... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie zastawszy go w sypialni, weszła do służbówki Ignaca. Geniusz techniczny siedział przy stole i ob- racał coś w palcach. Na widok Soni pobladł, błyska- wicznie podniósł rękę do ust i usiłował połknąć taje- mniczy przedmiot. Oczy wyszły mu z orbit, twarz zsiniała, zaczął rzęzić. Sonia oderwała mu ręce od twarzy i na stół wy- padły części taniego zielonego długopisu: brakowało tylko skuwki, którą widocznie zdążył połknąć. -Po co ci ten długopis, Ignacu? Przecież nie umiesz pisać. - Ignac milczał, zaciskał palce na dłu- gopisie i pocił się obficie. Soni zrobiło się go żal. - Chcesz? Nauczę cię. W oczach stajennego pojawił się błysk panicznego strachu. Już miał połknąć kolejny kawałek, gdy w korytarzu rozległy się kroki i do służbówki zajrzał Fil. Był wzburzony; jego naturalnie falujące włosy sterczały jak druty. - Złe wieści - rzekł ponuro. - Mysz nie wymknie się z pałacu. Musiał coś zwąchać. Chodźmy do Sza- terhandowej. Pani Szaterhand czesała perukę. Snopy iskier sy- pały się spod grzebienia. Wiadomość przyjęła obojęt- nie, a nawet jakby z pewną ulgą. Miała swoje plany. - Coś się poradzi - rzekła. - Na razie nie dajmy nic po sobie poznać. A teraz chodźmy na śniadanie, bo jestem głodna jak wilk. Śniadanie to podstawa. Lepiej już zrezygnować z kolacji. Dzień upłynął spokojnie. Dyktator próbował ba- wić ich przy obiedzie konwersacją, znajdując wdzię- czną słuchaczkę i partnerkę jedynie w pani Szater- hand, która co i raz wybuchała perlistym, choć nie- stety nie zaraźliwym śmiechem. Fil dziobał w posę- pnym milczeniu swój bukiet z jarzyn, Sonia wpatry- wała się w niego z niepokojem, Ignac zaś co chwila sięgał ukradkiem do kieszeni spodni, jak klient, któ- ry sprawdza, czy będzie miał czym zapłacić słony ra- chunek. - Rozejdźmy się teraz, żeby nie budzić podejrzeń - szepnęła Szaterhandowa, kiedy wstali od stołu. - Do wieczora coś wymyślę. Tymczasem słońce zaszło, a Fil wyglądając przez okno stwierdził, że nic się nie zmieniło: straże stały nieruchome i groźne w szarym świetle wczesnego zmierzchu. O dziewiątej Sonia wśliznęła się po ci- chutku do sypialni ukochanego. - Najwyższy czas ruszać - rzekł Fil zdenerwowa- ny. - Na Ignaca nie ma co liczyć: zaprzedał duszę te- mu diabłu. Ale co z panią Szaterhand? Prawdę mówiąc, niepokoiło go jedno: nie miał po- jęcia, jak sforsować kordony straży - Szaterhando- wa by wiedziała. Tymczasem dzielna kobieta siedziała na rosnącej pod oknem sekwoi i przez szczelinę w żaluzjach pod- glądała Wolffa. Już od paru dni podejmowała co wie- czór desperackie i daremne próby uwiedzenia dykta- tora. Jej koncepcja przewrotu była zgoła odmienna od krwawej wersji Kulturalnego i ostrożnego kun- ktatorstwa Fila. Z osobistych doświadczeń, a także z licznych lektur wiedziała, że najpotężniejszym moto- rem ludzkich poczynań jest miłość. Gdyby jej plany się powiodły, opanowując uczucia tyrana zawładnę- łaby tym samym wyspą - dla Fila. Wszak szczę- ściem można się podzielić. Szybko jednak miała się przekonać, że w przypadku Wolffa sprawa nie bę- dzie prosta - z równym powodzeniem mogłaby pro- wokować erotycznie głaz. Ona, dla której strzelali się hrabiowie i książęta krwi, dla której monarcho- wie tracili koronowane głowy, tu była bezradna. Trzeciego dnia, wyczerpawszy konwencjonalne środ- ki, założyła mu podwójnego nelsona, ale na wpół uduszony zdołał jakimś cudem dosięgnąć dzwonka i zaalarmować służbę. Od tej chwili pani Szater- hand zaprzestała wieczornych wizyt w sypialni dy- ktatora, co nie znaczy, że dała za wygraną. Przenios- ła się tylko na sekwoję i nie tracąc nadziei, obserwo- wała stamtąd bacznie prywatne życie autokraty o kamiennym sercu. Dyktator w eleganckiej bonżurce przemierzał po- suwistym, aksamitnym krokiem swój apartament i z satysfakcją zacierał ręce. Szczelina w żaluzji była wąska, toteż co chwila znikał z pola widzenia, wkrót- ce jednak przestał krążyć po pokoju i stanął przed obrazem Claesa, martwą naturą z soczystymi owo- cami, dzikim ptactwem i pucharami wina. Kontem- plował przez chwilę bujną urodę malowidła, po czym zdecydowanym ruchem odsłonił ukryty pod obrazem sejf. Szaterhandowa zacisnęła mocniej palce na gałę- zi. Wyczekała aż Wolff pieszcząc zamek szyfrowy ustawi właściwą kombinację, której niestety nie mogła z daleka dostrzec, i kiedy ciężkie drzwi uchy- liły się bezszelestnie, a on znikł we wnętrzu, pozo- stawiając przed sejfem pantofle, zawołała cicho: - Kuku! Czujna głowa dyktatora wynurzyła się z otworu. Wolff przeżuwał coś intensywnie