... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Diabelski młot wbił mi lodowaty gwóźdź w samo wnętrze duszy. Zrozumiałem, dlaczego Jednooki nie chciał popłynąć za morze. Pradawne zło z północy... - Myślałem, że wszyscy zginęliście trzysta lat temu. Legat roześmiał się. - Nie nauczyłeś się historii tak jak trzeba. Nie zniszczono nas. Po prostu zakuto w łańcuchy i pochowano żywcem - w jego śmiechu brzmiała nuta histerii. - Zakuto nas i pochowano, lecz na koniec oswobodził nas dureń zwany Bomanz, Konował. Przykucnąłem w pobliżu Jednookiego, który ukrył twarz, w dłoniach. Legat, monstrum zwane w dawnych opowieściach Duszołapem, diabeł gorszy od tuzina forwalaków, roześmiał się szaleńczo. Jego ludzie skulili się uniżenie. Świetny żart - zaciągnąć Czarną Kompanię na służbę zła. Zdobyć wielkie miasto i przekupić drobnych łotrzyków. Żart na skalę kosmiczną. Kapitan siadł koło mnie. - Opowiedz mi, Konował. Opowiedziałem mu więc o Dominacji, Dominatorze i jego Pani. Stworzyli imperium zła, nie mające sobie równych nawet w piekle. Opowiedziałem mu o Dziesięciu Których Schwytano (jednym był Duszołap) - dziesięciu wielkich czarodziejach mających moc bliską półbogom, których Dominator pokonał i zmusił, by mu służyli. Opowiedziałem mu o Białej Róży, kobiecie-generale, która zniszczyła Dominację, lecz której zabrakło mocy, by unicestwić Dominatora, Jego Panią i Dziesięciu, pogrzebała wiec całą bandę w zaczarowanym kurhanie gdzieś na północ od morza. - Teraz wygląda na to, że przywrócono ich do życia stwierdziłem. - Władają północnym imperium. Tam-Tam i Jednooki musieli coś podejrzewać... Wstąpiliśmy na ich służbę. - Schwytani - mruknął. Mniej więcej lak jak forwalaka. Bestia krzyknęła i rzuciła się na pręty klatki. Nad zamglonym pokładem rozległ się śmiech Duszołapa. - Schwytani przez Schwytanego zgodziłem się. To niemiła analogia. Ogarnęły mnie dreszcze. Przypominałem sobie coraz to więcej starych opowieści. Kapitan westchnął i zatopił wzrok we mgle, za którą leżał nowy ląd. 40 Jednooki wpatrywał się z nienawiścią w stwora w klatce. Spróbowałem go odciągnąć, lecz mnie odtrącił. - Nie teraz, Konował. Muszę się w tym połapać. - W czym? - To nie ten, który zabił Tam-Tama. Nie ma na sobie blizn po ranach, które mu zadaliśmy. Odwróciłem się powoli i spojrzałem na legata. Ponownie się roześmiał. Patrzył na nas. Jednooki nigdy się nie połapał, a ja mu nie powiedziałem. I tak mieliśmy pod dostatkiem kłopotów. 2. KRUK - Podróż dowodzi, że mam rację - warknął Jednooki ponad cynowym kuflem. - Miejsce Czarnej Kompanii nie jest na wodzie. Dziewko! Jeszcze ale! Pomachał kuflem. W przeciwnym razie dziewczyna by go nie zrozumiała. Odmówił nauczenia się języków północy. - Jesteś pijany - zauważyłem. - Co za spostrzegawczość. Zwróćcie uwagę, panowie. Konował, nasz szacowny mistrz sztuki pisarskiej i medycznej, był na tyle przenikliwy, by odkryć, że jestem pijany. Podkreślał swą przemowę bekaniem i błędami w wymowie. Omiótł słuchaczy wzrokiem podniosłym i uroczystym, na który potrafi się zdobyć jedynie pijany. Dziewczyna przyniosła kolejny dzban oraz butelkę dla Milczka, który