... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Niezwykle młoda, przystojna Szwedka szybko podniosła rękę, zatrzymując ich surowym gestem. Ubrana była w gruby jak na tę porę roku mundur. Gęste, pszennosiwe włosy upięła w misterny kok, na nogach miała lekko zdarte adidasy. Piękna głowa i drobne stopy w luzackim obuwiu śmiesznie odstawały od reszty czarnego, groźnie wyglądającego uniformu. W jej poważnej postaci było coś groteskowego. Helena z Jerzym uśmiechali się, chyba dość dwuznacznie, kiedy zadawała im, patrząc głęboko w oczy, te swoje rutynowe: skąd, dokąd, po co i na jak długo? W żartobliwych odpowiedziach czy wyglądzie Polaków musiała znaleźć coś niestosownego czy podejrzanego, bo skierowała ich na bok, do stojącego nieopodal baraku z falistej blachy. Kiedy podjechali bliżej, szerokie wrota otworzyły się na oścież, zapraszając do wnętrza zalanego mocnym światłem jarzeniówek. Kilkuosobowa ekipa czarnych kombinezonów powitała ich zdawkowo. Nakazano im wysiąść z samochodu i wypakować wszystkie bagaże na ogromny, niski stół stojący pod ścianą. Kiedy samochód był już opróżniony, do jego wnętrza wpuszczono specjalnie tresowanego psa na długiej smyczy. Poczciwy golden retriver z zapałem obwąchiwał szczegółowo tapicerkę i wszystkie szpary i zakątki, radośnie machając ogonem. Po kilku minutach wyskoczył i pochwalony przez opiekuna został nakierowany do stołu z bagażem. Skoncentrował swoje psie wysiłki na plecaku Heleny. Wiercił się wokół niego wyraźnie ożywiony, popiskując. - Is your bag? - blondynka zwróciła się do Heleny. -Yes. Tamta wyciągnęła do niej rękę. - Tease follow me. - Poprowadziła ją do małego pokoiku i zamknęła za nimi drzwi. Grzecznie kazała się Helenie rozebrać, sama w tym czasie naciągnęła przeźroczyste, gumowe rękawiczki. Jeśli zechce zajrzeć mi w tyłek, to ją pobiję. Helena stała w kącie w samych majtkach, skrzyżowanymi ramionami zasłaniając nagie piersi. Na szczęście tamta ograniczyła się do starannego przeglądania ciuchów, a właściwie dżinsów, bo oprócz bawełnianego t-shirtu i majtek turystka nic na sobie nie miała. Miętosiła materiał w dłoniach, starannie badając każdy załomek, wywróciła kieszenie, przesuwała palcami wzdłuż szwów. W pomieszczeniu panowała napięta cisza, żadna z nich nie próbowała jakimkolwiek słowem czy gestem załagodzić kłopotliwej sytuacji. Zimny szwedzki cyborg - pomyślała Helena z odrazą. Celniczka oddała rzeczy, dziękując. W jej stalowych oczach błąkał się cień zalotnego uśmiechu. Jerzy stał i patrzył na Szwedów prześwietlających tajemniczymi urządzeniami rdzewiejące podwozie jego samochodu. Ich styl pracy zrobił na nim wrażenie - byli precyzyjni w każdym ruchu, a jednak rozluźnieni. Bez przerwy wymieniali w swoim bełkotliwym języku jakieś uwagi czy komentarze, niektóre kwitowane były głośnymi wybuchami śmiechu. Początkowo go to zirytowało, podejrzewał, że dowcipkują na jego temat: żałosnego stanu samochodu, dwuznacznej sytuacji z młodą dziewczyną. Po jakimś czasie z rodzaju spojrzeń, gestów czy parsknięć śmiechu wywnioskował, że mają go kompletnie w nosie. Naburmuszona Helena wróciła z rewizji osobistej, Jerzy czekał na swoją kolej, ale nic takiego nie nastąpiło. Operacja najwyraźniej dobiegła końca. Pies zniknął za przepierzeniem, samochód podniesiony na wysięgniku powoli opadł na podłogę. Część ekipy zniknęła, reszta zajęta ożywioną rozmową przestała się nimi interesować. Podeszła do nich jedna z celniczek i życzyła im szczęśliwej drogi. - It’s OK. You can go. Good luck. Zabrzmiało to grzecznie, ale lodowato, niemal wrogo. W minutę spakowali rzeczy i szybko wyjechali z baraku. Krążyli, błądząc między czerwonymi słupkami, aż w końcu opuścili szare, przemysłowe okolice portu. Piękna, ocieniona drzewami aleja prowadziła do pobliskiego miasteczka. Przystanęli na poboczu, żeby ochłonąć. Oboje byli wytrąceni z równowagi tym niespodziewanie brutalnym powitaniem. Najgorsze, że nie było w tym nic osobistego, skierowanego do nich. Nie wiązało się z jakąś niechęcią. Byli anonimowymi, pozbawionymi twarzy i właściwości ofiarami bezdusznej biurokracji, której procedury przemieliły ich i wydaliły z doskonałą obojętnością. Heleną trzęsła bezsilna wściekłość, Jerzy zachowywał olimpijski spokój