... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie udało się jej to od razu, ale w końcu zobaczyła statek wdzięcznie kołyszący się na czarnej wodzie kilka kilometrów od brzegu. Westchnęła. Gdy po raz pierwszy go ujrzała, była pełna niechęci, ponieważ statek miał ją zabrać daleko od ojczyzny, którą kochała. Teraz na ten widok jej serce napełniło się radością. „Angelique" przypłynęła, by zawieźć ją do domu. Nie, to Armand przybył, by zabrać ją do domu! Wydawał właśnie rozkazy swoim ludziom, polecając im poprzecinać popręgi, zanim się spłoszy konie, by pogalopowały w noc. Czterech majtków wyciągnęło dużą łódź zza skalnego występu i zepchnęło ją na wodę. Armand podszedł do niej i rozejrzał się dokoła ze zniecierpliwieniem. - Gdzie, u diabła, jest chłopak? - rzucił z rozdrażnieniem. Mężczyźni zaczęli rozglądać się po brzegu. - Powinien tu być - stwierdził John. - Miał zapowiedziane, żeby się nie ruszać i pilnować łodzi! - Skaranie boskie! - zaklął w bezsilnym gniewie Armand. - Zabierajcie mademoiselle de Lambert i płyńcie na statek, a potem dwóch niech wróci mniejszą łódką po mnie i chłopaka. Ruszać się! Bez wahania wszyscy zgromadzili się wokół łodzi, gotowi do niej wsiąść. Wszyscy oprócz Jacqueline. Armand podszedł do niej. - Philippe tu jest? - spytała, mając nadzieję, że nie zrozumiała sytuacji... że zawieruszył się jakiś inny chłopak... i zawstydziła się swego egoizmu. - Uparł się, że pojedzie ze mną - odparł Armand, przeklinając chwilę, gdy na to przystał. -Aleja go znajdę, Jacqueline. Zaufaj mi! Kiwnęła głową, ściskając fałdy peleryny. - Zostanę z tobą i pomogę go szukać. - Nie ma mowy! - pokręcił głową. - Popłyniesz łodzią na „Angelique" i tam na mnie zaczekasz - oświadczył stanowczo. Miał zamiar tu zostać... Sam. Przez chwilę ogarnął ją straszny lęk. Może już go szukają?... Tym razem całe miasto dobrze wie, jak wygląda! Lęk przerodził się w trwogę, która całkiem ją paraliżowała. - Zostanę z tobą - powtórzyła z uporem. Stał przed nią straszliwie zdenerwowany. Trwonili bezcenne minuty, a przecież prędzej czy później ktoś znajdzie w celi związanego Nicolasa albo gwardzistów, uwięzionych w stodole na przedmieściu Calais. Kiedy ich odkryją, rozpęta się piekło. Nie sposób przewidzieć, kiedy to się stanie - za parę minut czy za kilka godzin. Nie było czasu na spieranie się z Jacqueline, ale nie mógł pozwolić, by została we Francji. - Odnajdę Philippe'a, Jacqueline - stwierdził zdecydowanie. - Przyrzekam ci to. A teraz wsiadaj do łodzi! Czy nie rozumiał, że żąda od niej niemożliwości! Pokręciła przecząco głową. Westchnął w bezsilnym gniewie i wyciągnął rękę, by ją zataszczyć na łódź. Ku jego zdumieniu Jacqueline wydała okrzyk bezmiernego bólu i rzuciła mu się w ramiona, tuląc twarz do jego piersi i łkając tak rozpaczliwie, jakby jej serce miało pęknąć. - Nie opuszczaj mnie! - zaklinała łamiącym się głosem. - Jeśli tu zostaniesz, ja też muszę zostać! Proszę, nie każ mi odpływać samej! Ja... ja nie mogę bez ciebie żyć! -Jej łkania były coraz głośniejsze, coraz bardziej rozdzierające. - Kocham cię - szepnęła głosem rwącym się z bólu, tak cicho, że ledwie ją usłyszał. Stał i trzymał ją w ramionach, zdruzgotany tą nieukrywaną rozpaczą. Wiedział, że Jacqueline go kocha. Wiedział to od chwili, gdy zjawiła się w jego celi w La Force niczym anioł