również był gotów na kolejną dawkę swej ulubionej trucizny. Pił kwaśne berylskie wino, które doskonale zgadzało się z jego usposobieniem. Pieniądze przeszły z ręki do ręki. Było nas w sumie siedmiu. Staraliśmy się nie rzucać w oczy. Lokal był pełen marynarzy. Byliśmy przybyszami i cudzoziemcami, a tacy właśnie najczęściej obrywają, gdy zaczyna się bijatyka. Z wyjątkiem Jednookiego wszyscy woleliśmy bić się tylko wtedy, gdy nam za to płacono. Lichwiarz wsadził swą wstrętną gębę przez drzwi wejściowe. Przymrużył swe oczka jak perełki i dostrzegł nas. Lichwiarz otrzymał to imię ze względu na usługi, jakie świadczy Kompanii. Nie lubi go, ale - jak mówi - wszystko jest lepsze niż ksywka, jaką obdarzyli go jego wsiowi rodzice - Burak Cukrowy. - Hej! To nasz Słodki Burak! - ryknął Jednooki. - Chodź do nas, Słodyczko. Jednooki stawia. Jest tak zalany, że nic już nie łapie. 41 Faktycznie był na gazie. Na trzeźwo Jednooki jest niewiarygodnie skąpy. Lichwiarz skrzywił twarz i rozejrzał się ukradkiem. On tak zawsze. - Kapitan was wzywa, chłopaki. Wymieniliśmy spojrzenia. Jednooki uspokoił się. Ostatnio nie widywaliśmy Kapitana nazbyt często. Cały czas kręcił się wokół ważniaków z Armii Imperialnej. Elmo i Porucznik wstali. Ja zrobiłem to samo. Ruszyłem w stronę Lichwiarza. Właściciel lokalu ryknął. Usługująca dziewka pobiegła w stronę drzwi, by zablokować wyjście. Z zaplecza wytoczył się wielki, tępo wyglądający byczek. W obu potężnych łapskach trzymał zadziwiająco sękate maczugi. Sprawiał wrażenie skonfundowanego. Jednooki warknął. Reszta naszej grupy podniosła się, gotowa na wszystko. Marynarze, wyczuwszy rozróbę, zaczęli opowiadać się po jednej ze stron. Z reguły przeciwko nam. - Co to, do diabła, znaczy? - krzyknąłem. - Proszę pana - odparła dziewczyna spod drzwi - pańscy przyjaciele nie zapłacili za ostatnią kolejkę. - Gówno prawda. Wyznawaliśmy zasadę: Płać przy odbiorze. Spojrzałem na Porucznika. Zgodził się ze mną. Następnie przeniosłem w/rok na właściciela. Wyczułem jego chciwość. Sądził, że jesteśmy lak pijani, iż zapłacimy dwa razy. - Jednooki, to ty wybrałeś tę złodziejską melinę stwierdził Elmo. - Załatw to. Nie trzeba go było namawiać. Jednooki pisnął jak świnia zaatakowana przez rzeźnika... Czteroręczna paskuda wielkości szympansa wypadła spod naszego stolika. Rzuciła się na dziewczynę u drzwi. Zostawiła na jej udzie ślady kłów. Następnie wspięła się na uzbrojoną w maczugę górę mięśni. Zanim facet zorientował się, o co chodzi, krwawił już z tuzina ran. Waza z owocami, stojąca na siole pośrodku pokoju, zniknęła w czarnych oparach. W sekundę później pojawiła się znowu, pełna po brzegi jadowitych węży. Właściciel opuścił szczękę. Z jego ust wybiegły skarabeusze. W ogólnym zamieszaniu udało nam się zwiać. Jednooki pokrzykiwał i chichotał jeszcze przez dłuższy czas. Kapitan przyjrzał się nam. Staliśmy xa jego stołom, jeden oparty o drugiego. Jednookiego nadal dręczyły napady Śmiechu. Nawet Porucznik nie potrafił zachować obojętnej miny. 42 - Są pijani - powiedział mu Kapitan. - Jesteśmy pijani - zgodził się Jednooki. - Oczywiście, ogromnie, obrzydliwie pijani