... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Rozumiem, co to jest topór. I co woda w dzbanie. Ubogi jest szczęśliwy, jeśli uratuje swoje życie. — Czy nikt ci nie wyjaśnił, że sprawiedliwość to siostra życia i że celem sprawiedliwości jest ochrona życia biedaków? — Zawsze wiedziałem tylko to, że celem sprawiedli wości jest zabieranie życia biedakom. I jasna pani o tym wie — dlatego proszę, porozmawiajcie z tymi, co są u władzy, aby ratować Jona Hreggvidssona przed sprawiedliwością. — Źle trafiłeś, Jonie Hreggvidssonie. Nie mogę rozmawiać z tymi, co są u władzy. Dzisiaj nikt nie słucha kobiet. Zresztą, o ile pojęłam, sprawa twoja znajduje się w dobrych rękach. Czy jeszcze coś zostało w dzbanie? Jeśli ugasiłeś pragnienie, wracaj do domu. Jon Hreggvidsson wstał, podał jej swoją drobną, szorstką rękę i powiedział: — Bóg zapłać za poczęstunek. Ale potem chwilę przestępował z nogi na nogę, niepewny, czy naprawdę ma odejść. — Wiem. — powiedział — że w starych sagach największa pogarda spadała na tego, kto jęcząc błagał o litość. Król Odyn nigdy nie wybacza mężowi, który błaga o litość. Ta moja brzydka siwa głowa może się potoczyć. Ale co powie jasna panienka, jeśli w tym samym czasie spadnie topór na szyje tych, co stoją wyżej? Uśmiechnęła się. — Ach, teraz, nareszcie pojęłam, co cię do mnie sprowadziło. Przyszedłeś, by mi zagrozić, że razem z twoją głową spadnie i moja, za karę, że cię kiedyś oswobodziłam. Proszę, mój druhu. Z ciebie naprawdę wesoły stary łotr. Jon Hreggvidsson osunął się na kolana i zaczął płakać zakrywszy oczy rękami. — W całym moim ciężkim życiu nic nie zraniło tak mego serca jak te słowa — mówił szlochając. Wstała i podeszła do niego. — Pozwól, niech dotknę twoich powiek — powiedziała. Nie chciał na to pozwolić. Jego oczy były suche. — Jakże mało znaczy, czy Jon Hreggvidsson zabije kata, czy kat zabije Jona Hreggvidssona. Ale jeśli log-madur Eydalin^sądząc mnie przed szesnastu laty wydał słuszny wyrok, może się snadno zdarzyć, że mój obrońca, wysłannik króla Amas Arnaeus, zostanie osadzony w ciemnym lochu i honor króla dozna uszczerbku. A jeśli, przeciwnie, uznają Jona Hreggvidssona niewinnym, lógmadurowi Islandii zagrozi utrata tego, co dla człowieka dostojnego znaczy więcej niż życie •— utrata czci. Wśród szpakowatej brody błysnęły zęby w zimnym, zuchwałym uśmiechu: Jon Hreggvidsson podobny był teraz do psa, który szczerzy kły, choć go obito'. Nie uszło jej uwagi, że był opasany nowym sznurem od wędki. vn W kilka dni później szlachcic zniknął. Wyjechał pewnie nocą, bo rankiem już nie słyszano w kuźni uderzeń młota. Siekiera leżała na stosie wiórów. Właśnie znowu zaczęło padać i lało dzień i noc mimo silnego wiatru. Rzeki wystąpiły z brzegów. Ściany z ziemi i dachy z płatów torfu zamieniały się w błoto. Zgniła wilgoć, zjadliwsza od mrozu, napełniła domy. W sieniach i przed drzwiami porobiły się kałuże, że nie można było wyjść na dwór. Snaefridur szczelniej zatulała się w kołdry i nie wstawała z łóżka. Wszystkie noce były ciemne i wlokły się bez końca, a którejś nocy sufit zaczął, tak przeciekać, że musiała nad swoim łóżkiem rozpostrzeć skórę. Ale kapanina nie ustała — ciekło przez każdą dziurkę w skórze. Któregoś dnia pod wieczór deszcz ustał, wzeszedł księżyc i ukazały się gwiazdy. Wieczorem wrócił Magnus. Zabrzęczało na podwórzu wędzidło — a więc przynajmniej nie sprzedał konia. Po chwili szedł po schodach na górę, pewnie, nie zataczając się. Zapukał do jej drzwi i poczekał, aż go poprosi. Z robótką w ręce siedziała pod światłem wiszą- cym u, występu ściany. Spojrzała na niego, kiedy powitał ją pocałunkiem — wcale nie- zalatywało od niego wódką. Ale ruchy jego nie były ruchami trzeźwego człowieka: przesadne, chwiejne jakieś i gibkie, a oczy miały dziwny wyraz, zarazem dziki i tępy, był to jakby obłęd zastygły w lód — nie wściekłość nawet, lecz sen lunatyka, który świadomy jest swoich czynów, póki sen trwa, a kiedy sen minie, zapomina c nich bezpowrotnie. — Musiałem na krótko wyjechać na południe do Sel-vogur — rzekł, jakby chcąc usprawiedliwić się ze swego zniknięcia — układałem się bowiem z pewnym człowiekiem o kupno majątku. — O kupno majątku? — Tak. Czy nie uważasz, że powinniśmy zacząć kupować ziemię. Nie można przecie sprzedawać dóbr nie kupując w zamian innych. Teraz wreszcie postanowiłem nabyć kilka gospodarstw. Zakupiłem dwór szlachecki w Selvogur. — Jak drogo? — Nie za drogo, kochana Snaefridur. — Podszedł i pocałował ją. — Jak miło wrócić do siebie, do ukochanej żony, kiedy cztery dni nie można było dojechać do domu przez tę powódź. — Dobrze, że sam mówisz o wodzie. O mało tu nie utonęłam. — Zaraz zatka się każdą dziurkę. Wszystko doprowadzimy do porządku. Nawet kropla nie przecieknie. Przedtem jednak musimy kupić ten majątek