... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Słuchaj, Grovers wynajął mnie, żebym go od ciebie uwolnił - oświadczyłem. - I zamierzam to zrobić. - Jesteś całkiem mocny w gębie jak na faceta, który ledwo umie zawiązać sobie sznurowadła. - Tak myślisz? Radziłem sobie z o wiele trudniejszymi prze ciwnikami od ciebie! - Naprawdę? Opowiedz mi o nich. - Nie zdradzam szczegółów spraw, które prowadziłem. To poufne informacje. - Poufne czy wyssane z palca? - Nie denerwuj mnie, Jeannie, bo... - Bo co? - Bo... - Uniosłem szklankę. Nagle ręka znieruchomiała mi 5 centymetrów od ust. Nie byłem w stanie drgnąć. - Jesteś tylko podrzędnym łapsem, Belane. Nie igraj ze mną. Tym razem ci daruję. Masz szczęście. Masz szczęście. Po raz drugi słyszałem to samo w ciągu ostatnich 12 godzin. Rozległo się bzyczenie, błysnęło fioletowe światło i Jeannie Nitro znikła. Siedziałem w pościeli, nie mogąc się poruszyć, ze szklanką 5 centymetrów od ust. Siedziałem i czekałem. Miałem czas, żeby podumać nad swoją karierą. Nie było się nad czym specjalnie zastanawiać. Może wybrałem zły zawód. Ale było za późno, żeby zaczynać wszystko od początku. Siedziałem i czekałem. Po mniej więcej 10 minutach poczułem w całym ciele mrowienie. Mogłem ruszyć nieco ręką. Potem jeszcze trochę. Zbliżyłem szklankę do ust, odchyliłem z wysiłkiem głowę i opróżniłem naczynie. Rzuciłem je na podłogę, wyciągnąłem się na łóżku i czekałem, aż zapadnę w sen. Z dworu dobiegły mnie odgłosy strzałów; zdałem sobie sprawę, że na świecie wszystko nadal jest w porządku. 5 minut później chrapałem w najlepsze. 63 22 Obudziłem się przygnębiony. Popatrzyłem na sufit, na pęknięcia na suficie. Zobaczyłem bizona, który coś tratował. Chyba mnie. Potem ujrzałem węża z królikiem w pysku. Promienie słońca wpadające przez dziury w zasłonie ułożyły się w swastykę na moim brzuchu. Swędziała mnie dziura w dupie. Czyżby znów zrobiły mi się hemoroidy? Kark miałem zesztywniały, a w ustach smak zepsutego mleka. Wstałem i poszedłem do łazienki. Nie miałem ochoty patrzeć w lustro, ale spojrzałem. Zobaczyłem na swojej twarzy przygnębienie i wyraz rezygnacji. Wielkie ciemne wory pod oczami. Pod małymi, tchórzliwymi oczkami, jak u szczura, kurwa, schwytanego przez kota. Moja skóra wyglądała tak, jakby przestała się starać. Jakby była zdegustowana tym, że należy do mnie. Brwi zwisały mi na oczy, poskręcane, szalone; brwi szaleńca. Straszne. Wyglądałem obrzydliwie. I nawet nie czułem potrzeby wypróżnienia się. Kiszki miałem zatkane. Podszedłem do kibla, żeby się odlać. Celowałem dobrze, ale struga moczu trysnęła krzywo, na posadzkę. Zmieniłem nieco kierunek i wtedy obszczałem deskę klozetową, bo zapomniałem ją podnieść. Urwałem trochę papieru toaletowego i wytarłem posadzkę. Potem deskę. Wrzuciłem papier do klozetu i spuściłem wodę. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem kocie gówna na dachu sąsiedniego budynku. Podszedłem do umywalki, wziąłem szczoteczkę do zębów i ścisnąłem tubkę. Za mocno. Zbyt długi kawałek zielonej pasty ześlizgnął się leniwie ze szczoteczki i spadł do umywalki. Wyglądał jak zielona glista. Podniosłem go palcem, rozsmarowałem po szczoteczce i zacząłem czyścić zęby. Zęby. Co to za paskudne ustrojstwa. Ale jakoś musimy jeść. Jemy i jemy. Jesteśmy obrzydliwi, skazani na swoją nędzną egzystencję. Jemy, pierdzimy, drapiemy się, uśmiechamy i obchodzimy święta. Umyłem zęby i wróciłem do łóżka. Brakowało mi ikry, wigoru. Czułem się jak pinezka, kawał linoleum. Postanowiłem zostać w łóżku do południa. Może do tego czasu szlag trafi połowę świata i życie będzie o połowę lżejsze. Może jak wstanę w południe, będę lepiej wyglądał i lepiej się czuł. Znałem jednego gościa, który nie srał całymi tygodniami. Wreszcie go rozerwało. Poważnie. Brzuch mu pękł i gówno trysnęło na boki. Zadzwonił telefon. Nie zareagowałem. Rano nigdy nie podnoszę słuchawki. Po 5 dzwonkach telefon zamilkł. I dobrze. Byłem 64 sam ze sobą. I chociaż wyglądałem ohydnie, wolałem być ze sobą niż z kimś innym, z kimkolwiek innym; wolałem, żeby cała ludzkość stawała na głowie i odstawiała inne żałosne numery jak najdalej ode mnie. Zakryłem się po szyję i czekałem. 23 Pojawiłem się na torze wyścigowym przed 4 gonitwą. Wreszcie musiało mi się poszczęścić. Na razie dreptałem w miejscu. Wyjąłem z kieszeni kartkę. Wcześniej zapisałem sobie na niej wszystko po kolei: /. Dowiedzieć się, czy Celinę to Celinę. I poinformować Panią Śmierć. 2