wybawca, gotowa poświęcić życie, byleby tylko on żył. Wiedział o tym - i potraktował tę miłość bez należnego jej szacunku. Wykorzystał ją i opuścił, wmawiając sobie, że od jej miłości ważniejsza jest zemsta. Mylił się jednak. Nie mógł się obejść bez tej miłości, bez Jacqueline. Pragnął jej jak niczego na świecie. Zrobiłby dla niej wszystko, ale nie mógł pozwolić, by znów narażała życie. Gdyby jej się coś stało, chybaby oszalał! Delikatnie ujął ją pod brodę i uniósł zalaną łzami twarz, by spojrzeć w srebrne głębie jej oczu. - Posłuchaj, Jacqueline - powiedział stanowczo, głaszcząc ją delikatnie po policzku. - Boli mnie twój brak zaufania. Powiedziałem ci, że znajdę chłopca, i na pewno go znajdę. A wtedy wrócę do ciebie, rozumiesz? Pokręciła głową i przytuliła się jeszcze mocniej do jego piersi. - Kocham cię, Jacqueline - powiedział głosem ochrypłym ze wzruszenia. - Zawsze cię kochałem. Od chwili, gdy ujrzałem twoją miniaturę w gabinecie sir Edwarda, wiedziałem, że jesteś cudowna i niezwykła. Myślałem wówczas, że moje życie jest skończone. Było mi wszystko jedno, czy wyżyję, czy zginę... Ale ty zmieniłaś wszystko. Sprawiłaś, że dostrzegłem coś więcej prócz śmierci i zemsty. Objął ją mocno ramionami i przytulił twarz do jej włosów. - Kiedy znikłaś, cały mój świat znów się rozpadł. Pojąłem, że dość mam zmagań z przeklętą rewolucją! Znalazłem coś o wiele cenniejszego od zemsty. Ciebie. Kiedy wrócimy do domu, moja miłość zawsze będzie ci towarzyszyć, Jacqueline. Będę cię strzegł i osłaniał, aż twoje rany się zabliźnią... a wówczas oboje pożegnamy raz na zawsze przeszłość. Zadrżała, odczuwając równocześnie radość i lęk. Nadal tuliła się do niego jak zbłąkane dziecko. - Ale najpierw musisz mi zaufać - mówił dalej, obejmując jej twarz dłońmi. -1 w dowód tego zaufania masz wsiąść do łodzi i popłynąć na statek. Nie możesz zostać tu ze mną! Gdyby ci się coś stało, nie byłbym w stanie nic zrobić. Rozumiesz? - mówił cicho, przekonująco. - Obiecaj, że do mnie wrócisz - powiedziała z płaczem. Łzy płynęły jej po twarzy, gdy zmuszała się do spełnienia jego woli. Uśmiechnął się czule. - Możesz być pewna, że zawsze do ciebie wrócę, Jacqueline! Zawsze. Nachylił się i przycisnął usta do jej ust. Ich pocałunek był długi, namiętny, rozpaczliwy. On usiłował wzmocnić ją siłą swej miłości, ona pragnęła zatrzymać go jak najdłużej przy sobie. W końcu Armand wypuścił ją z objęć, wziął za rękę i pociągnął w stronę łodzi. - Sidneyu, dopilnujesz, żeby mademoiselle de Lambert dotarła bezpiecznie na pokład „Angelique", zanim wrócisz po mnie i po chłopca. Czy to jasne? - powiedział, pomagając Jacqueline przy wsiadaniu. Sidney spojrzał na niego i odparł z powagą: - Tak jest, kapitanie. Armand dał znak głową i majtkowie wzięli się do wioseł, zręcznie kierując ciężką łodzią na wzburzonych falach. Armand stał na brzegu i przyglądał im się przez chwilę. Potem ruszył plażą w stronę drogi, którą przybyli z Calais. Jacqueline, siedząc w łodzi, wpatrywała się w ciemną sylwetkę malejącą w oddali, prosząc w duchu Boga, by czuwał nad nim i pomógł mu odnaleźć Philippe'a. Nagle pojawił się koń z dwoma jeźdźcami na grzbiecie. Z tętentem kopyt pędził w stronę Armanda i Jacqueline zorientowała się, że jeźdźcem jest Nicolas, trzymający przed sobą Philippe'a - bezbronnego jeńca. Strach ścisnął jej serce