zdarzało regularnie co kilka dni. To była kolejna kompli- kacja: jak zareagowałby Lindholm na manifestowane przez Phyllis pra- gnienie dyskrecji? Ale... w końcu, nie było to ważne. Lindholm był mniej lub bardziej zmuszony, z powodu swej rycerskości, ustępliwości czy ja- kiejś innej charakterystycznej dla niego cechy, postępować tak jak postą- piłby Sax. Przedstawiciele pierwszej setki stale ukrywali w tajemnicy swo- je romanse, czy to w Underhill, na Aresie czy też na Antarktydzie. A sta- rych przyzwyczajeń trudno się pozbyć. Wszyscy byli zresztą tak bardzo pochłonięci kontaktem z lodowcem, że Sax i Phyllis nie musieli się zbytnio trudzić, by utrzymać swoje stosun- ki w sekrecie. Lodowiec i żebrowana kraina otaczające stację okazały się środowiskiem doprawdy fascynującym, w którym wiele spraw wymagało zbadania, a jeszcze więcej zrozumienia. Okazało się, że powierzchnia lodowca jest niesamowicie nierówna, ponieważ -jak sugerowała literatura przedmiotu - podczas wypływu lód mieszał się z regolitem oraz nasyconymi dwutlenkiem węgla bańkami powietrznymi. Skały i głazy narzutowe schwytane na powierzchni przy- spieszały topnienie leżącego pod nimi lodu, który następnie ponownie zamarzał wokół nich. Cykl ten odbywał się co dnia tak samo, aż lodo- wiec uwięził w swej masie około dwie trzecie różnego rodzaju kamieni. Wszystkie lodowe seraki, wystające ponad wyboistą powierzchnią lodowca niczym ogromne dolmeny, przy dokładniejszym badaniu oka- zywały się pełne głębokich dołów. Lód był kruchy z powodu niezwy- kłego zimna i dzięki obniżonej grawitacji powoli zsuwał się ze wzgó- rza; wprawdzie bardzo wolno, niemniej jednak stale posuwał się w dół, niby rzeka na zwolnionym filmie, a ponieważ jej źródło wyschło, cała masa mogła w końcu dotrzeć aż do Yastitas Borealis. Ślady tego ruchu można było znaleźć w nowo popękanym lodzie widzianym każdego dnia: pojawiały się lodowcowe szczeliny, upadłe seraki, roztrzaskane góry lodowe. Te świeżo powstałe formacje szybko pokrywały krysta- liczne kwiaty mrozu, które tworzyły się błyskawicznie z powodu duże- go nasycenia solą